[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prosiaczek niespokojnie wpatrywał się w świetlistą mgłę, która odgradzała good świata. Czy tu bezpiecznie? Nie ma urwiska? Słyszę szum morza. Trzymaj się blisko mnie.Ralf ruszył w stronę przewężenia.Idąc kopnął nogą kamień, strącając gow wodę.Fala opadła z sykiem odsłaniając o czterdzieści stóp poniżej czerwonąkwadratową skałę pokrytą wodorostami. Czy tu jest bezpiecznie? dopytywał się Prosiaczek drżącym głosem.Czuję się paskudnie.Wysoko ponad nimi zabrzmiał głos naśladujący okrzyk wojenny, któremu od-powiedziało kilkanaście innych spoza skały. Daj mi konchę i nie ruszaj się. Stój! Kto idzie?Ralf zadarł głowę i spostrzegł ciemną twarz Rogera na szczycie skały. Przecież widzisz! krzyknął. Nie wygłupiaj się!Przytoczył konchę do ust i zadął.Na skalną półkę wyszli dzicy wymalowaninie do poznania i zmierzający w stronę przewężenia.Mieli włócznie i przygoto-wywali się do obrony wejścia.Ralf zignorował lęk Prosiaczka i trąbił dalej.Rogerkrzyknął: Radzę wam lepiej uważać!W końcu Ralf odjął konchę od ust dla nabrania tchu.132.zwołuję zebranie wyzipał z trudem pierwsze słowa.Dzicy strzegący przewężenia pomruczeli między sobą, ale nie ruszyli się; Ralfzrobił parę kroków do przodu.Usłyszał za plecami błagalny szept: Nie odchodz, Ralf. Uklęknij rzucił Ralf przez ramię i czekaj na mnie.Stanął w połowie przewężenia i przyjrzał się uważnie dzikim.Wymalowani,nie wstydzili się związać sobie włosów z tyłu głowy i było im tak wygodniej niżjemu.Ralf postanowił też związać sobie pózniej włosy.Mało brakowało, a kazał-by im poczekać i zrobiłby to zaraz, ale to było niemożliwe.Dzicy zachichotali,a jeden z nich zamierzył się włócznią na Ralfa.Wysoko w górze Roger puściłlewar i spojrzał w dół, żeby zobaczyć, co się dzieje.Chłopcy na przewężeniu staliw plamie własnego cienia, zmniejszeni do wymiarów kudłatych głów.Prosiaczeksiedział w kucki z plecami bezkształtnymi jak wór. Zwołuję zebranie.Cisza.Roger wziął kamyk i cisnął go między blizniaków, celując tak, żeby nie trafić.Drgnęli, a Sam o mało nie upadł.W Rogerze rozbudziło się poczucie siły.Ralf powtórzył głośno jeszcze raz: Zwołuję zebranie.Przebiegł wzrokiem po ich twarzach. Gdzie jest Jack?Grupka chłopców poruszyła się, zaczęła się naradzać.Jedna z pomalowanychpostaci odpowiedziała głosem Roberta: Poluje.I powiedział, że mamy cię nie wpuszczać. Przyszedłem do was w sprawie ogniska rzekł Ralf i Prosiaczkowychokularów.Stojąca przed nim grupa poruszyła się i wybuchnęła śmiechem, beztroskim,nerwowym śmiechem, który odbił się echem wśród spiętrzonych skał.Za plecami Ralfa zabrzmiał jakiś głos: Czego tu chcesz?Blizniacy dali susa w stronę Ralfa i stanęli między nim a wejściem.Ralf od-wrócił się szybko.Od strony lasu zbliżał się Jack, którego poznali po wzrościei rudej czuprynie.Po jego bokach prężyli się dwaj myśliwi.Wszyscy trzej byliwymalowani na czarno i zielono.Za nimi w trawie leżała wypatroszona świniaz odciętym łbem.Prosiaczek jęknął: Ralf! Nie zostawiaj mnie!Z przesadną ostrożnością przycisnął się do skały obejmując ją rękami.Chichotdzikich przeszedł w głośny, pogardliwy śmiech.Jack przekrzyczał tę wrzawę:133 Wynoś się stąd, Ralf! Idz na swoją stronę wyspy.To jest moja strona i mójszczep.Zostaw mnie w spokoju.Drwiny ustały. Zwędziłeś Prosiaczkowi okulary wypowiedział Ralf bez tchu. Musiszje oddać. Muszę? Kto mi każe?Ralf wybuchnął gniewem. Ja! Wybraliście mnie na wodza.Nie słyszałeś