[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Księżyc jeszcze nie wzeszedł i wokół panowała dziwna, dusząca cisza.W milczeniu wsiedliśmy do samochodu.Uruchomiłem silnik.Sącząca się z deski rozdzielczej zielona poświata nadawała naszym twarzom zdecydowanie niezdrowy wygląd.— Myślicie, że zrobiliśmy dobrze zostawiając doktora Jarvisa samego? — zapytała Anna.— Dlaczego nie? — powiedział profesor Qualt, wychylając się z tylnego siedzenia.— Jest wystarczająco dorosły, żeby potrafił się sam o siebie zatroszczyć.— No tak — przyznała Anna.— Ale jeśli zadzwoni na policję?Włączyłem reflektory, rozejrzałem się dokoła i zwolniłem hamulec.— Obiecał, że tego nie zrobi — przypomniałem.— A doktor Jarvis należy do tych staroświeckich dżentelmenów, którzy dotrzymują słowa.Nie przejmuj się.Jechałem szybko rozświetlonym tunelem, który wycinały w miękkiej ciemności reflektory wozu.Przed nami przemykały ćmy i błyszczące chrząszcze.Z ulicy doktora Jarvisa wyjechałem na drogę główną i skierowałem się ku Winter Sails.Na szosie było pusto, nacisnąłem więc gaz, utrzymując na całej trasie prędkość w granicach sześćdziesięciu mil na godzinę.Gdy dojeżdżaliśmy do Winter Sails, z morza wynurzył się właśnie sierp Księżyca.Srebrny blask zalał trawniki i szczyty dachów, nadając ścianom domu odcień zbielałych kości.Podjechałem przed główne wejście i zgasiłem silnik.Przez parę minut siedzieliśmy w milczeniu.Wokół domu panowała cisza, jeśli nie liczyć szelestu gładzonych morską bryzą traw i monotonnego skrzypienia blaszanej chorągiewki.— Chyba w środku nikogo nie ma — rozległ się nieśmiały szept Anny.— Mnie też tak się zdaje — poparł ją profesor Qualt.— A skoro tak, możemy przyjrzeć się dzbanowi bez zwracania czyjejkolwiek uwagi.Przypaliłem papierosa wbudowaną w deskę rozdzielczą wozu zapalniczką.— Chce się pan założyć? — zapytałem go.— Stawiam dziesięć do jednego, że w każdej plamie cienia wokół nas czai się zakapturzona postać.Profesor Qualt zaśmiał się sztucznie.— Gdybym nie wiedział, że wierzy pan w to wszystko na równi ze mną, zaproponowałbym, aby szedł pan pierwszy.Po tej dyskusji wysiedliśmy z wozu i stąpając ostrożnie po żwirowej ścieżce dotarliśmy do samych drzwi.Zapukałem i przycisnąłem dzwonek, tak na wszelki wypadek, lecz po jakichś czterech minutach denerwującego oczekiwania doszliśmy do wniosku, że w domu nikogo nie ma, w każdym razie nikogo, kto zechciałby nam otworzyć.— Czy może je pan wyważyć? — zapytał profesor Qualt.Pokazałem mu wzniesiony ku górze kciuk, podszedłem do skraju werandy i podniosłem kilof, który tam zostawiłem, gdy Marjorie kazała mi odejść.Cofnęliśmy się nieco.Wziąłem szeroki zamach.— Rozbijanie drzwi to chyba twoja specjalność — zauważyła Anna, gdy ostrze kilofa zagłębiło się w ościeżnicy na wysokości zamka.Tym razem natrafiłem jednak na znacznie większy opór niż przy wejściu do gabinetu doktora Jandsa.Od wewnątrz zaryglowano drzwi solidnie od góry i od dołu, tak że praktycznie musiałem porąbać na kawałki całe skrzydło.— Mam nadzieję, że to jest usprawiedliwione — powiedział profesor Qualt z niepokojem w głosie.Uderzyłem jeszcze raz i drzwi poddały się ze skrzypieniem zawiasów.W środku powitał nas przesycony zapachem pleśni mrok.Było tak ciemno, że z trudem rozróżniałem czarno—biały wzór posadzki hallu.Profesor Qualt wysunął się do przodu i uważnie rozejrzał dokoła.— Okay, myślę, że droga jest bezpieczna.— Bezpieczna? — zwróciłem się do Anny, podczas gdy Qualt powoli wkraczał w stojącą za progiem ciemność.— O co chodzi?— Przypuszczam, że szuka złych czarów i magicznych znaków — odparła dziewczyna.— Nigdy nie wiadomo, jakie pułapki i zasadzki mógł przygotować nieprzyjaciel.Uczony znajdował się już w hallu, skąd przyzywał nas niecierpliwym ruchem dłoni.— Pośpieszcie się.Nasza przewaga polega na zaskoczeniu.Przyjechaliśmy niespodziewanie, a nasze zamiary nie są jeszcze znane.Jeśli jest tu jakiś dżinn, zechce poznać cel naszej wizyty, zanim nas zaatakuje.Dołączyłem do niego już u podstawy schodów.Wznosiły się ponuro na piętro i wyglądały równie zachęcająco, jak wlot do nawiedzonego szybu kopalni.— Traktuje pan to bardzo poważnie — odezwałem się.— Czy jest pan pewien, że nie robimy z siebie głupców?Profesor Qualt zakaszlał.— Wyszedłbym raczej na głupca, gdybym skończył jak pański dziadek — odparł uprzejmie.— Problem polega na tym, że po prostu nie wiemy, z czym przyjdzie nam się spotkać, dlatego też wolę przedsięwziąć wszelkie możliwe środki ostrożności.— Dobrze — zgodziłem się.— Wejdźmy tam i przekonajmy się, co to takiego.Trzeba iść schodami na górę, przejść do końca korytarza i potem skręcić w lewo, do drzwi wieżyczki.Tam właśnie są pieczęcie i sztaba.Zabiorę kilof na wypadek, gdybyśmy nie mogli w inny sposób poradzić sobie z zamknięciem.Profesor Qualt szedł pierwszy, a my podążaliśmy za nim po skrzypiących schodach, trzymając się mocno poręczy.Zaproponowałem, aby zapalić światło, Qualt jednak był zdania, że w ten sposób ułatwilibyśmy dżinnowi odkrycie tego, kim jesteśmy i po co przybywamy.A gdyby to nie był dżinn, tylko przeciwnik z krwi i kości, nasze pojawienie się w kompletnych ciemnościach również będzie miało zaskakujący efekt.Dotarliśmy do podestu i wytężając wzrok usiłowaliśmy dojrzeć cokolwiek w zalegającym duszny korytarz mroku [ Pobierz całość w formacie PDF ]