RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I też jesteś księciem w swoim królestwie, podobnie jak ja w moim.Wspięli się na rumowisko, gdzie Inteb wsparł się na połamanym dźwigarze, a Ason zdołał po jego ramionach wejść wyżej, na otwartą przestrzeń.Zdrową ręką bez trudu pociągnął Egipcjanina za sobą.Wkoło rozpościerały się ruiny pałacu.Wstrząsy jeszcze nie ustały i ściany ciągle zapadały się, jedna po drugiej, omiatane gorącym wiatrem.Z nieba sypał się pył, który parzył skórę.- Mam tu statek - powiedział Inteb.- Jeśli dotrzemy na pokład, będziemy bezpieczni.- Prowadź.Byli jedynymi żywymi istotami pośród morza ruin.Atlantydzi uciekli, chociaż widoczne tu i ówdzie zmiażdżone ciała czy wystające spod gruzu nogi i ręce wskazywały, że nie wszystkim dopisało szczęście.Ostrożnie pokonywali pułapki rumowiska, omijając niebezpiecznie wyglądające miejsca, aż dotarli na opustoszały już dziedziniec.Stąd schodami przeszli do ogrodów, gdzie pośród drzew i kwiatów leżały strzaskane szczątki kolumn.Z tego miejsca ujrzeli panoramę całej niemal wyspy.Piękne budowle i świątynie usytuowane poniżej zostały doszczętnie zniszczone.Dalej jeszcze rozciągały się pomniejsze domostwa i kręgi wewnętrznej przystani.Statki odbijały masowo od brzegów, kierując się do kanału.Z daleka nie było widać, jak wielkie zniszczenia poczynił tam kataklizm, chociaż bez wątpienia kanał wychodzący na otwarte morze był bardzo zatłoczony.Z zachodnich zboczy wyspy podniósł się tymczasem biały obłok, prawdziwa puchnąca chmura dymu przysłaniającego z wolna słońce, gdzieś w jej trzewiach przebiegały błyskawice, a u jej podstawy pojawił się złowrogi, czarny tuman.Gotowało się w nim, białe strugi tryskały co chwilę w niebo.Jedna z nich mierzyła w akropol, zbliżała się z zatrważającą szybkością poprzedzana przez gigantyczny głaz, który runął na miasto, burząc kolejne budynki.Ocaleli dotąd mieszkańcy pognali w panice po zboczu.Wody zatoki zafalowały od spadających gęsto kawałków pumeksu.Wokół przystani byli jeszcze inni ludzie, niektórzy konali, inni próbowali wydostać się spod ruin domów lub wygrzebać się spod zwałów ziemi.Obraz ten przesuwał się przed oczami dwóch mężczyzn biegnących ku zatoce, gdzie mieli nadzieję znaleźć ocalenie.Inni też gnali w tym samym kierunku, przez co często u wylotów wąskich uliczek trzeba było siłą torować sobie drogę.Same doki trwały opuszczone.Wszystkie statki i łodzie odpłynęły.Ci, którzy nie zdążyli wejść na pokład, tłoczyli się teraz na łączących wyspę z dalszymi pierścieniami mostach.- Tędy - krzyknął Inteb.- Mój statek stoi po drugiej stronie tych budynków.Jeden z wielkich magazynów zawalił się i zablokował przejście, musieli obejść rumowisko, wspinając się ostrożnie na gruzy pomniejszych budynków.Pod skruszonym murem leżał mały słoń, bezsilnie poruszał końcem trąby.Wreszcie dotarli do zniszczonej przystani, i tutaj dach runął, bycze rogi nurzały się w wodzie.Przystań była pusta.Statek odpłynął.6.- Tam! - krzyknął Inteb.- Widzę go, wpływa do tunelu jako ostatni!Statek kołysał się ciężko na wodzie, widać był przeładowany pasażerami, wśród których błyszczały zbroje wojowników.Kapitan postanowił najwyraźniej uciekać bez Inteba, albo został do tego zmuszony pod groźbą miecza, jak zauważył Ason.Chwilowo nie było to istotne.- Jeśli tak, tu ruszajmy na most.Inteb pogroził jeszcze bezsilnie rufie znikającego właśnie w kanale statku i podążył za Asonem.Trzymali się nabrzeży, gdzie gruzu było stosunkowo najmniej, jak mogli osłaniali przy tym skórę przed opadem gorącego pyłu.Wiatr nasilał się, utrudniając marsz.Gdy mijali jedną ze zrujnowanych przystani, dobiegły ich jęki i wołania o pomoc.Zignorowali je, podobnie jak wszystkie prośby słyszane od chwili opuszczenia pałacu.Wszelako tym razem jeden głos wybił się ponad inne i Ason zatrzymał się jak wryty.- Mykeńczyku! Wołam cię, bracie!Ason przedarł się na brzeg.W dole leżał na wpół zatopiony wrak wąskiej galery.Wyglądała na opuszczoną, jednakże galernicy wciąż tkwili przykuci do ław.Załoga uciekła i pozostawiła ich na łasce żywiołu.To właśnie jeden z tych skazanych na okrutną śmierć wołał Asona.Książę stanął na nabrzeżu i przyjrzał się mężczyźnie.- Ty jesteś Tydeus, syn Agelaosa.Walczyliśmy razem.Nagi i brudny Tydeus podniósł głowę.Woda sięgała mu niemal do pasa.Ze wszystkich sił starał się przekrzyczeć wołający kilkoma językami chór nieszczęśników.- Tak jak ciebie, wzięli mnie w Asine.Od tamtej pory siedzę przy tym wiośle.Na prawej kostce mam drewnianą obejmę, przetniesz ją łatwo mieczem.Ason wyciągnął już miecz, ale Inteb ze złością przytrzymał jego ramię.Książę żachnął się, przecież nie może zostawić tu innego Mykeńczyka na pewną śmierć.Jednak Inteb wpadł na pomysł, jak ocalić nie tylko to jedno życie, ale przynajmniej kilka.- Galera jest tylko uszkodzona.Jeśli ją stąd wyciągniemy, to zyskamy statek.- Mała nadzieja - powiedział Tydeus.- Pokład był już pełen i mieliśmy wypłynąć, gdy wielkie kamienie potoczyły się ze zbocza.Największy spadł w pobliżu rufy i wybił dziurę w dnie.Wszyscy wpadli w panikę i uciekli, zostawiając nas tutaj.- Uśmiechnął się nagle.- Nadzorca zmykał ostatni, złapałem go za nogę, inni pomogli.Udusiliśmy go i podaliśmy do tyłu.Zatyka teraz dziurę.Jednak kiepski był z niego gość za życia, więc i po śmierci ledwo radzi sobie jako korek.Inteb spojrzał na zanurzone do ramion w wodzie ciało.Drobne fale kołysały głową.Trup miał otwarte oczy i usta, na jego twarzy zastygł grymas przerażenia.- Chyba był gruby - zauważył Inteb.- Jak świnia - odparł najbliższy wioślarz.- No to dobrze się złożyło.A jak zacznie puchnąć, to tym lepiej.Póki co owiniemy go szmatami, by mocniej trzymał.Szepty pobiegły błyskawicznie ku dziobowi i galernicy umilkli, wpatrując się z nadzieją w Inteba, gotowi wykonać każde jego polecenie.- Mam wrażenie, że dzięki temu galera nie zatonęła.Zajmę się uszczelnieniem otworu, wy tymczasem wybierajcie wodę.Być może uda nam się uciec stąd i dopłynąć do los, to najbliższa wyspa.Próbujemy, Asonie?- Jasne.Nie znajdziemy już innego statku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl