[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jesteś pewna, że to tutaj?.spytał Kasyx.– Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek mógł usnąć w tym hałasie.- Idźcie za mną - powiedziała cicho Samena i poprowadziła ich przez zielony dach, pusty strych, przez sufit, aż do dziecięcego pokoju.Była to piękna sypialnia z zasłonami w roślinne wzory i błękitnym dywanem na całą podłogę.Pośrodku stało spore mosiężne łóżko, którego nakrycie dopasowane było kolorem do zasłon.Spał na nim może ośmioletni chłopiec.Miał jasne włosy, opalona skórę, delikatne rysy, szczupłe kostki i nadgarstki.Ubrany był w bladobłękitną piżamę z marszczonymi spodniami.Tuż obok leżał na poduszce, wpatrując się jak ogłuszony w sufit, niebieski pluszowy niedźwiadek.W głowach łóżka wisiał na ścianie obrazek przedstawiający czterech Ewangelistów nad dziecinnym łóżeczkiem z makatkowym napisem: „Mateuszu, Marku, Łukaszu i Janie, błogosławcie to łóżeczko, w którym sypiam”.Cała czwórka stanęła w nogach łóżka i popatrzyła na chłopca.- Tutaj ma być diabeł? - zwątpił Xaxxa.- We śnie tego dziecka?- Nie czujecie go? - zdziwiła się Samena.Umilkli na chwilę.Z dołu dochodziły odgłosy zabawy dorosłych, śmiechy i gwar.Z zasłyszanych urywków rozmów zorientowali się, że dom musiał chyba należeć do kogoś znaczącego w branży filmowej, kto opijał właśnie sukces ostatniej produkcji.Jakaś kobieta powtarzała wysokim, przenikliwym głosem:- Charlton był wspaniały.Nigdy nie byłam jego wielbicielką, ale był absolutnie wspaniały.- Niech będzie i tak - powiedział Kasyx.- Im dłużej zwlekamy, tym więcej dajemy diabłu czasu, by się przygotował.Uniósł ramiona i wyrysował w powietrzu fluoryzujący błękitem ośmiokąt, pozostali tymczasem skupili się wokół niego.Kasyx rozepchnął noc wewnątrz ośmiokąta.Zamigotały w ciemności złowróżbne cienie.Tebulot zdjął z ramienia broń na wypadek, gdyby zostali zaatakowani zaraz po wniknięciu do snu.Kasyx uniósł oktagon ponad ich głowami i wydał mu polecenie, by opadł w dół.Gdy tylko ośmiokąt dotknął podłogi, Wojownicy Nocy znaleźli się w wirującej zmorze sennej.Stali w czymś, co wyglądało na katedrę lub kościół z wysokim, kopulastym sklepieniem oraz rozległą podłogą, wyłożoną białymi i czarnymi płytami.Panował tu niemilknący hałas, straszliwy zgiełk odbijający się echem i zapierający dech, zupełnie jak odgłos gnającego przez tunel pociągu.Cienie i różne przedmioty przemykały przez powietrze, jawnie lekceważąc w swym szaleństwie prawo ciążenia.Rozejrzawszy się, dostrzegli gnającego w ich kierunku masywnego konia na biegunach.Miał rozmiary małego domu, wydęte nad obnażonymi zębami wargi i szalone, ślepe oczy.Przegalopował z grzmotem nad ich głowami.Gdy podnieśli spojrzenie, ujrzeli wielkie, naoliwione sprężyny i jęczące tryby.U strzemion wisiały dziesiątki małych dzieci, zaciskających rozpaczliwie rączki.- Koszmar - odezwał się Tebulot.- Założę się, że rodzice tego biednego dziecka zmuszają je do pobierania lekcji jazdy konnej.- Którędy idziemy? - zapytał Kasyx.Samena przytknęła koniuszki palców do swego czoła i zamknęła oczy.- Jest gdzieś na zewnątrz.Nie wiem dokładnie, gdzie.Przyczaił się.Nie rusza się i milczy.Zapewne wie już, że tu jesteśmy i dlatego się ukrywa.- Dobrze.Skierujmy się do drzwi.Bądźcie czujni.Obok nich przeleciał rozwrzeszczany diabeł w pudełku.Usta wykrzywiał w mechanicznym cierpieniu.Zaraz za nim gnały cienie rozszalałych psów.Potem, obracając się, prze-frunął stół i cztery krzesła, za nim deszcz sztućców, a następnie rozległ się czyjś dorosły głos ujadający równie zajadle jak psy:Popatrz, co zrobiłeś! Popatrz, co zrobiłeś! Popatrz, co zrobiłeś!Doszli do drzwi i spojrzeli za siebie.Wewnątrz nadal latały różne przedmioty, wznosząc się aż pod dach: klucze, lichtarze, krzesła, scyzoryki, zabawki, buty.