[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał niejasne przeświadczenie, że nie jest sam, ale nie zwracał uwagi na płynącąw ślad za nim postać.Poruszał się leniwymi zakolami unoszony rytmem morza.Pły-nął właśnie wzdłuż podnóża rafy, kiedy tuż przed nim przemknęła mała ośmiornica ,wyrzuciła z siebie smugę czarnej cieczy i zniknęła w zakamarkach rafy.Sanders ru-szył za nią aż do szczeliny, w której się ukryła i usiłował wyciągnąć ją stamtąd.Wtempoczuł, że ktoś dotyka jego ramienia.Obrócił się i zobaczył bladą z przerażenia twarzkobiety.Dotykając palcem gardła dawała mu znaki, że nie ma powietrza.Wciągnąłgłęboko oddech i podał jej swój ustnik.Odetchnęła dwa razy i oddała mu ustnik.W ten sposób dopłynęli na powierzchnię.Gdy znalezli się w łodzi, powiedziała: Dzięki! To okropne uczucie, zupełnie jak przyssać się do pustej butelki po coli.Dziewczyna nie była klasyczną pięknością, ale miała w sobie coś nieodparcie po-ciągającego.Jej krótkie, kasztanowe włosy pojaśniały od słońca, a oczy lśniły głębo-kim, czystym błękitem.Była wysoka i smukła, prawie równa mu wzrostem, o długich,pięknych nogach i nieskazitelnie gładkiej skórze, pokrytej równą, złocistą opalenizną.Widząc, jak Sanders wpatruje się w nią, uśmiechnęła się. Zasłużył pan na nagrodę powiedziała.W jej tonie nie było nic szczególnego,ale sposób mówienia dodawał jej słowom powagi. Przecież uratował mi pan życie.Sanders roześmiał się. Nic pani naprawdę nie groziło.Wypłynęłaby pani o własnych siłach.Było tamzaledwie dwanaście metrów wody. O, nie przerwała mu wpadłabym w panikę i wstrzymała oddech czy cośw tym rodzaju.Nie mam zbyt dużego doświadczenia.Nie nurkuję dużo.W każdymrazie zapraszam pana na lunch.Zgoda?Sanders poczuł się zakłopotany.Nigdy dotąd żadna kobieta nie proponowała murandki.Nie wiedząc jak się zachować, odpowiedział tylko: Oczywiście.Nazywała się Gail Sears.Miała dwadzieścia pięć lat i pracowała jako redaktorka wmałym, lecz znanym wydawnictwie w Nowym Jorku, publikując książki z zakresusocjologii, ekonomii i polityki.Mieszkała sama i twierdziła, że ma głęboką potrzebęprywatności. Można określić to jako egoizm stwierdziła.Po lunchu grali w tenisa i gdyby Sanders nie był u szczytu formy, dostałby zdrowow kość.Stała na samej linii i dawała długie, niskie piłki, głęboko w rogi kortu.Po te-nisie pływali, zjedli kolację, spacerowali po plaży, aż w końcu znalezli się w sypialniGail.Rano, gdy otworzyła oczy, powiedziała: Cieszę się, że uratowałeś mi życie. Ja też i nie wiadomo czemu zapytał: Jesteś mężatką?Zmarszczyła się. Co za głupie pytanie! Przepraszam.Chciałem po prostu wiedzieć.Przez dłuższą chwilę nie odpowiadała. Prawie byłam.Ale w porę się opamiętałam, dzięki Bogu. Czemu dzięki Bogu ? Byłabym fatalną żoną.Chciał mieć dzieci ja nie.Jeszcze nie teraz.Nie zno-szę niewoli.Dwa dni po powrocie do Nowego Jorku Sanders wyprowadził się z domu i wniósłsprawę o separację.Tęsknił bardzo do dzieci, ale stopniowo poczucie winy malało;nauczył się cieszyć nimi w czasie odwiedzin.Jakkolwiek zdawał sobie sprawę ze swejmiłości do Gail, nie chciał się jej jednak narzucać.Przez następnych parę miesięcywidywali się tak często, jak ona tego chciała.Mówili dużo o przyszłości i wspólnychplanach, ale nigdy nie poruszali kwestii małżeństwa.Zresztą nie miało to sensu.San-ders wciąż nie dostawał rozwodu.W dniu gdy go uzyskał, zdecydował się zapropo-nować jej małżeństwo.Bał się odmowy, lecz był na to przygotowany.Postanowił więctak sformułować swoją propozycję, by nie stwarzać sytuacji bez wyjścia.Wolałbykontynuować ich związek na dotychczasowej zasadzie, niż przestać ją widywać.Miałprzytoczyć całą listę argumentów, a w końcu chciał ją przekonać, że ze względów fi-nansowych korzystniejsze jest wynajmowanie jednego niż dwu mieszkań.Jednak nie udało mu się wyłuszczyć żadnego z nich.Po kolacji w małej włoskiejrestauracji Sanders wyjął z kieszeni orzeczenie rozwodu i pokazał je Gail. Dziś dostałem powiedział i wziął anchois z półmiska z przystawkami. Cudownie! wykrzyknęła. Pobierzmy się.Anchois wpadło mu do kieliszka z winem. Co? Pobierzmy się.Jesteś wolny.Ja też wyplątałam się z dawnych związków.Ko-chamy się.To chyba niegłupia myśl. No tak, oczywiście jąkał się Sanders. Tylko, że. Wiem.Myślisz, że jestem demonem seksu i nigdy mnie nie zaspokoisz.Jesteśdla mnie za stary.Nie masz już swoich pieniędzy.Ale ja zarabiam.Damy sobie radę. przerwała. Co ty na to?Wybrali Bermudy na miodowy miesiąc; były tam korty tenisowe, mogli dużo pły-wać i głęboko nurkować.4Ratownik stał tuż nad wodą oparty o platformę, na której czekała łódz. Znów wyprawa po widelce i noże? spytał, gdy zbliżyli się Sandersowie. Jasne odparł David. Poszukamy także pocisków artyleryjskich, o którychpan mówił. Dobrze wam za nie zapłacą, ale ostrożnie, słyszałem, że są tam niewypały.Zsunęli łódz do wody, załadowali sprzęt i odepchnęli się od brzegu.Gdy płynęliku rafom, Sanders poprosił Gail, by zajęła się sterem.Sam wyjął z kieszeni małą la-tarkę i usiadł na przednim siedzeniu. Po co ci to? spytała. Chcę dokładnie obejrzeć wnękę, w której leżała ampułka. Przecież latarka nie jest wodoszczelna, natychmiast zgaśnie. Spójrz Sanders wyjął z drugiej kieszeni plastykową torebkę, wsunął w niąlatarkę, zawiązał i mocno zacisnął węzeł.Dotknął przełącznika.Latarka zaświeciła. Powinna wytrzymać. Genialne orzekła Gail. Prymitywne, lecz genialne.Znalezli spokojny za-kątek przy rafie i manewrowali tak długo, aż łódz zwróciła się dziobem do brzegu.Gail stała z przodu, gotowa wyrzucić kotwicę, i rozglądała się badawczo sprawdzając,czy rzeczywiście trafili na wczorajsze miejsce.Gdy tylko kotwica uderzyła o skałę, nałożyli swój ekwipunek i zsunęli się za bur-tę [ Pobierz całość w formacie PDF ]