RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po wszystkim snuje się Grocholski, uważany za przyzwoitego człowieka, zobacz na szóstej stronie.Tu słyszy przypadkiem, tu podgląda, tu mówią mu dobrowolnie.— Marek się go radzi, jak idiota.?— Otóż to.— Ej, słuchaj! Czyś ty nie wepchnęła w Marka trochę za dużo Dominika?— A nawet jeśli, to cóż to szkodzi? Pasuje.— Nie wygłupiaj się, wszyscy poznają!— W razie potrzeby nieco mu ujmiemy.Patrz dalej.Malwina wpada w szał i wyjawia Grocholskiemu tajemnice Wrednego Zbinia.Grocholski widzi przed sobą świetlaną przyszłość, pcha się do archiwum, okazuje się, że Agata z Jackiem zabrali materiały i mają gdzieś u siebie, Słodki Kocio, wynajęty przez Wrednego Zbinia, też dochodzi do podobnych wniosków, a co gorsza wie, że i dla niego archiwalne taśmy to klęska.Nie ma dostępu, bo nie pracuje w telewizji, próbuje złapać za gardło Tycia, ale na Tycia ma za mało, a Tycio za to ma rozum.Tylko Płucek mu bruździ, więc ostrzega Płucka z nadzieją, że zaszkodzi Wrednemu Zbiniowi.Płucek doznaje olśnienia, znajdzie antidotum na szantaże Słodkiego Kocia, sam wkracza do akcji.Tymczasem Słodki Kocio podstępem wdziera się do telewizji, grzebie w twoim pokoju, tam go zastaje Grocholski i wali w łeb.Zobacz na trzeciej stronie streszczenia.albo na siódmej fragmentów.Strasznie myśli, usunąć zwłoki czy siebie.— Bardzo dobrze — pochwaliła Martusia z przejęciem.— Ale przecież miał nie znaleźć taśm, bo pijany Jacek schował je w wentylatorze.— Może znaleźć nie wszystkie.Te znalezione już mu sprawią uciechę.Znajduje resztę w archiwum, zabiera do domu.Płucek widzi sam koniec tych poczynań, podpala mu dom.Zaraz, tu się nie upieram, podpala osobiście albo wynajmuje tego z kitką i z nosem.?— Chyba powinien podpalić osobiście — rzekła Martusia po namyśle.— Dlaczego my pracujemy na sucho.? Tego z kitką musi chyba wynająć ktoś inny.Czy nie Tycio.? Albo może sam Grocholski.? Taki goryl, ochroniarz!Też się zastanowiłam w drodze po piwo.— Nie skojarzył mi się, bo za chudy — powiedziałam stanowczo.— Ale czekaj, skocz dalej.No, zrobiłam tam przerwę na wątki prywatne, przez ten czas sensacja szaleje, Malwina też.Mam kłopot, bo powinno się teraz zabić tego, co widział Grocholskiego, znaczy Grocholski powinien go rąbnąć, a to Płucek.A ja miałam chęć wykończyć Wrednego Zbinia.— Wykończenie Wrednego Zbicia, doprowadziłoby całą telewizję do szału szczęścia — powiedziała Martusia z przekonaniem.— Obojętne, państwową czy prywatną.— Tak jak całą Kubę wykończenie Fidela Castro? — ucieszyłam się.— Tego nie wiem.I osobiście nie mam zdania.On brodaty.— Poderwij go i zrób mu coś złego.Judyta i Holofernes, pasuje ci?Martusia w zadumie popijała piwo.— Po Dominiku właściwie nic mi już nie straszne.Czy ja wiem.? Zaplanować reportaż.?— Tam jest muzeum Hemingwaya — przypomniałam jej zachęcająco.— I mam robić za Karolinę Corday? Bo nie pamiętam, złapali ją od razu.?— Sama przyznała się dumnie i triumfująco.Ale strasznie wątpię, czy wpuszczą cię do łazienki tej brodatej małpy.Szkoda.Z drugiej strony wolę jednak, żebyś była żywa.— Dziękuję ci bardzo.— Nie ma za co.Więc teraz patrz dalej.Ciągle Wredny Zbinio, bo Grocholski własnego domu nie podpala.— Czekaj! — ożywiła się nagle Martusia.— A może ten z kitką to w ogóle Płucek.?— A wiesz, że to jest myśl.! W życiu go nie widziałam i pojęcia nie mam, jak wyglądał, więc niech będzie z kitką.Przy okazji pożaru daje się zauważyć i nareszcie padają na niego grubsze podejrzenia.Zasadniczy wątek kryminalny serialu ułożył nam się pierwszorzędnie.Wrednego Zbinia postanowiłyśmy postawić przed sądem nie za zbrodnie, tylko za zwykłe, no, powiedzmy nie całkiem zwykłe, nader potężne kanty.Usiadłam do komputera w celu uściślenia ostatnich scen, wypadających gdzieś tam, dobrze powyżej setki odcinków.