[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjąłem z kredensu rzadko używaną cukierniczkę.Znalazłem w niej martwego pająka.Umarł z głodu.Niewątpliwie wpadł do cukier-niczki i nie mógł się z niej wydostać.Sedno w tym, że utkał sobie w tej pułapce pajęczynę.Na samym dnie.Najlepszą na jaką go było stać w tych okolicznościach.Gdy znalazłem go martwego i ujrzałem tę beznadziejną pajęczynę, wiedziałem, że nie miał szans.Nawet gdyby czekał wiecznie, nie złowiłby żadnej muchy.Czekał aż do śmierci.Próbował jak najlepiej, ale był w beznadziejnej sytuacji.Zawsze się zastanawiałem, czy wiedział, że ona jest beznadziejna.Czy tkając pajęczynę, zdawał sobie sprawę, że będzie bezużyteczna?- Mała życiowa tragedia - stwierdził robot.- Codzienne zdarzają się takich miliardy.Niektóre są zauważane przez Boga, jak wykazuję w swym opracowaniu.- Ale ja zrozumiałem, o co ci chodzi - powiedział Joe.- Odnośnie do martwienia się czy raczej troski, tak to lepsze słowo.Czułem, że jestem tym zatroskany.To mnie martwiło.Caritas.Czy też po grecku, jak to było.- Nie mógł sobie przypomnieć słowa.- Czy możemy już schodzić? - zapytała zniecierpliwiona Mali.- Tak - odparł Joe.Pewnie nic nie zrozumiała.A robot, o dziwo, zrozumiał.To dziwne, pomyślał Joe.Dlaczego on zrozumiał, a ona nie? Może zawsze byliśmy w błędzie; caritas to nie uczucie, ale forma wyższej aktywności myślowej, zdolność wyczuwania otoczenia, zauważania i, jak to określił robot, martwienia się.Pojmowanie, oto z czym mamy do czynienia, zdał sobie sprawę Joe.Myślenie nie jest przeciwstawiane uczuciom; pojmowanie to pojmowanie.- Czy mogę dostać kopię twojego opracowania? - powiedział głośno Joe.- Dziesięć centów - oznajmił robot, podając zwój Joemu.Joe wyjął dziesiątaka i wręczył Willisowi, a do Mali powiedział:- Teraz już możemy schodzić.Rozdział jedenastyRobot dotknął guzika.Rozsunęły się drzwi w ścianie i Joe dostrzegł komplety akwalungów.Maski tlenowe, płetwy, piankowe kombinezony, wodoodporne reflektory, pasy z balastem, butle z tlenem i helem, wszystko.Były też instrumenty, których przeznaczenia nie znał ani nawet się nie domyślał.- Ze względu na państwa brak doświadczenia w nurkowaniu - powiedział robot - sugeruję skorzystanie z komory ciśnieniowej.Ale skoro chcecie.- wzruszył ramionami.-.Decyzja należy do was.- Mam wystarczające doświadczenie - oznajmiła Mali.Zaczęła wyciągać sprzęt ze schowka i już wkrótce urosła przed nią pokaźna sterta.- Bierz dokładnie to samo, co ja - poleciła Joemu - i zakładaj to na siebie w taki sposób i w takiej kolejności jak ja.Założyli pianki i Willis poprowadził ich do komory.- Kiedyś - oznajmił robot, odkręcając wielką pokrywę w podłodze komory - zamierzałem napisać broszurę na temat nurkowania w morzu.W każdej religii zakłada się, że kraina śmierci znajduje się pod ziemią.W rzeczywistości mieści się w oceanie.Ocean - wyciągnął olbrzymią śrubę - jest rzeczywistą krainą mroku, z której przed miliardami lat wyszło życie.Na waszej planecie, panie Fernwright, w wielu religiach zawarty jest błąd, tak jak w przypadku greckiej bogini Demeter i jej córki Kory, które ponoć wyszły z ziemi.- Do twojego pasa przymocowane jest urządzenie alarmowe na wypadek awarii systemu tlenowego - objaśniła Joemu Mali.- Gdybyś zaczął tracić powietrze, gdyby poluzowały się albo pękły przewody, albo kończył się tlen, uruchom to urządzenie przyciskiem na pasku - pokazała na swój własny pas.- Jego zadaniem jest ograniczenie procesów metabolicznych, minimalizuje też zapotrzebowanie na tlen.Tak skutecznie, że zdążysz wypłynąć na powierzchnię, nim doznasz uszkodzenia mózgu czy też innej kontuzji związanej z brakiem tlenu.Wypływając na powierzchnię, będziesz oczywiście nieprzytomny, ale maska jest tak zaprojektowana, by wpuszczać powietrze automatycznie; reaguje na warunki zewnętrzne.Potem mogę wypłynąć ja i doholować cię do platformy.- Na mnie już pora - powiedział Joe, próbując przypomnieć sobie cytat.- „W grobowej ciszy, smutne narcyzy się kołyszą".- „Strzeże ich mały leśny skrzat, też pogrzebany tam od lat" - dodał android.- To mój ulubiony kawałek.Czy sądzi pan, że opuszcza się do grobu? Że czeka tam pana śmierć? Że schodzenie do głębi równoznaczne jest z umieraniem? Proszę odpowiedzieć co najwyżej dwudziestoma pięcioma słowami.- Pamiętam, co powiedział mi Kalend - oznajmił chłodno Joe.- Coś, co znajdę w Heldscalli, spowoduje, że zabiję Glimmunga.A zatem kieruję się ku śmierci, może nie swojej, lecz czyjejś.Mam na zawsze powstrzymać wydobycie Heldscalli.- Te słowa same cisnęły mu się na usta.Wiedział, że nie potrafi powstrzymać napływających złych myśli.Może będzie musiał żyć z tym stygmatem do końca swych dni.- Dam panu szczęśliwy amulet - powiedział robot i znów sięgnął do swego schowka.Wydobył z niego małe zawiniątko, które podał Joemu.- To talizman symbolizujący czystość Amality.- Czy odeprze złe siły? - zapytał Joe.- Musi pan powiedzieć Willis, czy.- zaczął robot.- Willis - poprawił się Joe - czy ten amulet pomoże nam na dole?Po chwili pauzy robot odpowiedział:- Nie.- Więc dlaczego mu to dałeś? - gorzko zapytała Mali.- Żeby.- zawahał się robot -.nieważne - powiedział, po czym pogrążył się w zadumie.- Zejdziemy w tandemie - oświadczyła Mali, łącząc się linką z pasem Joego.- Będziemy mieć dwadzieścia stóp wolnej linki.To powinno wystarczyć.Nie mogę ryzykować rozdzielenia się z tobą.Moglibyśmy się już więcej nie zobaczyć.Robot bez słowa podał Joemu plastykowe pudło.- A to na co? - zapytał Joe.- Bardzo prawdopodobne, że znajdzie pan na dole jeden czy dwa zniszczone porcelanowe obiekty.Będzie pan chciał wydobyć ich szczątki.- Ruszajmy - powiedziała Mali.Wzięła zasilaną helem latarkę, spojrzała na Joego i skoczyła na nogi.Dwudziestostopowa linka zaczęła się napinać i pociągnęła go za sobą.Pasywnie zanurzył się w głębinie.Otwór, przez który się opuścił, malał nad jego głową.Dobył własną latarkę i pozwolił ciągnąć się coraz głębiej, gdzie woda była zupełnie czarna.W dole jarzyła się wątłym światłem latarka Mali jak fosforyzująca ryba głębinowa.- Czy u ciebie wszystko w porządku? - usłyszał przy uchu głos Mali.Zdał sobie sprawę, że to interkom.- Tak - odparł.Obok przepływały różne dziwne ryby.Patrzyły nań i płynęły dalej, przepadając w mroku poza kręgiem światła.- Nawiedzony robot - odezwała się Mali.- Mój Boże, musieliśmy zmitrężyć na rozmowie z nim ze dwadzieścia minut.Ale teraz, pomyślał Joe, już jesteśmy na miejscu.Opuszczamy się coraz niżej w wody Marę Nostrum.Zastanawiam się, myślał, ile jest na świecie takich teologicznie zainfekowanych robotów.Może Willis to wyjątek.nasłany przez Glimmunga gaduła, który miał nam przeszkodzić w zejściu w głębinę.Włączyło się ogrzewanie kombinezonu; teraz już nie czuł zewnętrznego chłodu.Był za to wdzięczny.- Joe? - przemówiła ponownie Mali.- Czy nie przyszło ci do głowy, że Glimmung nasłał mnie, bym ściągnęła cię w dół i zabiła? Glimmung wie, co zostało przepowiedziane.Czyż takie zachowanie nie byłoby z jego strony rozsądne? I oczywiste? Czy nie pomyślałeś o tym?Prawdę powiedziawszy, nie pomyślał.A gdy uczynił to teraz, ponownie poczuł wszechogarniający chłód oceanu.Chłód, który wdzierał się w jego wnętrzności i serce.Czuł, jak zamarza, jak kurczy się do rozmiarów niepozornej istoty, nie będącej już człowiekiem.Strach, który mu towarzyszył również nie był ludzki.Był to strach małego zaszczutego zwierzaka.Jakby ewolucjaodwróciła swój bieg i zacierała teraz jego osobowość.Boże, pomyślał.Czuję na sobie pokłady strachu zbierane przez miliony lat [ Pobierz całość w formacie PDF ]