[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widzieli Skrzydła Śmierci przez właściwie całą drogę, choć z dużej odległości.Nawet Falstad, który nie miał tak dobrego wzroku jak elfka, był w stanie zobaczyć potężną sylwetkę lecącą w głąb lądu.Skrzydła Śmierci znikał jedynie wtedy, kiedy przelatywał przez przypadkową chmurę, a to trwało nie dłużej niż oddech albo dwa.Aż do tego, co zdarzyło się przed godziną.Olbrzymia bestia wraz z ładunkiem zniknęła w kolejnej chmurze, tak samo jak wiele razy wcześniej.Falstad utrzymywał gryfa na kursie i wraz z Vereesą oczekiwał na pojawienie się smoka po drugiej stronie.Chmura była samotna, następna znajdowała się kilka mil na południe.Oboje widzieli ją niemal w całości.Łowczyni i krasnolud nie mogli nie zauważyć, kiedy Skrzydła Śmierci się z niej wyłoni.Żaden smok się nie pojawił.Czekali i czekali, a kiedy już nie mogli dłużej czekać, Falstad skierował gryfa w środek chmury, ryzykując życiem, gdyby Skrzydła Śmierci ukrywał się w jej środku.Mrocznego jednak nigdzie nie było.Największy i najgroźniejszy ze wszystkich smoków zniknął całkowicie.- To nie ma sensu, moja elfia damo - stwierdził w końcu jeździec gryfów.- Musimy lądować! Ani my, ani mój biedny wierzchowiec nie jesteśmy w stanie lecieć dalej!Musiała się zgodzić, choć część jej osoby chciała kontynuować poszukiwania.- W porządku!Łowczyni przyglądała się krajobrazowi pod nimi.Wybrzeże i lasy dawno ustąpiły bardziej kamienistym, mniej gościnnym okolicom, z których, jak Vereesa wiedziała, w końcu wznosiły się szczyty Grim Batol.Wciąż znajdowali się na terenach zalesionych, ale pokrywa leśna wyglądała na ubogą.Będą musieli ukryć się między wzgórzami, żeby uniknąć wykrycia przez orki na smokach.- Co powiesz na tamtą okolicę?Falstad spojrzał w kierunku, który wskazywała palcem.- Tamte surowe wzgórza, które wyglądają zupełnie jak moja babcia, z brodą i wszystkim? Ano, dobry wybór! Wylądujemy tam!Zmęczony gryf z radością usłuchał sygnału do zmniejszenia wysokości.Falstad skierował go w stronę największego zagęszczenia wzgórz, a dokładnie do czegoś, co wyglądało jak niewielka dolina pomiędzy kilkoma z nich.Vereesa trzymała się mocno, kiedy lądowali, wzrokiem już poszukując wszelkich możliwych zagrożeń.Tak głęboko w Khaz Modan orki na pewno wystawiały straże.- Chwała niech będzie Aerie! - zagrzmiał krasnolud, kiedy zsiadali.- Kocham wolność otwartego nieba, ale tak długo nie da się wysiedzieć na niczym! - Pogłaskał lwią grzywę gryfa.- Ale ty jesteś dobrą bestią i zasługujesz na wodę i jedzenie!- Niedaleko widziałam strumień - stwierdziła Vereesa, chcąc pomóc.- Mogą być w nim ryby.- W takim razie znajdzie je, jeśli tylko zechce - Falstad zdjął z wierzchowca uzdę i resztę wyposażenia.- I znajdzie je sam.- Poklepał gryfa po zadzie, a bestia skoczyła w powietrze.Teraz, kiedy zdjęto z niej obciążenie, wydawała się o wiele bardziej energiczna.- Czy to mądre?- Moja droga elfia damo, jemu podobni niekoniecznie jedzą ryby! Lepiej niech sam zapoluje na coś odpowiedniego dla siebie.Wróci, kiedy się naje, a jeśli ktoś go zobaczy.nawet w Khaz Modan pozostało trochę dzikich gryfów.- Ponieważ nie wyglądała na uspokojoną, Falstad dodał - Nie odleciał na długo, wystarczy nam czasu tylko na przygotowanie posiłku dla siebie.Mieli ze sobą trochę zapasów, które krasnolud natychmiast rozdzielił.Ponieważ niedaleko znajdował się strumień, oboje swobodnie popijali ze swoich bukłaków.Znajdowali się w głębi terytorium kontrolowanego przez orki, więc rozpalenie ogniska było niemożliwe, ale na szczęście noc nie zapowiadała się na zimną.Rzeczywiście, wkrótce powrócił gryf z pełnym brzuchem.Zwierzę usiadło obok Falstada, który opuścił jedną rękę na głowę stworzenia, kończąc jednocześnie jedzenie.- Nie widziałem nic z powietrza - stwierdził w końcu - ale nie możemy zakładać, że w pobliżu nie ma orków.- Będziemy pełnić na zmianę straż?- To najlepsze wyjście.Ja mam być pierwszy czy ty? Vereesa była zbyt zdenerwowana, by spać, więc zgłosiła się na ochotniczkę.Falstad nie sprzeciwiał się i mimo warunków, w jakich się znajdowali, natychmiast ułożył się i zasnął.Vereesa podziwiała za to krasnoluda, żałując, że przynajmniej pod tym jednym względem bardziej go nie przypomina.Las wydawał jej się za cichy w porównaniu z lasami dzieciństwa, lecz łowczyni przypomniała sobie, że orki polowały w tej krainie od wielu lat.Oczywiście wciąż żyły w niej różne stworzenia - o czym świadczył między innymi pełen brzuch gryfa - lecz większość istot z Khaz Modan była o wiele ostrożniejsza od tych z Quel’Thalas.Orki i ich smoki żywiły się świeżym mięsem.Kilka gwiazd ozdabiało nieboskłon, ale bez charakterystycznej dla jej rasy umiejętności widzenia w nocy Vereesa byłaby prawie ślepa.Zastanawiała się, jak Rhonin radził sobie w takich mrokach, zakładając, że w ogóle żył.Czy on również błąkał się po jałowej ziemi między nimi a Grim Batol, czy też Skrzydła Śmierci zabrał go jeszcze dalej, może do jakiejś krainy nieznanej nawet łowczyni?Nie pozwalała sobie wierzyć, że czarodziej zawarł jakikolwiek sojusz z mrocznym, ale jeśli tak nie było, to co zrobił z nim Skrzydła Śmierci? W rzeczy samej, może posłała siebie i Falstada w pogoni za cieniem, i to nie Rhonin był cennym ładunkiem pancernego lewiatana?Tak wiele pytań i żadnych odpowiedzi.Sfrustrowana łowczyni odsunęła się od krasnoluda i jego wierzchowca, odważając się przyjrzeć ukrytym w mroku wzgórzom i drzewom.Nawet ona, mimo doskonałego widzenia w ciemnościach, rozpoznawała właściwie tylko czarne kształty.To sprawiało, że jej otoczenie wydawało jej się jeszcze bardziej przytłaczające i niebezpieczne, nawet jeśli w promieniu wielu mil nie było ani jednego orka.Z mieczem wciąż ukrytym w pochwie, Vereesa podążyła dalej.Natrafiła na parę.pogiętych drzew.Oba jeszcze żyły, ale z wielkim trudem.Dotykając po kolei drzew, elfka czuła ich zmęczenie, oczekiwanie na śmierć.Wyczuwała również część ich historii, sięgającej jeszcze czasów sprzed nadejścia Hordy.Kiedyś Khaz Modan był zdrową krainą, w której swoje domy miały krasnoludy ze wzgórz i inne istoty.Krasnoludy uciekły przed nieubłaganym naporem orków, przysięgając jednak, że kiedyś powrócą.Drzewa oczywiście nie mogły uciec.Dla krasnoludów ze wzgórz wkrótce nadejdzie czas powrotu, czuła elfka, jednak wtedy może być już za późno dla tych drzew i wielu im podobnych.Khaz Modan będzie potrzebować wielu, wielu dekad na regenerację, jeśli w ogóle się to uda.- Odwagi - szepnęła do pary.- Nowa wiosna nadejdzie, obiecuję to wam.- W języku drzew i wszystkich roślin wiosna oznaczała nie tylko porę roku, lecz nadzieję w ogóle, odnowienie życia.Gdy elfka postąpiła o krok do tyłu, oba drzewa wydały się odrobinę prostsze i wyższe.Efekt jej słów sprawił, że Vereesa uśmiechnęła się.Wyższe rośliny miały swoje sposoby, nieznane nawet elfom, które umożliwiały im komunikowanie się.Może jej pociecha zostanie przekazana i niektóre z nich jednak przeżyją.Mogła mieć tylko nadzieję.Krótki kontakt z drzewami zmniejszył ciężar leżący na jej sercu i w umyśle.Kamieniste wzgórza nie wydawały się już tak złowrogie.Elfka poruszała się teraz pewniej, przekonana, że wszystko obróci się na lepsze, nawet w wypadku Rhonina.Koniec jej straży nadszedł szybciej, niż się spodziewała [ Pobierz całość w formacie PDF ]