RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kancelaria Drake’a i Sweeneya, obsługująca tę pilną transakcję, wysłała na wizję lokalną Hectora Palmę, ten zaś, wypędzony i pobity przy pierwszej próbie, wrócił na miejsce w obstawie strażników i dowiedział się wówczas, iż w rzeczywistości ludzie nie wprowadzili się do magazynu samowolnie, lecz zostali tam ulokowani.Doniósł o tym w notatce służbowej swemu prze­łożonemu, Bradenowi Chance’owi, który podjął tragiczną decyzję przemilczenia prawdy i dokonania eksmisji dzikich lokatorów.Stąd też ludzi potraktowano brutalnie i wyrzucono z budynku na ulicę bez pisemnego powiadomienia o koniecz­ności zwolnienia zajmowanych przez nich lokali.Gdyby przyjęto zgodny z prawem tryb postępowania, lokatorzy musieliby dostać co najmniej miesiąc na znalezienie sobie innych mieszkań, lecz nowi właściciele terenu nie mieli czasu do stracenia.Gdyby magazyn zburzono miesiąc później, nie byłoby już tak mroźnych nocy i obfitych opadów śniegu, a zatem rodzina sypiająca w porzuconym samochodzie nie musiałaby się ogrzewać przy uruchomionym silniku.Chodziło w końcu o mieszkańców ulicy, ludzi bez dokumen­tów, nie mających praw do zajmowanych lokali - wyrzutków społecznych, trudnych do odnalezienia.Teoretycznie mieliśmy do czynienia z prostą sprawą.Mu­sieliśmy się jednak liczyć z wieloma trudnościami.Najgorzej przedstawiała się konieczność powołania bezdomnych na świadków, zwłaszcza że mógł się do tego włączyć Gantry.To on rządził ulicą, a ja w żadnej mierze nie chciałem wszczynać prawdziwej wojny.Mordecai miał swoje kontakty, zaufanych ludzi, infor­matorów, ale nie dało się tego porównać z artylerią Gantry’ego.Spędziliśmy ponad godzinę na rozważaniu różnych sposobów pominięcia spółki TAG w naszym pozwie.Z oczywistych względów nazwisko poprzedniego właściciela magazynu auto­matycznie czyniło wystąpienie sądowe szczególnie groźnym.Można było je pominąć, zostawiając reszcie pozwanych, a więc spółkom RiverOaks oraz Drake i Sweeney kwestię ewentualnego zrzucenia części winy na Gantry’ego.Ale według naszych przypuszczeń Gantry odegrał niepo­ślednią rolę w tym spisku, toteż usunięcie go z grona po­zwanych oznaczałoby jeszcze większe kłopoty w trakcie rozprawy.Najpierw musieliśmy odnaleźć Hectora, a następnie przeko­nać go, żeby udostępnił zaginioną notatkę lub szczegółowo zrelacjonował przebieg zdarzeń.O ile byłem optymistą co do pierwszej części zadania, o tyle nakłonienie Palmy do złożenia zeznań wcale nie wydawało mi się takie proste.Wiedziałem, że bardzo się boi stracić pracę.Mógł się znowu zasłonić żoną i czwórką dzieci.Istniały też inne przeszkody na drodze do sformułowania oskarżenia, z których pierwsza miała charakter czysto proce­duralny.Otóż nie było żadnych podstaw, aby występować z pozwem w imieniu Lontae Burton i jej czworga dzieci.Najpierw musielibyśmy zostać do tego najęci przez rodzinę denatki.A ponieważ matka Lontae i jej dwaj bracia siedzieli w więzieniu, natomiast ojciec lub ojcowie dzieci byli nieznani, Mordecai zaproponował, żeby wystąpić do sądu rodzinnego o przyznanie nam prawnej kurateli nad sprawami zmarłej.Ale w takim wypadku całkowicie pominęlibyśmy jej krewnych, należało się więc liczyć z tym, że w razie uzyskania jakiegoś odszkodowania popadniemy w kolejne kłopoty.Bezpiecznie można było założyć, że czworo dzieci Lontae pochodziło co najmniej od dwóch ojców, zatem wszystkich musielibyśmy uwzględnić przy ewentualnym podziale pieniędzy.- O to będziemy się martwić później - orzekł Green.- Najpierw trzeba wygrać proces.Przebywaliśmy w sali ogólnej, przy biurku sąsiadującym ze stanowiskiem Sofii, na którym stał przestarzały komputer.Ja siedziałem przy klawiaturze, Mordecai krążył nerwowo po pokoju i dyktował.Aż do północy poprawialiśmy tekst wystąpienia, spieraliśmy się na temat różnych teorii, omawialiśmy procedury, marząc o tym, że zdołamy zaciągnąć do sądu właścicieli spółki RiverOaks oraz kancelarii Drake’a i Sweeneya, a proces nabierze rozgłosu.Dla Greena była to szczególna okazja do skierowania uwagi opinii publicznej na sprawy bezdomnych.Ja pragnąłem jedynie naprawienia ludzkich krzywd.ROZDZIAŁ 24Ruby znów zapewniła mi towarzystwo przy kawie.Siedziała na schodkach, kiedy podjechałem kwadrans przed ósmą, i bardzo się ucieszyła na mój widok.Nie miałem pojęcia, jak można być tak radosnym po nocy spędzonej na tylnym siedzeniu porzuconego auta.- Dzisiaj też będą pączki? - spytała, gdy zapalałem światła.Niektóre rzeczy od razu wchodzą ludziom w krew.- Nie wiem, zobaczymy.Usiądź, przygotuję kawę.Poszedłem do kuchni.Najpierw wymyłem ekspres i na­stawiłem go, później zacząłem szukać czegoś do jedzenia.Pączki, które wczoraj były zaledwie obeschnięte, dziś przypominały już kamienie, ale nie znalazłem niczego innego.Zanotowałem w pamięci, żeby jutro kupić świeże, na wypadek, gdyby Ruby zjawiła się trzeci dzień z rzędu.Coś mi podpowiadało, że to prawie pewne.Zjadła jednego pączka, krzywiąc się trochę na jego konsys­tencję.Nie skomentowała tego jednak.- Gdzie jadasz śniadania? - zapytałem.- Zwykle nie jadam.- A lunch i obiad?- Na lunch chodzę do schroniska Naomi przy Dziesiątej, na obiad najczęściej do Misji Kalwaryjskiej przy Piętnastej.- Czym się zajmujesz w ciągu dnia?Znów siedziała tak samo zgarbiona i pochylona nad paru­jącym kubeczkiem, spragniona nawet tej odrobiny ciepła, jaka biła od gorącej kawy.- Większość czasu spędzam w Naomi - odparła.- Ile tam jest kobiet?- Nie wiem.Mnóstwo.Dobrze się nami zajmują, ale tylko w ciągu dnia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl