RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hannibal znowu zaczął szczekać.- Och.biedny piesek - powiedziała panna Mullins.- Mam go wypuścić?- Lepiej nie - odparła Tuppence.- Czasem nie można mu ufać.- Och, czyżby znowu ktoś dzwonił na dole?- Albert odbierze telefon - powiedziała Tuppence.- Je­śli będzie trzeba, może przynieść wiadomość na górę.Jednak to Tommy podniósł słuchawkę.- Halo? Tak? Ach, rozumiem.Kto? Tak.Och.Wróg, absolutny wróg.Tak.zgadza się.Podjęliśmy środki ostrożności.Tak.Bardzo dziękuję.Odłożył słuchawkę i spojrzał na pana Crispina.- Ostrzeżenie? - spytał pan Crispin.- Tak - powiedział Tommy.Wciąż patrzył na pana Crispina.- Czasem trudno rozróżnić, prawda? To znaczy, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem.- A czasem wiemy to zbyt późno.“Furtka Przezna­czenia, Grota Klęski" - zacytował Tommy.Pan Crispin popatrzył na niego z zaskoczeniem.- Przepraszam - powiedział Tommy.- Niekiedy mamy w zwyczaju recytować w tym domu wiersze.- To Flecker, prawda? Bramy Bagdadu albo Dama­szku.- Pójdzie pan ze mną na górę? Tuppence tylko odpoczywa, nie cierpi na żadną chorobę.Nawet nie ma kataru.- Zaniosłem tam kawę - rzucił Albert, pojawiając się nagle - i dodatkową filiżankę dla panny Mullins, która przyszła z nową książką o ogrodnictwie albo czymś podobnym.- Rozumiem.Wszystko się dobrze układa.Gdzie Hannibal?- Zamknąłem go w łazience.- Dobrze zasunąłeś haczyk? Wiesz, że nie lubi, kiedy się go zamyka.- Nie, zrobiłem tylko tak, jak pan mówił.Tommy wszedł na górę.Pan Crispin szedł tuż za nim.Tommy zastukał lekko w drzwi łazienki i wsunął się do pokoju.Hannibal szczeknął buntowniczo, skoczył na klamkę, zasuwka poddała się i pies wpadł do sypialni.Rzucił okiem na pana Crispina.a potem, warcząc za­wzięcie, zaatakował pannę Mullins.- O mój Boże! - wykrzyknęła Tuppence.- O Boże.- Dobry pies - powiedział Tommy.- Dobry pies.Nie uważa pan? - zwrócił się do pana Crispina.- Zna swoich wrogów.I pańskich.- O mój Boże - powtórzyła Tuppence.- Pogryzł panią?- I to paskudnie - odparła panna Mullins, podnosząc się z kolan i patrząc gniewnie na Hannibala.- To już drugi raz, prawda? - rzucił Tommy.- Po­przednio wygonił panią z kępy pampasowej trawy.- Zna się na rzeczy - przytaknął pan Crispin - prawda, droga Dodo? Nie widzieliśmy się od dawna.Panna Mullins wyprostowała się, spojrzała szybko na Tuppence, Tommy'ego i pana Crispina.- Mullins - powiedział pan Crispin.- Przykro mi, że nie jestem na czasie.Czy to nazwisko po mężu, czy też po prostu zmieniłaś swoje?- Zawsze nazywałam się Mullins.- A ja myślałem, że Dodo.Kiedyś przedstawiłaś mi się jako Dodo.Cóż, moja droga, miło było cię ponownie zobaczyć, ale teraz lepiej wyjdźmy stąd jak najszybciej.Wypij swoją kawę.Chyba jest dobra.Pani Beresford? Cieszę się, że panią poznałem.Radziłbym nie pić tej kawy.- Och, odniosę ją.Panna Mullins wysunęła się do przodu.Crispin na­tychmiast stanął pomiędzy nią a Tuppence.- Nie, droga Dodo, nie robiłbym tego - powiedział.- Wolałbym sam się nią zająć.Widzisz, ta filiżanka należy do tego domu i oczywiście chcielibyśmy spraw­dzić, co jest w niej teraz.Zapewne przyniosłaś ze sobą niewielką dawkę? Całkiem łatwo wsypać ją do filiżanki i podać chorej - czy też domniemanej chorej.- Zapewniam pana.że niczego takiego nie zrobiłam.Och, proszę zawołać tego psa.Hannibal zamierzał pobiec za nią po schodach.- Chce odprowadzić panią do granic posiadłości wyjaśnił Tommy.- Zawsze na to nalega.Lubi gryźć łydki ludzi, którzy wychodzą frontowymi drzwiami.A, jesteś, Albercie.Myślałem, że czekasz z drugiej strony.Widziałeś może, co się stało?Albert wystawił głowę zza drzwi przebieralni po przeciwnej stronie pokoju.- Wszystko widziałem.Obserwowałem ją przez szpa­rę przy framudze.Wsypała coś do filiżanki pani Beresford.Bardzo sprytnie.Zręcznie jak kuglarz.- Nie wiem, o co panu chodzi - powiedziała panna Mullins.- Och, mój Boże, muszę pędzić.Mam umó­wione spotkanie.Bardzo ważne.Wypadła z pokoju i zbiegła po schodach.Hannibal rzucił okiem i pognał za nią.Pan Crispin nie okazywał śladu wrogości, lecz równie pośpiesznie dołączył do pościgu.- Mam nadzieję, że szybko biega - powiedziała Tuppence - bo jeśli nie, Hannibal ją dogoni.Daję słowo, dobry z niego stróż.- Tuppence, to był pan Crispin, przysłany przez pana Solomona.Zjawił się w bardzo odpowiedniej chwili, prawda? Myślę, że czekał na swój czas, by zobaczyć, co wyniknie z całej historii.Nie stłucz tej filiżanki i nie wylewaj kawy, dopóki nie znajdziemy jakiejś butelki, żeby ja przelać.Zostanie poddana analizie i dowiemy się, co w niej było.Załóż swój najlepszy szlafrok.Tuppence i zejdź na dół do salonu.Wypijemy po drinku przed lunchem.- A teraz, jak sądzę, nigdy nie dowiemy się, co to miało znaczyć ani o co dokładnie chodziło - powiedziała Tuppence.Potrząsnęła głową, zupełnie przygnębiona.Wstała z krzesła i podeszła do kominka.- Chcesz dorzucić drewna? - spytał Tommy.- Ja to zrobię.Miałaś się nie ruszać.- Z moim ramieniem wszystko w porządku - sprze­ciwiła się Tuppence.- Każdy sądzi, że je złamałam, a to tylko zadrapanie, zaledwie muśnięcie.- Masz większy powód do chwały - stwierdził Tommy.- Z całą pewnością otrzymałaś ranę postrzało­wą.Zostałaś ranna na wojnie.- Też coś! Co ty wygadujesz!- Zostawmy to - powiedział Tommy.- Myślę, że świetnie poradziliśmy sobie z panną Mullins.- Hannibal doskonale się spisał, prawda?- O tak - potwierdził Tommy.- Ostrzegł nas, i to wyraźnie.Po prostu skoczył w trawę.Pewnie nos mu podpowiedział.Ma świetny węch.- Nie mogę powiedzieć, że i mnie ostrzegł mój nos.Uznałam, że panna Mullins zjawiła się w odpowiedzi na nasze modły.Zupełnie zapomniałam, że mieliśmy przyjąć kogoś, kto pracował dla pana Solomona.Czy pan Crispin powiedział ci coś jeszcze? Przypuszczam, że naprawdę wcale się tak nie nazywa.- Pewnie nie - zgodził się Tommy.- Przyszedł tu jako detektyw? Trochę nas tu za dużo.- Nie - odparł Tommy - niezupełnie jako detektyw.Przysłano go raczej ze względów bezpieczeństwa.Miał pilnować ciebie.- Mnie - powiedziała Tuppence - i ciebie.Gdzie jest teraz?- Pewnie rozprawia się z panną Mullins.- To niesamowite, jak takie podniecenie wzbudza apetyt.Ależ jestem głodna.Wiesz, nie mogłabym wy­obrazić sobie nic smaczniejszego od gorących krabów w śmietankowym sosie, z odrobiną curry.- Więc już wyzdrowiałaś - ocenił Tommy.- Jestem zachwycony, że tak traktujesz jedzenie.- Nigdy nie byłam chora - sprzeciwiła się Tuppence.- Byłam ranna, a to olbrzymia różnica [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl