[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jesteś w ciąży, prawda? - zabuczał głos w głośniku.- Mogę ci zaoferować starożytne lekarstwa: arszenik, pyłek żelaza, wodę, w której zanurzono zmarłych, nerki muła, pianę z pyska wielbłąda.co chcesz?- Nie - zaprzeczył Earl.- On nie jest w ciąży.On ma do wymiany łożysko w kole.Postaraj się skupić, sir.- Nie pozwolę, żeby tak do mnie mówiono - oburzył się autofab.Pojawiła się druga rurka, która miała na wysokości ziemi gazową dyszę.- Musisz umrzeć - powiedział autofab i wyrzucił kilka marnych obłoczków szarego dymu.Biegacze cofnęli się.- Żądam dużej ilości zamrażacza.- Groźnie brzmiące polecenie autofaba przeszło w zamierającą kakofonię; coś się zepsuło w obwodzie mowy.Obie rurki zakołysały się gwałtownie, wyrzuciły jeszcze trochę gazu, nie czyniąc nikomu szkody, i znieruchomiały.Z wejścia do autofaba wydobyła się chmura czarnego dymu, coś zazgrzytało.Tryby przekładni, pomyślał Tibor.- Dlaczego on jest tak wrogo do nas nastawiony? - zapytał Earla.Z wnętrza autofaba natychmiast buchnęła kolejna chmura czarnego dymu.- Nie jestem wrogo nastawiony! - zawył wściekle głos w głośniku.- Ty zakłamany sukinsynu! - Rozległ się syk, jakby odkręcono zawór bezpieczeństwa, a następnie potężny grzmot, jakby szopy zaczęły buszować pośród blaszanych puszek na śmieci.I nic - cisza.- Chyba go zabiłeś - powiedział do Earla najmniejszy z biegaczy.- Chryste - rzekł Earl z obrzydzeniem.- No cóż, i tak chyba nie mógł ci pomóc - mówił drżącym głosem.- Zdaje się, że wszystko spieprzyłem.Zastanawiam się, co teraz zrobimy.- Pojadę dalej - oznajmił Tibor.Trącił krowę ręcznym prostownikiem.Krowa zamuczała, jęknęła i ruszyła powoli w kierunku, z którego przybyli.- Zaczekaj - powiedział Earl, unosząc dłoń porośniętą sierścią.- Spróbujmy jeszcze raz.- Wsunął dłoń pod tunikę i wyjął notes i długopis z czasów przedwojennych.- Złożymy naszą prośbę na piśmie, tak jak to kiedyś robiono.Wrzucimy kartkę do środka.Damy spokój, jeśli nic z tego nie wyjdzie.- Niezdarnie napisał coś na kartce, wydarł ją z notesu i podszedł wolno do otwartego i nieruchomego wejścia do autofabu.- Raz ostrzeżony dwukrotnie przypieczony - zapiszczał cienkim głosem najmniejszy z biegaczy.- Dajcie spokój - powiedział Tibor do biegaczy i jeszcze raz smagnął krowę elektronicznie; wózek ruszył, skrzypiąc żałośnie suchym łożyskiem.- Myślę, że to wina głośnika - tłumaczył Earl, próbując ratować sytuację.- Gdyby tylko udało się.- Do widzenia - powiedział Tibor, nie zatrzymując się.Ogarnęło go nagle uczucie melancholii.Poczuł kojący wewnętrzny spokój.Czy to zasługa biegaczy?, zastanawiał się.Podobnie oni.no cóż, to, co zaprezentował wielki Earl, trudno było nazwać spokojem, może jednak.Dziwne, pomyślał.Biegacze są jak spokojne oko cyklonu, o którym wszyscy mówią, lecz którego nikt nigdy nie widzi.Spokój w samym sercu chaosu.Wózek toczył się wolno, ciągnięty przez niezmordowaną krowę.Tibor zaczął śpiewać:Rozjaśnij miejsce, w którym się znalazłeś.Zapomniał dalszych słów starego hymnu, więc spróbował czegoś innego:Oto świat mojego ojca.Skały i drzewa,wichry i wietrzyki.Także w tych słowach coś mu się nie zgadzało, postanowił więc powrócić do doksologii, Stary Numer Sto:Chwalmy tego, od którego płyną wszystkie błogosławieństwa.Chwalcie go stworzenia tutaj w dole.Chwalcie go na górze, niebiańskie zastępy.Dzięki niech będą Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu.Czy jak tam było.Teraz poczuł się lepiej.Nagle zdał sobie sprawę, że jego łożysko przestało żałośnie narzekać.Spojrzał w dół i nie ucieszyło go to, co zobaczył: koło w ogóle się nie kręciło.Łożysko definitywnie się zakleszczyło.No to koniec, pomyślał, ściągając lejce krowy.Dalej nie pojedziemy, ani ty, ani ja.Siedział, nasłuchując odgłosów dochodzących spośród gałęzi drzew i krzewów, odgłosów małych zwierzątek uwijających się przy pracy, jeszcze mniejszych pochłoniętych zabawą: potomstwo świata, okaleczone i groteskowe, miało prawo swawolić w promieniach porannego słońca.Sowy schowały się, a ich miejsce zajęły jastrzębie.Poczuł ulgę, usłyszawszy dochodzący z oddali głos ptaka.W jego śpiewie można było rozróżnić słowa.„Rozjaśnij miejsce”, śpiewał.Wyśpiewał kilka słów i zaniósł się trelem: „Chwalcie go, którego wiatr i drzewa, skały i dziękuję”.Ćwir, ćwir.Znowu zaczął od początku, powtarzając poprzednie strofy.Metamutant, pomyślał.Jakiś teilhard de chardin: wybiegająca w przyszłość osobliwość.Czy on rozumie to, co śpiewa, zastanawiał się, czy tylko powtarza jak papuga? Nie potrafił odpowiedzieć.Nie mógł też pojechać w tamtą stronę; pozostało mu tylko siedzieć.Cholerne łożysko, powiedział do siebie rozzłoszczony.Może dowiedziałbym się czegoś, gdybym mógł porozmawiać z metaptakiem.Może widział Deus Irae i wie, gdzie go znaleźć.Po jego prawej stronie coś - coś dużego - poruszyło się gwałtownie w krzakach.Po chwili wiedział już co, lecz z trudem wierzył własnym oczom.Ujrzał ogromnego robala, który rozprostowywał zwoje swojego cielska i zmierzał w jego kierunku.Młócąc krzaki na prawo i lewo, sunął na własnym śluzie.W miarę jak się zbliżał, wydawał z siebie coraz wyższy i bardziej przenikliwy wrzask.Tibor siedział nieruchomo, nie mając pojęcia, co robić.Strugi śluzu bluzgały na brązowe, szare i zielone liście powodując, że więdły natychmiast, podobnie jak gałęzie, na których rosły.Zepsute owoce spadały z gnijących drzew [ Pobierz całość w formacie PDF ]