konchy?Zrobiłeś nam świństwo.gdybyś nas poprosił, sami dalibyśmy wam ogień.Krew napłynęła mu do twarzy i pulsowała w napuchniętym oku. Mogłeś dostać ogień, kiedy tylko chciałeś.Ale ty podkradłeś się jak zło-dziej i ukradłeś Prosiaczkowi okulary. Powtórz to, co powiedziałeś! Złodziej! Złodziej!Prosiaczek wrzasnął: Ralf! Uważaj na mnie!Jack skoczył i dzgnął Ralfa włócznią w pierś.Ralf jednak przewidział ten ciosi sparował go.Potem odwinął się i wyrżnął Jacka końcem włóczni w ucho.Zwarlisię, ciężko dysząc, napierając na siebie i rzucając złowrogie spojrzenia. Kto jest złodziej? Ty!Jack odskoczył i zamachnął się na Ralfa włócznią.Rąbali teraz włóczniamijak szablami, nie śmiejąc użyć śmiercionośnych ostrzy.Cios trafił na włócznięRalfa i ześliznął się po niej zadając mu w palce paraliżujący ból.Potem znów sięrozdzielili stając w zmienionej pozycji, Jack po stronie Skalnego Zamku, Ralf nazewnętrznej, od wyspy.Obaj dyszeli ciężko. No to chodz. To chodz.Srożyli się wojowniczo naprzeciwko siebie, ale na odległość uniemożliwiają-cą walkę. Chodz, to zobaczysz, jak dostaniesz! Ty chodz.Tymczasem Prosiaczek, trzymając się kurczowo skały, starał się zwrócić nasiebie uwagę Ralfa.Ralf przysunął się do niego i pochylił, ale nie spuszczał czuj-nego oka z Jacka. Ralf.nie zapominaj, po cośmy tu przyszli.Ognisko.Moje okulary.Ralf skinął głową.Mięśnie mu się rozluzniły i stanął swobodnie, wbijając ko-niec włóczni w ziemię.Jack przypatrywał mu się niezgłębiony pod maską farby.Ralf rzucił okiem ku skalnym wieżycom, potem na grupę dzikich.134 Słuchajcie.Przyszliśmy, żeby wam coś powiedzieć.Po pierwsze, musicieoddać Prosiaczkowi okulary.On bez nich nic nie widzi.To nie zabawa.Szczep dzikich zachichotał i Ralf zapomniał, o czym chciał mówić.Odsunąłwłosy z oczu i patrzył na zielono-czarną maskę, starając się sobie przypomnieć,jak Jack naprawdę wygląda.Prosiaczek szepnął: Ognisko. No tak.A druga sprawa to ognisko.Muszę to powtórzyć jeszcze raz.Po-wtarzam wam to raz po raz, odkąd spadliśmy na tę wyspę.Podniósł włócznię i wskazał nią dzikich. Nasza jedyna szansa ocalenia to cały dzień podtrzymywać ogień.Możejakiś okręt spostrzeże dym, podpłynie i zabierze nas do domu.A bez tego dymumusimy czekać, aż okręt przypłynie przez przypadek.Możemy tak czekać całelata, aż zrobimy się starzy.Wśród dzikich trysnął śmiech drżący, srebrzysty, nierzeczywisty śmiech,i odbił się w skałach echem.Gniew wstrząsnął Ralfem.Głos mu się załamał. Czy nie rozumiecie, malowane błazny? Sam, Eryk, Prosiaczek i ja to zamało.Próbowaliśmy utrzymać ogień, ale nie potrafiliśmy.A wy tylko bawicie sięi polujecie.Wskazał włócznią nad ich głowy, gdzie w perłowym powietrzu rozpływała sięsmużka dymu. Spójrzcie na to! To ma być ognisko sygnalne? To jest ognisko do goto-wania jedzenia.Zaraz napchacie sobie brzuchy i skończy się dym.Czy wy nierozumiecie? Tam każdej chwili może pokazać się okręt.Urwał, pokonany milczeniem i ufarbowaną anonimowością grupy strzegącejwejścia.Wódz otworzył różowe usta i odezwał się do Samieryka, który stał pomiędzynim a jego szczepem: Hej, wy! Cofnijcie się do tyłu.Nikt mu nie odpowiedział.Blizniacy, zaskoczeni, patrzyli na siebie, a uspo-kojony zaprzestaniem bójki Prosiaczek ostrożnie wstał.Jack spojrzał na Ralfa,a potem znów na blizniaków. Chwytać ichNikł się nic poruszył.Jack krzyknął gniewnie: Powiedziałem: chwytać ich!Nerwowo i niezręcznie dzicy otoczyli Samieryka [ Pobierz całość w formacie PDF ]