[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I przez całą drogę myślał o Walcie Scheelu. No, Scheel mruczał. Tylko mnie nie zawiedz.Walt Scheel był jego rywalem, zrzędliwym gburem.Mieszkał dokładnie na-przeciwko nich.Miał dwoje dzieci po studiach, żonę walczącą z rakiem piersi,tajemniczą posadę w belgijskim koncernie i jeden z wyższych dochodów na Ham-lock Street, ale bez względu na to, ile naprawdę zarabiał, on i jego żona stawalina głowie, żeby sąsiedzi myśleli, że zarabiają znacznie więcej.Luter kupił lexu-sa, więc lexusa musiał mieć również Scheel.Kiedy Bellington wybudował sobiebasen, Scheel odczuł nagłą potrzebę pływania zalecenie lekarskie! i za-fundował sobie podobny.Sue West, ta z zachodniego krańca ulicy, wyposażyłakuchnię w najnowocześniejszy sprzęt plotka głosiła, że wydała na to osiemtysięcy dolarów.Pół roku pózniej Bev Scheel wpakowała w kuchnię o tysiąc do-larów więcej.Była beznadziejną kucharką i według różnych zeznań, potrawy sporządzonew nowej kuchni smakowały jeszcze gorzej niż te ze starej.Półtora roku pózniej Bev zachorowała na raka piersi i Scheelowie gwałtowniewyzbyli się pychy.Bardzo spokornieli.Ciągłe wyprzedzanie sąsiadów przesta-ło mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie.Posiadanie dóbr materialnych stało siębezsensem.Trwali w chorobie z cichą godnością, a mieszkańcy Hamlock Streetwspierali ich jak krewnych.Po roku chemioterapii w belgijskim koncernie doszłodo przetasowań kadrowych.Bez względu na to, jaką pracę Walt miał przedtem,teraz na pewno zajmował niższe stanowisko.W poprzednie Boże Narodzenie Scheelowie byli zbyt pochłonięci chorobą,żeby myśleć o przystrajaniu domu.Nie wciągnęli na dach Zniegurka, nie kupilichoinki i jakby po namyśle rozwiesili w oknach kilka lampek.Bałwana nie było wówczas tylko na dwóch domach: na domu Scheelów i tymna zachodnim krańcu ulicy, którego właściciele, pakistańskie małżeństwo, wypro-wadzili się już trzy miesiące od chwili zamieszkania.Dom wystawiono na sprze-daż i Frohmeyer poważnie rozważał, czy nie zakraść się tam nocą i nie ustawić nadachu zapasowego bałwana, którego trzymał w piwnicy. Nie poddawaj się, Scheel mruczał Luter, jadąc do domu. Nie wynośZniegurka z piwnicy.Cały ten pomysł był sympatyczny przed sześcioma laty, kiedy Frohmeyer po-stanowił wcielić go w życie.Teraz wydawał się mdły i nijaki; Luter musiał jednakprzyznać, że na pewno nie był nijaki dla dzieci z Hamlock Street.Ukradkiemzacierał ręce, gdy przed trzema laty burza zmiotła z dachów wszystkie bałwanyi rozrzuciła je po całym mieście.Skręcił w Hamlock i stwierdził, że jak wzrokiem sięgnąć, na dachach domówpo jednej i drugiej stronie ulicy stoją Zniegurki.Przypominały jaskrawo świe-cących strażników, a w ich szeregach ziały tylko dwie czarne wyrwy: w domu30Scheela i domu Kranków. Dzięki, Walt szepnął Luter.Dzieciaki jezdziły na rowerach.Sąsiedzi rozwieszali lampki i gawędzili przezżywopłoty.Zaparkował pod wiatą i spiesznie wszedł do domu.Zauważył, że uliczny gangzebrał się przed domem Scheela.Zgodnie z przewidywaniami, chwilę pózniej,po błyskawicznie ustawionej drabinie, z wprawą doświadczonego dekarza wspiąłsię Vic Frohmeyer.Luter wyglądał przez szparę w żaluzjach.Walt Scheel stał napodwórzu przed domem w otoczeniu tuzina sąsiadów, Bev czekała na schodachw szlafroku, a Spike Frohmeyer szarpał się z elektrycznym kablem.Ktoś krzy-czał, ktoś inny się śmiał, a wszyscy udzielali porad Vicowi, który wciągał na dachprzedostatniego Zniegurka na ulicy.Przy kolacji makaron bez sosu i biały ser mówili niewiele.Ona zrzuciłakilogram i trzydzieści sześć gramów, on kilogram osiemdziesiąt.Luter pozmywałi zszedł do piwnicy.Przez pięćdziesiąt minut chodził na elektrycznym bieżniku,spalając trzysta czterdzieści kalorii, a więc znacznie więcej, niż zjadł na kolację.Potem wziął prysznic i spróbował trochę poczytać.Kiedy na ulicy opustoszało, poszedł na spacer.Nie zamierzał być więzniemwe własnym domu.Postanowił, że nie będzie się ukrywał przed sąsiadami.Niemusiał się ich bać [ Pobierz całość w formacie PDF ]