[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głos mężczyzny.Czy to możliwe, żeby pani Erskine, a nie jej mąż, rozmawiała wczoraj przez telefon z Gilesem?Nie.nie, na pewno nie.Naturalnie że nie.Zorientowaliby się oboje z Gilesem.A zresztą, zacznijmy od tego, że pani Erskine nie wiedziałaby, kto dzwoni.Nie, oczywiście, rozmawiali z Erskine'm, a jego żona, jak mówił, wyjechała.Jego żona wyjechała.Z pewnością - nie, to niemożliwe.Czyżby to pani Erskine? Pani Erskine, szalona z zazdrości? Pani Erskine, do której napisała Lily Kimble? Czyżby to kobietę zobaczyła Leonie w ogrodzie tamtej nocy, kiedy wyjrzała przez okno?W korytarzu na dole nagle coś trzasnęło.Ktoś wszedł frontowymi drzwiami.Gwenda wyszła z łazienki na podest i spojrzała nad poręczą.Z ulgą spostrzegła, że to doktor Kennedy.- Tu jestem! - zawołała.Ręce trzymała wyciągnięte przed sobą - wilgotne, lśniące, w dziwnym, różowoszarym kolorze.Coś jej przypominały.Kennedy spojrzał w górę, osłaniając dłonią oczy.- Czy to ty, Gwennie? Nie widzę twojej twarzy.W oczach mi się mąci.W tym momencie Gwenda krzyknęła przeraźliwie.Te gładkie, małpie łapy i ten głos w korytarzu.-To ty - wyszeptała.- Ty ją zabiłeś.zabiłeś Helen.ja.teraz już wiem.To byłeś ty.przez cały ten czas.Ty.Wchodził po schodach, zbliżając się do niej.Powoli.Wpatrywał się w nią.- Dlaczego nie zostawiliście mnie w spokoju? - spytał.-Czemu musieliście się w to wtrącić? Dlaczego ściągnęliście.ją.z powrotem? Właśnie, kiedy zaczynałem zapominać.zapominać.Ściągnęłaś ją z powrotem.Helen.moją Helen.Wszystko na nowo.Musiałem zabić Lily.a teraz muszę zabić ciebie.Dokładnie tak jak Helen.Tak, dokładnie jak Helen.Był już blisko niej, wyciągnął przed siebie ręce, sięgając, o czym wiedziała, ku jej gardłu.Ta uprzejma, zagadkowa twarz - ta miła, zwykła twarz starszego pana - ta sama, z wyjątkiem oczu - to nie były oczy człowieka normalnego.Gwenda cofała się powoli.Krzyk uwiązł jej w gardle.Krzyknęła tylko raz i już więcej nie mogła.Ale i tak nikt by nie usłyszał.Nie było w domu nikogo - ani Gilesa, ani pani Cocker, ani nawet panny Marple w ogrodzie.Nikogo.A sąsiedni dom był zbyt daleko, żeby usłyszano jej krzyk.Zresztą i tak nie mogła krzyczeć.Była zanadto przerażona.Przerażały ją te potworne, wyciągnięte ku niej ręce.Mogła się wycofać aż do drzwi pokoju dziecinnego, a potem.a potem.a potem te ręce zacisną się na jej szyi.Żałosny, stłumiony jęk wydobył się jej z ust.Nagle dr Kennedy zatrzymał się i odwrócił, a w tej samej chwili strumień mydlin trafił go prosto w oczy.Chrapliwie wciągnął powietrze, zamrugał powiekami ł zasłonił rękami twarz.- Jakie to szczęście - odezwał się głos panny Marple, nieco zasapanej, ponieważ wbiegła szybko na górę kuchennymi schodami - że właśnie opryskiwałam mszyce na twoich różach.XXVPostscriptum z Torquay- Ależ to oczywiste, droga Gwendo, że nawet by mi nie przyszło do głowy pójść sobie i zostawić cię samą w domu - wyjaśniła panna Marple.- Wiedziałam, że na wolności jest bardzo niebezpieczna osoba, i dyskretnie obserwowałam dom z ogrodu.- Czy przez cały ten czas wiedziała pani, że.to on? -spytała Gwenda.Siedzieli we trójkę: panna Marple, Gwenda i Giles, na tarasie hotelu Imperial w Torquay.- Zmiana otoczenia - zaleciła tuż po tamtym wydarzeniu panna Marple, a Giles zgodził się, że to będzie najlepsze dla Gwendy.Inspektor Primer ustąpił i natychmiast wyruszyli do Torquay.- No cóż, moja droga, wiele na niego wskazywało - odpowiedziała panna Marple na pytanie Gwendy.- Choć, niestety, nie było żadnych dowodów.Tylko wskazówki i nic ponadto.Giles spojrzał na nią z zaciekawieniem.- Ale ja nawet tych wskazówek nie dostrzegam - powiedział.- Ojej, Gilesie, pomyśl.Zacznijmy od tego, że był na miejscu.- Na miejscu zbrodni?- Ależ naturalnie.Kiedy Kelvin Halliday przyszedł do niego do domu, doktor właśnie wrócił ze szpitala.A szpital, o czym mówiło nam kilka osób, mieścił się wówczas w najbliższym sąsiedztwie Hillside, czyli St Catherine's, jak nazywano ten dom.Tak więc, widzicie, był na właściwym miejscu o właściwej porze.A poza tym były setki drobnych, znaczących szczegółów.Helen Halliday powiedziała Richardowi Er-skine, że jedzie poślubić Waltera Fane, ponieważ nie jest szczęśliwa w domu.To znaczy, że nie była szczęśliwa mieszkając z bratem.A przecież brat, według relacji wszystkich, był jej bardzo oddany.Dlaczego więc nie była szczęśliwa? Pan Afflick powiedział warn, że „było mu żal biednego dzieciaka".Myślę, że mówiąc to był absolutnie szczery.Było mu jej żal.Dlaczego musiała potajemnie spotykać się z Afflic-kiem? Przecież najwyraźniej nie była w nim nieprzytomnie zakochana.Czy nie dlatego, że nie wolno jej było spotykać się z młodymi ludźmi w zwyczajny, normalny sposób? Jej brat był „surowy" i „staromodny" [ Pobierz całość w formacie PDF ]