[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ulicy panoszyły się jaskrawe neony, blichtr i hałas.W suchym górskim powietrzu każdy dźwięk niósł się milami.Słyszałem, co mówią ludzie na trzeciej przecznicy.Wysiadłem z samochodu, kupiłem kolejną butelkę i ruszyłem w drogę.Kiedy znalazłem się w miejscu, w którym droga do jeziora Little Fawn odbijała od szosy, zjechałem na pobocze, by zebrać myśli.Później skręciłem w stronę gór, drogą, która wiedzie do domku Meltona.Brama na prywatnej drodze była teraz zamknięta na kłódkę.UKryłem samochód w krzakach, przedostałem się przez bramę, a potem przemykałem się poboczem drogi, aż u moich stóp nagle zabłysły gwiazdy w jeziorze.Domek Hainesa był pogrążony w mroku, a te po drugiej stronie jeziora odcinały się od zbocza ciemniejszymi plamami.Śmieszne stare koło młyńskie tkwiło osamotnione przy tamie.Nadsłuchiwałem - cisza absolutna.W górach nie ma nocnych ptaków.Podszedłem na palcach do domku Hainesa i nacisnąłem klamkę.Zamknięte.Obszedłem go i stwierdziłem, że tylne drzwi też są zamknięte.Skradałem się wokół domku jak kot po mokrej podłodze.Próbowałem pchnąć jedyne okno.Również zamknięte.Przez chwilę nadsłuchiwałem bez najmniejszego ruchu.Okno nie było zbyt szczelne.W górskim powietrzu drewno szybko się rozsycha i paczy.Wetknąłem nóż między oba skrzydła, otwierające się, jak zwykle w domkach letniskowych, do wewnątrz.Nie było zabezpieczenia.Oparłem się o ścianę domku i patrząc na połyskujące jezioro, łyknąłem whisky.To mi dodało odwagi.Odstawiłem butelkę i znalazłem duży kamień, którym uderzyłem w ramę okienną, nie tłukąc szyby.Wspiąłem się na parapet i wskoczyłem do domku.Latarka zaświeciła mi prosto w oczy.- Na twoim miejscu oszczędziłbym sobie zbędnych ruchów, synu - powiedział spokojny głos.- Musisz być cholernie zmęczony.Strumień światła przyszpilił mnie na chwilę do ściany, potem pstryknął wyłącznik i w pokoju rozbłysło normalne światło.Latarka zgasła.Tinchfield siedział spokojnie w skórzanym klubowym fotelu, obok stołu, z którego bezsensownie zwisał szal z brązowymi frędzlami.Był ubrany tak samo jak po południu, tylko włożył jeszcze brązową wełnianą bluzę.Powoli poruszał szczękami.- Ci filmowcy doprowadzili tu prąd z odległości ponad dwóch mil - powiedział w zamyśleniu.- Niezły prezent dla mieszkańców.No dobrze, o co ci chodzi, synu - jeśli pominąć najście z włamaniem?Przysunąłem sobie krzesło, usiadłem i rozejrzałem się po wnętrzu domku.Pokój był mały, kwadratowy, z małżeńskim łożem, zszytym z kawałków dywanem i skromnym umeblowaniem.Przez otwarte drzwi w głębi widać byo róg pieca kuchennego.- Miałem pewien pomysł - stwierdziłem.- Ale teraz, gdy tu siedzę, wydaje mi się, że był kiepski.Tinchfield przytaknął, a jego oczy patrzyły na mnie badawczo, bez urazy.- Słyszałem twój samochód - powiedział.- Wiedziałem, że jesteś na prywatnej drodze i że się zbliżasz.Przyznaję, że umiesz cicho chodzić.Nie posłyszałem ani jednego kroku.Budzisz moje zainteresowanie, synu.- Dlaczego?- Czy nic ci nie ciąży pod lewą pachą?Uśmiechnąłem się do niego.- Spróbuję wyjaśnić - rzuciłem.- No dobrze, możesz się specjalnie nie przejmować tym wyważonym okienkiem.Jestem człowiekiem tolerancyjnym.Spodziewam się, że masz pozwolenie na noszenie broni sześciostrzałowej, co?Sięgnąłem do kieszeni i położyłem mu na grubym kolanie rozłożony portfel.Wziął dokumenty, przysunął się do światła i uważnie obejrzał licencję w celuloidowym etui.Potem zwrócił mi portfel.- Domyślam się, że interesuje cię Bill Haines.Jesteś prywatnym detektywem, co? No dobrze, jesteś odpowiednio solidnej budowy, a twoja twarz umie milczeć.Sam się trochę martwię o Billa.Chciałeś przeszukać domek?- Miałem taki zamiar.- Z mojej strony nie ma przeszkód, ale to chyba nie jest konieczne.Już się tutaj dokładnie rozejrzałem.Kto cię wynajął?- Howard Melton.Przez chwilę żuł w milczeniu.- Mogę spytać w jakim celu?- Żebym odszukał jego żonę.Zwiała mu dwa tygodnie temu.Tinchfield zdjął stetsona z płaskim dnem i zmierzwił mysie włosy.Potem wstał, odsunął zasuwę i otworzył drzwi.ZNów usiadł i patrzył na mnie w milczeniu.- Meltonowi zależy na uniknięciu rozgłosu - powiedziałem.- Z powodu pewnej przypadłości żony obawia się, że może stracić pracę.Szeryf patrzył na mnie, nie mrugając powiekami [ Pobierz całość w formacie PDF ]