[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Choroba psychiczna.— A co z.— Jesteś dla mnie przypadkiem, który czuje potrzebę odreagowania wstrząsu, jakiego doznał, przychodząc na świat.Jak zwykle, jesteś napiętnowany potrzebą niszczycielskiego odwetu.Jak zwykle, objawia się to przeniesieniem na równie silną potrzebę podglądactwa i ekshibicjonizmu.Widywałam to już tysiące razy.Oznaką patologii są również twoje próby zapanowania nad tym nie rozładowanym wstrząsem przez nieustanne oddawanie się quasi-regresywnym czynnościom pisania i publikowania.Mogę ci powiedzieć, że byłbyś o wiele zdrowszą osobą, gdybyś całkiem otwarcie poddał się tym dwóm potrzebom determinującym twoje zachowanie.— Miałbym zostać podglądaczem i ekshibicjonistą?— Jest pewna profesja, która nie tylko zezwala, ale wręcz nagradza tego typu działania.W nieco wysublimowanej formie.— Niby co?— Teatr, Miles.Powinieneś był zostać aktorem lub reżyserem.Ale obawiam się, że teraz jest już na to za późno.— Nie śmiałabyś powiedzieć mi tego prosto w twarz.— Dzieje się tak dlatego, iż jestem nieuchronnie skazana na odgrywanie surogatu twojej matki, innymi słowy, głównego adresata twego stłumionego uczucia odrzucenia, przeobrażonego w Rachsucht czy potrzebę odwetu.Czas chyba, byś na nowo przeczytał Freuda.Lub innego z moich utalentowanych studentów, Fenichela.Spróbuj The Psychoanalitic Theory of Neurosis.New York.W.W.Norton and Company, 1945.— Gdyby Freud cię kiedykolwiek spotkał, rzuciłby się do Dunaju.— Nie bądź dzieckiem, Miles.Znów potwierdzasz moją diagnozę.— Co to znaczy “znów"?— Nie sądzę, bym musiała rozwodzić się nad prawdziwym analitycznym sensem twej potrzeby symbolicznego upokorzenia lekarza-kobiety.— Zapada cisza.Potem nagle jej głos jest znacznie bliżej, przy łóżku, tuż za nim.— Tak naprawdę, to nigdy nie były gromy z jasnego nieba i trójzęby, wiesz? W mojej rodzinie zawsze wierzyliśmy, że natura powinna leczyć naturę.On siedzi ze spuszczoną głową, po czym nagle, bez ostrzeżenia, obraca się i jak rugbysta przy przyłożeniu rzuca się w stronę narożnika łóżka, skąd zdaje się dobiegać głos.Niestety, prawe kolano zahacza o wysoki kant szpitalnego łóżka.Pomimo rozpaczliwej próby powstrzymania upadku, on spada na podłogę.Podnosi się ze złością.Teraz rozwścieczający go głos dochodzi spod sklepionego sufitu, znad jego głowy.— Nie ma się czym martwić.Nie przeszkodzi ci to prowadzić całkiem normalnego życia.A najprawdopodobniej staniesz się bardziej użyteczny.Jako kopacz rowów na przykład.Albo śmieciarz.On unosi wzrok.— Bóg mi świadkiem, na twoim miejscu nie pojawiałbym się już na nowo.— Wcale nie mam takiego zamiaru.Za to już za chwilę tętniak rozprzestrzeni się na przyległe centra akustyczne.Nie będziesz już nawet słyszał mego głosu.On prawie krzyczy w stronę sufitu:— Im szybciej spieprzysz stąd z powrotem na tę swoją cholernie nudną górę, tym będę szczęśliwszy.Gwałtowność tej deklaracji zostaje nieco złagodzona kierunkiem, z którego nadchodzi odpowiedź: jej głos znów dobiega od stołu w narożniku.— Jeszcze nie skończyłam.Po pierwsze, zastanów się, jakim jesteś szczęściarzem, że nie poprosiłam mego ojca o rozległy wylew w mózgu.Pominę milczeniem całe twoje szyderstwo i sceptycyzm, jak i twoje próby drwin ze wszystkiego, co sobą reprezentuję.Znając wielką powierzchowność twojej inteligencji i ogólny obraz kliniczny, nie mogę cię winić za to, że jesteś ofiarą indoktrynacji tanio obrazoburczego ducha pozbawionej talentu i skazanej na samozagładę kultury.— Dobrze się bawiłaś.— Nie, Miles.Jeżeli sprawiałam takie wrażenie, to tylko po to, żeby cię sprawdzić.Zobaczyć, jak nisko potrafisz upaść.W płonnej nadziei, że w którymś momencie zawołasz: dość, igram ze świętą tajemnicą.— Jezu, gdybym tylko dostał cię w swoje ręce.— Nie mogę ci wybaczyć twojej niewdzięczności.Od dawna już nie poświęciłam żadnemu z moich pacjentów tyle uwagi co tobie.A co do strony artystycznej, to wbrew swym naturalnym inklinacjom, zrobiłam wszystko, aby dopasować się do twojej ociężale dosłownej wyobraźni.Teraz, kiedy ten epizod mamy już za sobą, mogę ci powiedzieć, że co rusz w skrytości ducha wręcz skamlałam o choćby najmniejszy znak zawoalowanej metafory.— Zamorduję cię.— Chciałabym też, kiedy już odejdę na zawsze, a stanie się to już wkrótce, żebyś pamiętał, jak straciłeś życiową szansę.Zamiast tego, Miles, mogłabym siedzieć ci na kolanach.Mogłabym też nieznacznie sobie popłakiwać, sprawiając, że poczułbyś się bardzo męski i silny i tak dalej.Jeżeli mnie odpowiednio podejść i trochę się postarać, w najmniejszym stopniu nie przypominam tej żałosnej karykatury jędzowatej starej purytanki, którą całkiem niepotrzebnie w to wszystko wciągnąłeś.Twe kojące pieszczoty z czasem nabrałyby waloru erotycznego, nie mogłabym mieć nic przeciwko temu, że wykorzystujesz moje wzruszenie, w tej sytuacji byłoby to całkiem wiarygodne, i koniec końców, w całkiem naturalny sposób moglibyśmy znaleźć się w obopólnie zadowalającym położeniu.Lecz kochając się, Miles, a nie to obrzydliwe mechaniczne określenie, którego użyłeś.Bylibyśmy rozkoszną, wyrozumiałą, namiętną jednością.Cały epizod mógłby się na tym zakończyć; zrekompensowałoby to głupotę całej reszty.Ale niestety, nic z tego.A mogło być tak pięknie.Twa dumna męskość w głębokim posiadaniu mej oddanej kobiecości, po mistrzowsku wywołująca nowe łzy, lecz tym razem łzy cielesnej rozkoszy.— Jezu.— Nasze ciała połączone w całkowitej jedności, wiecznie oczekujące najwyższego uniesienia.— Głos milknie, jakby nieco poniewczasie zdała sobie sprawę, że stał się odrobinę nazbyt liryczny w stosunku do propozycji; po chwili kontynuuje nieco spokojniej: — Oto, co zniszczyłeś.Teraz, to już niemożliwe na zawsze.On spogląda ponuro na miejsce, z którego dobiega głos.— Ponieważ nie mogę cię już ogarnąć wizualnie, nie mogę sobie nawet wyobrazić, co tracę.— Dodaje: — A co do wiecznego oczekiwania najwyższego uniesienia, bardziej niż cokolwiek innego przypomina to zatwardzenie.— Jesteś taki niewyobrażalnie nieczuły.On jeszcze raz składa ręce, z wyrachowaną przebiegłością wpatruje się w puste krzesło.— Wiesz, wciąż mam przed oczami tę czarną dziewczynę.— Nie życzę sobie o niej mówić.Od samego początku była zbytecznym pomysłem.— Zdecydowanie przewyższała cię urodą.I seksownością.— Niby skąd to wiesz? Zapomniałeś przecież, jak wyglądam.— Proces dedukcji.Jeżeli ona była jednym, ty musiałaś być drugim.— Jedno nie wynika z drugiego.On opiera się na łokciu.— Nadal czuję jej wspaniałą, czekoladowobrązową skórę, jej ciepłe, jędrne i zmysłowo kształtne ciało.Była niesłychana.— Uśmiecha się do pustego krzesła w rogu.— Z czego wnioskuję, że ty musiałaś być raczej tłusta i mieć ziemistą cerę.To nie twoja wina, oczywiście.Jestem pewien, że psychiatria to bardzo niezdrowy zawód.— Ani chwili dłużej nie będę słuchać tych.— A jej usta.Wyglądały jak rozkwitający kwiat.Twoje musiały smakować grecką cebulą czy czymś takim.Wspomnienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]