[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Minęło pięć minut.Nikt się nie odezwał, słychać było tylko Joe Schillinga pykającego cygaro.- Pete - przerwał Bill Calumine obcesowo - nie możemy czekać ani chwili dłużej.Nie zniesiemy dłużej napięcia.- To prawda - powiedział Joe Schilling.Jego twarz, czerwona i mokra, lśniła od potu, na domiar złego zgasło mu cygaro.- Decyduj, choćbyś nawet miał popełnić błąd.- Pete! - zaalarmowała Mary Anne.- Wug usiłuje zmienić wartość karty.- Wobec tego był to blef - powiedział bez namysłu.Musiał być, w przeciwnym przypadku wug zostawiłby kartę w spokoju.- Sprawdzamy blef - zwrócił się do wuga.Wug ani drgnął.Wreszcie niechętnie odwrócił kartę.Szóstka.Więc był to blef.- Sam się zdradził - powiedział Pete.Dygotał na całym ciele.- W dodatku, wug może poświadczyć, amfetamina nie pomogła mi wcale.Mogę mówić głośno, bo wug i tak czyta w moich myślach.Wszystko okazało się blefem z naszej strony, z mojej strony.Nie miałem wystarczającej dawki amfetaminy ani godnej wzmianki ilości alkoholu we krwi.Wcale nie uzyskiwałem zdolności telepatycznych i nie byłem w stanie sprawdzić blefu.Jednak nie mogłem o tym wiedzieć.Spalpitowany, szarogranatowy wug, banknot po banknocie odliczał Błękitnawemu Lisowi sumę $ 300 000.Grupa była niezwykle bliska zwycięstwa.Wiedziała o tym i wiedział o tym siedzący naprzeciw nich wug.Słowa były zbędne.- Gdyby nie stchórzył.- mruknął Joe Schilling.Drżącymi palcami udało mu się zapalić wygasłe cygaro.- Miałby przynajmniej pół na pół szansy.Najpierw poniosła go chciwość, potem strach.- Rozdał grupie uśmiechy.- W blefie to kiepska kombinacja.- Mówił cicho, dramatycznym tonem.- Podobna kombinacja u mnie, przed laty, pomogła zmieść mnie z planszy.W mojej ostatniej Grze przeciw Posiadaczowi Jerome’owi Luckmanowi.- Wygląda na to, że mimo wszystkich wysiłków z mojej strony przegrałem z wami, Terranie.- Nie zamierzasz grać dalej? - spytał Joe Schilling, wyjmując cygaro z ust i bacznym wzrokiem obrzucając wuga.Zdążył się już całkowicie opanować.Jego rysy nabrały surowości.- Owszem, zamierzam grać dalej - odpowiedział wug.Wybuch uderzył Pete’a Gardena w twarz.Plansza rozpłynęła się.Poczuł straszliwy ból.Wiedział, co się stało.Wug poddał się i w krańcowej rozpaczy postanowił zniszczyć ich razem z sobą.Grał dalej - ale w innym wymiarze.W kontekście diametralnie różnym.A oni byli z nim.Na Tytanie.W świecie, który był jego światem, a nie ich.W tej kwestii szczęście im nie dopisało.Zdecydowanie nie.17Dotarł do niego chłodny, beznamiętny głos Mary Anne.- Usiłuje manipulować rzeczywistością, Pete.W ten sam sposób, w jaki nas przewiózł na Tytana.Czy wolno mi zastosować wszystkie dostępne środki?- Tak - zgodził się.Nie widział jej.Leżał w ciemnościach, w mrocznym basenie, który nie był obecnością materii wokół niego, lecz jej nieobecnością.Gdzie pozostali członkowie grupy? Czyżby zostali rozproszeni po wszystkim? Po milionach mil bezsensownej próżni? A może - po tysiącleciach?Zapadła cisza.- Mary - powiedział na głos.Nie było odpowiedzi.- Mary! - Krzyknął w rozpaczy, a jego głos zaskrzeczał w ciemnościach.- Też odeszłaś? - Nasłuchiwał.Nie było odpowiedzi.A potem usłyszał, czy raczej wyczuł coś.W ciemnościach jakaś istota próbowała go znaleźć po omacku.Przedłużeniem jej zmysłów był czujnik, który szukał drogi do Pete’a, świadomy jego obecności i zaciekawiony nią w mroczny, ograniczony, a przecież przebiegły sposób.To jest coś, co mieszka tutaj pomiędzy światami, pomyślał.Pomiędzy warstwami rzeczywistości dostępnymi naszemu doświadczeniu, naszemu i wugów.Idź ode mnie.Próbował się odczołgać, odejść szybkim krokiem czy przynajmniej przepędzić to coś.Istota, coraz bardziej zaintrygowana, przysunęła się bliżej.- Joe Schilling! - zawołał Pete.- Na pomoc!- Ja jestem Joe Schilling - odparła istota.I zaczęła się do niego zbliżać pośpiesznie, zachłannie, rozciągając się na całą długość.- Chciwość i strach - powiedziała.- Kiepska kombinacja.- Akurat jesteś Joe Schillingiem - powiedział przerażony.Przekręcił się.Spróbował się odturlać, ale tylko zderzył się, plasnąwszy, z tym czymś.- Sama chciwość jednak nie jest aż takim złem - ciągnęła istota.- Ujmując rzecz w kategoriach psychologicznych, jest głównym napędem motywacyjnym systemu jaźni.Pete Garden zamknął oczy.- Wielki Boże.- To był Joe Schilling.W co zamieniły go wugi?Kim byli - on i Joe Schilling, tutaj, w ciemnościach?I czy była to faktycznie sprawka wugów? Może to oni obaj zapragnęli dać nauczkę wugom?Nachylił się do przodu, namacał swoją stopę i zaczął gorączkowo rozwiązywać but; zdjął go i zamachnąwszy się do tyłu, palnął to coś, Joe Schillinga, z całej siły.- Hmm - skwitowało to coś.- Muszę to sobie przemyśleć.- I wycofało się.Dysząc, czekał na powrót istoty.Czuł.że wróci.Joe Schilling brnął w nieskończonej próżni, toczył się, wydało mu się, że upada, pozbierał się, zakrztusił dymem cygara i zaczął walczyć o oddech.- Pete! - powiedział głośno.Nasłuchiwał.Nie było żadnego kierunku, żadnej góry ani dołu.Żadnego tutaj.Żadnego rozróżnienia na to, co było nim i co nim nie było.Żadnego podziału na ja i nie ja.Cisza.- Pete Garden - powiedział znów i tym razem poczuł coś, poczuł, choć w rzeczywistości nic nie usłyszał.- Czy to ty? - spytał.- Tak, to ja - nadeszła odpowiedź.To był Pete.A zarazem nie był.- Co się dzieje? - zapytał Joe.- Co ta cholerna rzecz nam robi? Odrywa nas od świata realnego z prędkością mili na minutę.Ale wrócimy jeszcze na Ziemię.Wierzę, że znajdziemy drogę powrotną.Cokolwiek by mówić, wygraliśmy.A byliśmy pewni, że nam się to nie uda.- Znów zaczął nadsłuchiwać.- Podejdź bliżej - poprosił Pete.- Nie - odparł Joe.- Mam cholerne przeczucie, że nie powinienem ci ufać.Zresztą, jakbym mógł podejść bliżej? Mogę się tylko toczyć, a ty?- Podejdź bliżej - powtarzał monotonnie głos.Nie, powiedział do siebie Joe Schilling.Nie ufał głosowi.Czuł lęk.- Wynoś się - powiedział i zamarł, nasłuchując.Nie odeszło.Oszukał nas.Wygraliśmy i nic z tego nie mamy, myślała w ciemnościach Freya Gaines.Ten diabelny twór.nie powinniśmy mu byli zaufać ani słuchać Pete’a, kiedy namawiał nas, by zagrać z wugami.Nienawidzę Pete’a, pomyślała.To wszystko przez niego i przez Joe.Zabiję ich, jednego i drugiego, pomyślała z furią.Gdybym mogła, skręciłabym im karki.Wyciągnęła ręce, macając na oślep w ciemnościach.Zabiłabym teraz każdego, kto by się nawinął.Krwi!- Zauważ, że on pozbawił nas wszelkich kategorii pojmowania rzeczywistości - Mary Anne McClain zwróciła się do Pete’a.- Zmienił nas.Jestem tego pewna.Słyszysz mnie? - Przekrzywiła głowę, usilnie nasłuchując.Cisza.Żadnej odpowiedzi.Zatomizował nas.Tak, jakby każdy z nas uległ krańcowej psychozie, odizolowany od reszty ludzkości, odizolowany od znanych narzędzi czy metod postrzegania czasu i przestrzeni.Ta izolacja jest wytworem lęku i nienawiści, stwierdziła.Czym innym mogłaby być?Nie mogła być realna.A jednak?Czy może jest to rzeczywistość fundamentalna, głębsza od świadomych poziomów psychiki? Może tacy jesteśmy naprawdę? Unaoczniają nam to, zabijają prawdą o nas samych.Te ich zdolności telepatyczne połączone z umiejętnością tworzenia i przekształcania myśli, wlewania się do umysłu.Na samą myśl o tym otrząsnęła się.I wtedy, pod sobą, zobaczyła coś żywego [ Pobierz całość w formacie PDF ]