— Czekaj — powiedziała Martusia, wpatrzona w liczne teksty dookoła siebie.— Z tym Słodkim Kociem, mimo wszystko, jest kłopot.Jak go wpuścić do telewizji?— Nie wiem.To ty musisz wymyślić.Ja ci mogę powiedzieć, jak wpuścić kogoś niepowołanego na budowę.Albo na teren stajni wyścigowych.Albo do biura projektów, to najłatwiejsze.Albo do muzeum w dniu, kiedy jest zamknięte.Albo do archiwum Urzędu Celnego.Albo do Komendy Głównej policji.— Nie żartuj! Potrafiłabyś do policji.?!— W mgnieniu oka.Przypominam ci, że to nie oni powodują to bezprawie, które u nas szaleje, tylko prokuratury.Dlatego do prokuratury się nie pcham.Przy okazji mogę ci też powiedzieć, jak się wchodzi do szpitala bielańskiego wtedy, kiedy nie wolno.Przez kostnicę.Do telewizji nie umiem.Przez długą chwilę Martusia przyglądała mi się krytycznie.— Zaczynam wierzyć, że naprawdę należysz do innego pokolenia.Mnie by nie przyszło do głowy wdzierać się do szpitala przez kostnicę.Co za czasy, na litość boską, istniały, kiedy chodziłam do przedszkola.?— Skomplikowane.W tamtym ustroju trzeba było umieć żyć i wiedzieć, jak obchodzić wszelkie przepisy.Poza przepisami ruchu nie było ani jednego sensownego.Prawie jak za okupacji, tyle że do nas nie strzelano.— Pozwól, że przyjdę do siebie — poprosiła grzecznie Martusia, otwierając drugą puszkę piwa.— No dobrze, zastanowię się.Jak on wlazł do tej telewizji.? Zaraz, czekaj, wiem.!Poczekałam z wielkim zainteresowaniem.— Od tyłu — rzekła Martusia uroczyście.— Jeśli już się dostał w ogóle na teren, to obleciał budynki i wszedł od tyłu bez żadnego problemu.Tylko jak wlazł na teren?— Nie rozśmieszaj mnie — powiedziałam wzgardliwie.— Nie ma takiego ogrodzenia, którego nie pokona osobnik zacięty, chyba że pod wysokim napięciem.A tam, na Woronicza od tyłu, taki znowu straszny ruch nie panuje.Wlazł jakkolwiek i dlatego możemy użyć Słodkiego Kocia.Martusia kręciła głową.— A nie mógłby z przepustką, pod innym nazwiskiem.?— Kto mu ją da? Ty myśl logicznie.Próbuje ukraść taśmy w tajemnicy przed całym światem!— No trup, no zgadza się.Nie mógłby to być, mimo wszystko, odrobinę łatwiejszy trup? Musiałaś znaleźć takiego cholernie trudnego?— Wcale go nie znalazłam, sam mi się napatoczył.Ktoś zadzwonił z dołu.Zwolniłam zamek, znów nie pytając „kto tam”, bo żadnych wizyt się nie spodziewałam.Wróciłam do komputera.— Jadę do Krakowa — powiedziała Martusia z westchnieniem.— Pozostałe detale techniczne uzgodnimy przez telefon.Już tu widzę kolejny problem, jak go wpuścić do archiwum.— Nigdy w życiu nie słyszałaś o złodziejach i włamywaczach?Zabrzęczał gong u moich drzwi.— Kto to? — zaciekawiła się Marta.— Pojęcia nie mam — odparłam i poszłam otworzyć.Za drzwiami stał Witek, siostrzeniec mojego męża, a zatem prawdopodobnie także i mój.Zdziwiłam się na jego widok niezmiernie, bo na ogół miał co robić i bez powodu mnie nie odwiedzał.Miewaliśmy niekiedy wspólne interesy, czasami wyświadczał mi rozmaite przysługi, ale zazwyczaj zaczynało się od telefonu, po czym dopiero kontakty się zagęszczały.A bywało, że nie odzywaliśmy się do siebie całymi miesiącami.Tak znienacka i bez uprzedzenia pojawiał się raczej rzadko i od razu zaciekawiło mnie, co go sprowadza.Z Martą znali się od dość dawna, bo jeździł zawodowo i mnóstwo razy gdzieś tam ją odwoził.— Cześć — powiedziałam.— Ja się masz?— Cześć — odparł Witek i zajrzał do pokoju.— O, jest Marta.Nie wiem, czy to dobrze, czy źle.— No wiesz! — oburzyła się Martusia.— Jak ja jestem, to chyba powinno być dobrze, nie?— Może i dobrze — zgodził się Witek, odkładając kurtkę byle gdzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl