[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Samać jest - odpowiadali znajomkowie.Za czym podziw ogarniał mieszczan, niewiasty, księży, wojsko.Poglądano z nie mniejszym podziwem na niezwyciężoną chrep-tiowską komendę, na dragonów, między którymi jechał spokojnie,uśmiechnięty, z błędnymi oczyma, Nowowiejski, i na grozne twarzeopryszków przerobionych w węgierską piechotę.Szło jednak z Basiąkilkuset ludzi na schwał, wojenników z rzemiosła, więc zaraz sercaprzybyło mieszczanom.- Toć siła niepowszednia, ci Turkom śmiele zajrzą w oczy! - wo-łano w tłumach.Niektórzy z mieszczan, a nawet i z żołnierzy, szcze-gólniej z regimentu księdza biskupa Trzebickiego, który to regiment508Pan Wołodyjowskiświeżo przybył do Kamieńca, myśleli, że i sam pan Wołodyjowskiznajduje się w orszaku, wnet też podniosły się krzyki:- Niech żyje pan Wołodyjowski!- Niech żyje obrońca nasz! Najsławniejszy kawaler!- Vivat Wołodyjowski! vivat!Basia słuchała i serce jej rosło, bo nic nie może być milszegoniewieście nad sławę męża, zwłaszcza gdy brzmią nią usta ludzkiew wielkim grodzie. Tylu tu rycerzy - myślała Basia - a przecie żadnemu nie krzyczą,jeno mojemu, jeno Michałowi!I sama miała ochotę zakrzyknąć z chórem: Vivat Wołodyjowski!- lecz pan Zagłoba reflektował ją, iż powinna zachować się, jak nadostojną personę przystoi, i kłaniać się na obie strony, właśnie jakczynią królowe wjeżdżając do stolicy.Sam się też kłaniał to czapką,to ręką, a gdy znajomkowie i na jego cześć poczęli wiwatować, wów-czas ozwał się do tłumów:- Mości panowie! Kto Zbaraż wytrzymał, wytrzyma i w Ka-mieńcu.Wedle instrukcji Wołodyjowskiego orszak zajechał przednowo zbudowany klasztor panien dominikanek.Miał ci mały rycerzswój własny dworek w Kamieńcu, ale że klasztor leżał w miejscuzacisznym, do którego kule działowe z trudnością mogły dochodzić,wolał więc w nim Baśkę swoją miłą umieścić, tym bardziej że jakodobrodziej klasztoru, spodziewał się dobrego przyjęcia.Jakoż ksieni,matka Wiktoria, córka Stefana Potockiego, wojewody bracławskiego,przyjęła Basię z otwartymi rękoma.Z tych objęć poszła zaraz w drugiei kochane bardzo ciotuli Makowieckiej, z którą nie widziała się od latdawnych.Płakały też obie, płakał i pan stolnik latyczowski, któregoBasia była zawsze ulubienicą.Ledwie łzy rozczulenia wszyscy obtarli,nadbiegła Krzysia Ketlingowa i nowe poczęły się powitania, po czymotoczyły Basię siostry zakonne i szlachcianki tak znajome, jak i nie-znajome; więc pani Marcinowa Boguszowa, pani Stanisławska, paniKalinowska, pani Chocimierska, pani Wojciechowa Humiecka, żona509Henryk Sienkiewiczpana chorążego podolskiego, kawalera wielkiego.Jedne, jak paniBoguszowa, dopytywały o mężów, inne: co Basia myśli o nawałnościtureckiej i czy, wedle jej opinii, Kamieniec utrzymać się zdoła.Basia z radością wielką spostrzegła, że poczytują ją za jakowąś po-wagę wojenną i wyglądają z jej ust pociechy.Więc też jej nie skąpiła.- Ani mowy o tym nie masz - rzekła - byśmy się Turczynowiobronić nie zdołali.Michał tu przyjedzie dziś, jutro, najdalej za parędni, a jak on się zajmie obroną, możecie waćpanie spać spokojnie,ile że i forteca; jako wiadomo, okrutna, na czym się, dziękowaćBogu, znam trocha!Pewność Basi wlała pociechę w niewieście serca, a zwłaszczauspokoiła je obietnica przyjazdu pana Wołodyjowskiego.Imięjego było istotnie tak szanowane, że wnet, chociaż już wieczór za-padł, poczęli przychodzić z powinnym czołem do Basi oficerowiemiejscowi, każden zaś z nich zaraz po pierwszych powitaniachwypytywał, kiedy mały rycerz wraca i czy istotnie zamknąć sięw Kamieńcu zamierza? Basia przyjęła tylko majora Kwasibrockiego,któren piechotą księdza biskupa krakowskiego dowodził, panapisarza Rzewuskiego, jen po panu Aączyńskim, a raczej w jegozastępstwie, był na czele regimentu - i Ketlinga.Przed innymi nieotworzono już drzwi tego dnia, bo pani była zdrożona, a przy tymmusiała się zająć panem Nowowiejskim [ Pobierz całość w formacie PDF ]