[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-A więc mamy ją! - ucieszył się Tasaio.- Chaktiri, odeślij wszystkich do bitwy, jedenpatrol wystarczy, by dobić tę sukę.Oddział sprawnie się rozdzielił i Tasaio powiódł kilkunastu żołnierzy ku skalnemusiodłu, gdzie, jak zameldowali zwiadowcy, stała lektyka Mary.Nie próbował skrytegopodejścia - nic nie sprawiłoby mu większej satysfakcji, niż widok próbującej uciekaćprzeciwniczki.Opowieść o hańbie, jaką na siebie ściągnęła, pięknie uzupełniałaby historię jejśmierci.Wspięli się na skalne wzniesienie.W dole wyraznie widać było lektykę zzaciągniętymi zasłonami.Pilnował jej oficer, wyższy niż przeciętny Tsurańczyk i rudy, cobyło prawdziwą rzadkością.Widząc napastników, poderwał się zaskoczony i wrzasnął.- Pani, wróg się zbliża!Tasaio uśmiechnął się szeroko.Rozkoszował się tryumfem i dał sygnał do ataku.Oficer Acomy uniósł włócznię i dopiero gdy się wyprostował, zbiegający Tasaiozauważył, że nagolenniki i nałokietniki jego zbroi są stanowczo za krótkie, zupełnie jakbybyły robione na inną miarę.Zanim pojął, co widzi, zdziwiło go niespotykane zachowaniewartownika.Miast bronić swej pani i honoru, kwiknął przerażony, cisnął włócznię i zacząłuciekać.Tasaio zawył uradowany i przyspieszył kroku, ignorując uciekiniera i kierując się kulektyce.Podkomendni poszli za jego przykładem i dopadli drewnianej konstrukcji.Wódzjednym szarpnięciem rozdarł jedwabne zasłony i ciął na odlew leżącą na poduszkach postać wkosztownej sukni.Poprawił pchnięcie, nie bacząc, w co trafił.W powietrze uniósł się puch z dwóch rozprutych poduszek.Parę drobin dostało się dojego ust, powodując gwałtowny atak kaszlu.Nim się wykasłał, żołnierze przeszukali lektykę iznalezli jedynie poduszki i zrobioną z nich kukłę.Lektyka była pułapką, a oficer -wystawionym na wabia niewolnikiem.W tej chwili gdzieś w pobliżu Mara śmiała sięserdecznie z własnego fortelu.Wściekły Tasaio rozejrzał się, próbując ustalić, gdzie też mogła się ukryć.Na pewnonie tam, gdzie pobiegł niewolnik.Była zbyt sprytna, by zdradzić się w ten sposób.Pozostałotylko drugie kamienne wzniesienie.Nim jednak zdążył wydać rozkaz ataku swymrozwścieczonym i ośmieszonym żołnierzom, posypały się strzały.Najbliższy żołnierz padł z pierzastym pociskiem w krtani, inny zwalił się ze strzałą woku; jeszcze innemu grot przebił rękę.Tasaio zarządził odwrót, co jego podwładni wykonalisprawnie i bez paniki, jak przystało doświadczonym wojownikom.Ledwie skryli się zaskałami, zaczął śledzić, skąd do nich strzelano.Ze stoku, który przed chwilą atakowali,posypały się kamienie, a między głazami zaczęły przeskakiwać zielone sylwetki.Rozległy sięteż komendy, wyraznie świadczące, iż wróg szykuje się do ataku.-Chcą nas odciąć - zaczął oficer, lecz umilkł, widząc minę Tasaio.-Niemożliwe! Nie mogła tak szybko ściągnąć ludzi na nasze tyły.Cho-ja! Musiałasobie ich trochę zostawić, a oni poruszają się znacznie szybciej.Tasaio zamilkł.Głosy były bez wątpienia ludzkie, a on nie miał zbyt wiele czasu nadecyzję: jeśli Mara naprawdę otoczyłaby i wybiła jego oddział, byłby to kataklizm dla całegorodu.Przymierze z nomadami to działanie na szkodę Imperium, hańba i koniec Minwanabichnawet bez udziału Acomy.Zagładę nakazałby cesarz, a dopilnował jej senior wojenny.Takpostępowano ze zdrajcami.Tasaio oddałby życie, żeby zabić Marę.Nie mógł narażać rodu, awięc, choć wszystko się w nim buntowało, miał tylko jedną możliwość.- Cofnąć się! - polecił.- Wycofać się w szyku, szybko! Wojownicy bez wahaniaporzucili osłony i nie bacząc na strzały, zakosami ruszyli do odwrotu.Ich twarze pozostałybez wyrazu.Tasaio też zachował spokój, choć gotował się z wściekłości.Nigdy jeszcze niemusiał się cofać, nie mówiąc już o ucieczce.Dotąd Mara była wrogiem rodu; od tej chwilistała się przyczyną jego wstydu i osobistym przeciwnikiem, który musiał zapłacić zazniewagę.Biegł więc, obmyślając plan zemsty i nie zważając na padających żołnierzy.Zakląłdopiero, widząc śmierć ordynansa.Będzie musiał wyszkolić nowego, co przy jego wysokichwymaganiach nie było łatwe i trwało długo.Ogarnięty pasją nie obejrzał się ani razu, toteżgdy dotarł do pozostawionej w rezerwie połowy kompanii, przekonał się, że do odwrotuzmusiła go garść żołnierzy Acomy i cho-ja, którzy niosąc na włóczniach zapasowe hełmy iciągnąc po piachu części uzbrojenia, wywołali złudzenie przewagi.Chaktiri nie omieszkał mutego szczegółowo zameldować.Robił to z kamienną twarzą, co i tak nie zmniejszyło furiiwodza.- Ucisz go! - rozkazał oficerowi, który towarzyszył mu w nieudanym wypadzie.-Poderżnij mu gardło i zabierz pióra: właśnie awansowałeś!Ten skłonił się i bez słowa dobył miecza, by wykonać rozkaz.Tasaio podjął próbęuratowania bitwy.Skoro nie mógł dostać Mary, to przynajmniej dobije otoczonych Xacatecas- niech honor tej dziwki przepadnie wraz ze śmiercią! jej sprzymierzeńców.* * *Pół godziny pózniej humor Tasaio był jeszcze gorszy, bowiem otoczone oddziałyXacatecas i Acomów nie traciły ducha i nie dawały się rozbić.Zadawały za to większe stratyjego ludziom i nie pozwalały na zakończenie bitwy.Co gorzej, od wojsk ukrytych pozachodniej stronie przybył posłaniec z wieścią, że zostali zaatakowani i zdziesiątkowani przezsiły Acomy.Od oddziału ze wschodu nie było żadnych wieści, a zwiadowcy, których wysłał,nie powracali.- %7łeby nie ci przeklęci cho-ja.- wychrypiał goniec.- Nie wygraliby bez nich.- Wyjaśnij to - zażądał Tasaio, ale goniec nie musiał nic mówić, gdyż to, co chciałopisać, właśnie rozgrywało się przed ich oczyma.Ze skalnego siodła, które Tasaio wcześniej daremnie atakował, wypadła kompaniaAcomów.Dosiadali na oklep kompanii cho-ja i z niewiarygodną szybkością gnali na pomocXacatecas.Na płaskowyżu Acomowie zsiedli ze sprzymierzeńców.Oba oddziały sformowałyszyki i ruszyły do ataku.Ludzie Tasaio bez wytchnienia walczyli od kilku godzin w skwarze.Atakwypoczętego przeciwnika był dla nich zaskoczeniem.Ledwie zdołali się przeformować przeduderzeniem.Xacatecas, widząc posiłki, nabrali ducha i przeszli z obrony do ataku.Minwanabi, atakowani z dwóch stron, nie zdołali utrzymać szyku, a gdy pękł, zaczęła się rzezi wściekły Tasaio raz jeszcze musiał zarządzić odwrót.Cały jego plan był klęską i ruiną.Trafił na lepszego stratega, a że była nim kobieta,więc i jego wstyd był większy.Nic podobnego nie zdarzyło mu się ani na Kelevan, ani naMidkemii.Nie mógł pozostać na pustyni, aby ratować sytuację, gdyż zdziesiątkowaneplemiona nomadów z pewnością przysięgły mu zemstę za to, co w ich pojęciu było zdradą.Być może wodzowie byli nawet tak wściekli, że zaprzysięgli krwawy dług.Pozornie nie byłoto aż tak grozne, ale nie miał już sprzymierzeńców, a przez całą drogę do Bangarok będziewystawiony na partyzanckie wypady, w których tubylcy byli naprawdę dobrzy.* * *Dopiero nocą pokonani Minwanabi zebrali się w jeden oddział i opatrując rany,określali straty.Wściekłość Tasaia sięgnęła szczytu: okazało się, iż stracił ponad dwie trzeciesił, którymi dowodził.Pozostało mu tylko jak najszybciej dotrzeć do Bangarok, wsiąść naczekające nań statki i planować zemstę, którą poprzysiągł.Mara weszła do namiotu Chipina i skłoniła się zgodnie z protokołem [ Pobierz całość w formacie PDF ]