Ściany rozbrzmiewały nieustannie wracającym echem setek głosów wyrażających pretensje - dorosłych głosów, krzyczących, piszczących, znęcających się i zrzędzących:Popatrz, co zrobiłeś! Czy nie możesz być bardziej.? Ile razy mam ci.? Popatrz na ten bałagan, który.! Jeśli nie posprzątasz twoich.! Nie bądź taki.! Jeśli odpowiesz mi raz jeszcze, to.!Po raz pierwszy, odkąd skończyło się ich dzieciństwo, przypomnieli sobie związane z nim odczucia.Dla Kasyxa było to niemal czterdzieści lat, dla Tebulota, Sameny i Xaxxy około dziesięciu.Aż do teraz skryły się w zakamarkach pamięci strach, lęk i poczucie krańcowej zależności od dorosłych.Ich nastroje mogły w niemożliwy do przewidzenia sposób zmienić się nagle od przyjacielskich po gwałtowne wybuchy nienawiści bez najmniejszego związku z poczynaniami dziecka.Wszystko to było tutaj, w tym śnie.Cały chaos i wrzawa dziecięcej niepewności.Wyszli z katedry, zamykając za sobą drzwi.Dookoła świątyni rozpościerał się zaniedbany cmentarz.Był dzień, lecz niebo zasnuła ciemnoszara, burzowa chmura, grożąca w każdej chwili zesłaniem piorunów.Wiatr szarpał suche trawy między nagrobkami, wielkimi kamiennymi pomnikami śmierci z wyrytymi na nich aniołami, maskami i kosami.Otwarte kamienne księgi ze słowami wykutymi w dziwnych, niemożliwych do odcyfrowania językach.Gdzieś uderzała nieustannie na wietrze brama lub gałąź: „tak-tak, tak-tak”.Poczuli, że Śmiertelny Wróg jest gdzieś w pobliżu.Przechodząc przez cmentarz ku rozpadającej się, krytej dachem bramie, usłyszeli głuchy odgłos kamienia przesuwającego się po kamieniu.Zamykający pochód Xaxxa obejrzał się.- Jezu Chryste - powiedział cicho.Kasyx zatrzymał się i spojrzał w tamtą stronę.Tebulot uniósł broń.Xaxxa jednak stał nieruchomo, wpatrzony w nagrobek tuż obok niego.Płyta zsunęła się na bok, tworząc wąską, trójkątna dziurę, w której dawało się dojrzeć pożółkłe ciało starej kobiety, owinięte w całun.Patrzyła na nich krwistoczerwonymi, wyłupiastymi oczami.- To tylko część snu - powiedział Kasyx.- Nie zwracaj na to uwagi.Xaxxa ruszył wolno z miejsca, nie spuszczał jednak oczu z otwartego grobu.Gdy mijał kolejny, znów rozległo się szuranie i następna mogiła rozwarła się, ukazując na wpółrozłożone zwłoki mężczyzny w szlafroku.Groby otwierały się jeden po drugim, dźwięk odsuwanych płyt rozbrzmiewał na całym cmentarzu jak zgrzyt zębów.Ponad dwieście ciał leżało teraz pod otwartym niebem.Były nieruchome, lecz bez wątpienia żywe, w łachmanach, w których zostały pochowane.Suknie ślubne i podomki, suknie wieczorowe i fraki; wystrojone uroczyście towarzystwo z jarzącymi się oczyma i odpadającym, przegniłym ciałem.Gałąź znów wydała swoje „tak-tak, tak-tak”, gdy Wojownicy Nocy stąpali ostrożnie przez cmentarz, zerkając nerwowo na boki i gotując się do walki.Nagle uderzyła błyskawica.Potężny strumień czystej elektryczności trafił w odległe wzgórze.Zerwał się wiatr, rozrzucając wokół nich szeleszczące liście.W powietrzu rozszedł się zapach ozonu i śmierci.Świeża woń trójcząstkowego tlenu mieszała się z mdlącym odorem rozkładu ludzkiego ciała.Martwi usiedli w grobach.Wojownicy nie wiedzieli, czy zostali ożywieni przez owo miażdżące uderzenie gromu, jak potwór Frankensteina, czy zadziałała tu tylko zwykła, ślepo wybierająca fantazja zawarta w umyśle chłopca.We śnie wszystko jest możliwe.Niemniej, martwi siedzieli sztywno, szeleszcząc i potrzaskując suchą skórą.Ciało odpadało z ich twarzy płatami jak kawałki suszonej ryby.Obrócili się wszyscy ku Wojownikom Nocy i krzyknęli na nich.Nie był to zwyczajny krzyk [ Pobierz całość w formacie PDF ]