[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wkrótce wzrok jej zmętniał.Ukląkł na kanapce, głaskał i całował ją, aż zasnęła.Następnie zajął się pompą zęzową za stołem nawigacyjnym.Zajęło mu to ponad godzinę wytrwałego pompowania, aż pozbył się wody, którą morze wpędziło przez otwartą pokrywę luku.Gdy skończył, Adżaratu mocno spała.Zbadał jej puls.Był silniejszy niż przedtem, co wskazywało, że już nie grozi powypadkowy szok.Włączył diesla, by uruchomić generator.Usiłował wywołać Milesa.Jednakże zbyt wysokie fale zatrzymywały sygnał.Miał ten sam problem z loranem, ale udało mu się otrzymać sygnał pozycyjny, gdy jacht był unoszony na falę.Nawigator Donnera wpisał na mapę wysokość fal.Pięć metrów (szesnaście stóp), potem sześć, wreszcie siedem.Na dwa dni przed spotkaniem kursów Lewiatana i Łabędzia morze w rejonie przecięcia linii niosło fale wysokości siedmiu i pół metra i nawigacyjne stacje meteorologiczne ostrzegały wszystkie jednostki pływające, aby trzymały się z daleka od mniej więcej środkowej części południowego Atlantyku aż po afrykański brzeg.Nawigator Donnera raz jeszcze przeliczył dane i wyznaczył inny punkt przecięcia kursów, gdyż szybkość jachtu spadła do czterech węzłów.Hardin musi płynąć bardziej na południe, jeśli chce spotkać Lewiatana.Bliżej szalejącego sztormu.- Czy myślisz, że on zdąży? - spytał Donner.Nawigator z El Al znał Hardina jedynie z głosu przez radio.Dla nawigatora Hardin był punkcikiem na mapie oceanu.Na stos map rzucił ostatni raport o wysokości fal.- Czas przestał odgrywać rolę - odparł.- Nie dopłynie do Lewiatana!- Nie dopłynie do niczego.16Pchany zimnym wichrem, ścigany przez fale olbrzymy, Łabędź wytrwale parł przed siebie.Nieustannie doganiały go masy spiętrzonej wody z grzywami kilkudziesięciometrowej długości, nieziemsko ryczącymi i świszczącymi.Fale z południowego zachodu skręcały na zachód, z czego początkowo Hardin się ucieszył, gdyż był to kierunek, w którym Łabędź płynął na spotkanie z Lewiatanem, a poza tym jedynym sposobem przetrwania jachtu w potężnych morskich górach było ustawianie się rufą do nadchodzącej fali, aby wyniosła jacht na grzbiecie, zanim grzbiet zacznie się łamać.Płynąc przez cały czas z falami, Łabędź narażał się na nowe niebezpieczeństwo, będące w pewnym sensie rezultatem jego rasowej sylwetki.Jacht okazywał się zbyt szybki.Ilekroć Łabędź zostawał wyniesiony na grzbiet wysokiej fali, a jego dziób pochylał się ku powstałej otchłani, nabierał zbyt dużej szybkości.Przyśpieszenie było tak wielkie, a łódź pędziła wodną stromizną tak prędko, że powstawało niebezpieczeństwo zarycia się dziobem w wodę i przekoziołkowania.Musiał zmniejszyć szybkość.Zdjął więc fok sztormowy i skrócił nieco sztormowy grot, zwijając go na bom.Nawet samosterujący wiatrowskaz zamienił na mniejszy.Wszystko to razem nie przyniosło oczekiwanego skutku.Prawie ogołocony jacht pędził dalej jak koń wyścigowy.Hardin wyciągnął więc najgrubszą linę, jaką miał - dwuipółcentymetrową nylonową kotwicówkę - zrobił na jej końcu dużą pętlę, którą obciążył zapasową kotwicą.Ciągnąc za sobą kotwicę na bardzo długiej i ciężkiej linie Łabędź wytracił jeden węzeł.Ale to wszystko było za mało.Hardin wyciągnął z luku jeszcze kilka lin i obciążywszy je wyrzucił za rufę.Przeszukując komory rufowe w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby obciążyć ostatnią linę, znalazł wyłowioną w Rotterdamie podartą sieć rozładunkową.Przywiązał do niej dwuipółcentymetrową linę i wyrzucił za burtę, pozostawiając sześćdziesiąt metrów za rufą.Zapadła już noc, gwiazdy były niewidoczne za grubą powłoka chmur, absolutną czerń przełamywały jedynie spienione grzywy za rufą.Obciążone liny i wlokąca się sieć przyhamowały jacht dość skutecznie, pozwalając na oddech ulgi.Włączył autopilota i zszedł do kabiny odpocząć.Adżaratu spała, oddychając równo.W kabinie było przedziwnie spokojnie, dochodziło stłumione dudnienie oceanu, ściszone do szeptu syczenie grzywiastych fal.Powinien się przebrać w coś suchego, ale ponad wszystko był głodny.Ponieważ nie wiedział, jak długo będzie mógł pozostawać w kabinie, wdział kambuzowy pas bezpieczeństwa i zagotował wodę.Następnie przygotował koktajl z herbaty, soku owocowego i miodu.Wypił dwa kubki słodkiego jak ulepek płynu, nalał trzeci i zaniósł Adżaratu.Uniósł jej głowę, obudziła się, napoił ją.Piła półprzytomnie, potem głowę osunęła na poduszkę i natychmiast zasnęła.Usłyszał świst.Silniejszy niż przedtem wiatr grał na sztagach i wantach.Spojrzał na barometr.Wyraźnie opadał.Zdjął mokre ubranie, wytarł się do sucha i włożył ostatni podkoszulek, a na to gruby wełniany sweter i sztormówkę.Ciśnienie jeszcze bardziej spadło.Nie wiedząc, kiedy będzie miał okazję zjeść coś solidnego, zaspokoił głód paroma łyżeczkami miodu, masła fistaszkowego, paroma kęsami sera i zakończył posiłek tabletką amfetaminy.Wybrawszy moment tak, aby jacht znajdował się poza łamiącymi falami, odsunął klapę i wyszedł do kokpitu.Ujął ster we właściwej chwili, gdyż wiatr o porywach do sześćdziesięciu węzłów obtańcowywał różę wiatrów.Wkrótce zareagował ocean.Łabędź musiał teraz podwójnie stawić czoło skłóconemu morzu.Fale skośne, krzyżujące się, zawirowania, kipiele! Sterując na oślep, Hardin zbyt późno je dostrzegał, aby odpowiednio zareagować.Przód jachtu i kokpit były nieustannie zalewane, fale wdzierały się zewsząd.Łabędź chwilami zataczał się niepewnie.Hardin znów był przemoczony do suchej nitki.Nad wszystkim bez przerwy dominowały wzniecone przez sztorm przylądkowe wały wodne [ Pobierz całość w formacie PDF ]