[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niech mi panwszystko opowie. A więc tańczyliśmy, wie pan.Nie można powiedzieć, żebym bardzo dobrze tań-czył. To nas w tej chwili nie interesuje. Nie& e& nie interesuje, tak, mnie się też tak zdaje.A więc tańczyliśmy.Dooko-ła i dookoła, i ja coś powiedziałem, ale Ruby nie mówiła dużo i ziewała tylko.Jak jużwspomniałem, nie tańczę świetnie i dlatego dziewczęta& no cóż& chętnie kończą ta-niec, pan rozumie? Skarżyła się na ból głowy& Orientuję się, kiedy jestem zbyteczny.Więc powiedziałem: Koniec na dziś & i już. Wtedy ją pan widział po raz ostatni? Poszła na górę. Czy nie wspomniała o jakimś spotkaniu? O wycieczce autem? Albo randce?Bartlett potrząsnął głową. Przy mnie nie. Był zasmucony. Po prostu zostawiła mnie i poszła sobie. W jakim była nastroju? Czy wydawała się wylękniona, roztargniona, a może przy-gnębiona?Bartlett zastanawiał się chwilę, po czym znowu potrząsnął głową. Nie, tylko znudzona.Ziewała& i w ogóle& nic poza tym.Melchett zapytał: A co p an robił, panie Bartlett? Hę? Co pan robił po rozstaniu się z Ruby Keene?Bartlett wpatrzył się w niego osłupiałym wzrokiem. Zaraz, zaraz& no i co pan na to& c o j a w ł aś c iw i e robi ł e m & ?42 Tego właśnie chcemy się dowiedzieć od pana. Tak, oczywiście& wcale nie tak łatwo sobie przypomnieć, wie pan? Zaraz, zaraz.Niewykluczone, że poszedłem do baru i piłem. A czy pan i stot n i e poszedł do baru i napił się czegoś? Ano właśnie, coś piłem.Ale nie sądzę, żeby zaraz po rozstaniu z nią.Zdaje mi się,że poszedłem się trochę przejść, wie pan? Na świeże powietrze.Taki ciepły wrzesień.Bardzo ładny wieczór.Tak& tak było.Przechadzałem się chwilę, potem wróciłem&wypiłem coś, potem zajrzałem na salę dansingową.Ale nic się tam nie działo.Zwróci-łem tylko uwagę, że ta no jakże jej tam ta Josie znowu tańczy.Z tenisistą.Jakiś czasuchodziła za chorą& coś z nogą& i w ogóle. A więc wrócił pan na dansing o północy.Czy chce pan przez to powiedzieć, żepan przeszło godzinę spacerował po ciemku? No, piłem też trochę, wie pan.I& no cóż& rozmyślałem o różnych rzeczach.Zeznanie Bartletta było najmniej wiarygodne ze wszystkich.Melchett zapytał surowo: O czym pan rozmyślał? O, nie pamiętam.O wszystkim odparł pan Bartlett niepewnym tonem. Czy ma pan auto? Owszem, mam. Gdzie ono stoi? W garażu hotelowym? Nie.Stało na dziedzińcu.Myślałem, że może się trochę przewietrzę, wie pan. Może się pan naprawdę pr z e w i e t r z y ł ? Nie, nie, na pewno nie.Na to mogę przysiąc. I nie zabrał pan przypadkiem panny Keene na przejażdżkę? O do licha& do czego pan zmierza? No, wie pan! Nie zabrałem jej& przysięgampanu.Naprawdę nie. Dziękuję panu.Zdaje mi się, że to na razie wszystko.Na r a z i e powtórzył Mel-chett znacząco.Pan Bartlett został sam.Na jego mało inteligentnej twarzy malował się dziecinnystrach. Całkowity idiota orzekł Melchett nie uważa pan?Harper pokiwał, głową. Mamy jeszcze długą drogę przed sobą stwierdził.43Rozdział szóstyIPortier nocny, jak również barman w barze, nie zeznali niczego istotnego.Portiernocny przypomniał sobie, że zaraz po dwunastej telefonował do panny Keene, ale niktsię nie zgłosił.Nie wiedział, czy pan Bartlett wyszedł z hotelu lub wrócił.W ciągu po-godnej nocy mnóstwo osób wychodziło ciągle na spacer i wracało.Poza głównym wyjściem w holu istniało zresztą jeszcze kilka bocznych wyjść z ko-rytarza.Portier był raczej pewny, że panna Keene nie wyszła głównym wyjściem.Zeswego pokoju na pierwszym piętrze mogła schodami zejść na drugi koniec korytarzai stamtąd wydostać się na boczny taras.W ten sposób mogła niepostrzeżenie opuścićhotel.Barman pamiętał, że pan Bartlett był wieczorem w barze, ale nie umiał powiedzieć,o jakim czasie.Jego zdaniem nie było to ani wcześnie, ani pózno.Pan Bartlett siedziałw kącie z miną dość melancholijną.Jak długo tam siedział, tego barman nie pamiętał.Przez cały wieczór przewinęło się wiele osób.IIGdy wychodził z baru, zaczepił ich mały chłopczyk.Miał około dziewięciu lat.Na-tychmiast zaczął szczebiotać. To wy jesteście detektywami? Nazywam się Piotr Carmody.Mój dziadek zawołałpolicję z powodu Ruby.Czy jesteście ze Scotland Yardu? Pan się chyba nie gniewa, żemówię do pana, prawda?Zdawało się, że Melchett odprawi malca krótko, ale Harper wdał się z nim w rozmo-wę.Odezwał się tonem życzliwym i zachęcającym: Nie szkodzi, chłopcze.To cię oczywiście wszystko bardzo interesuje? Jeszcze jak! Lubi pan powieści kryminalne? Ja bardzo! Czytam wszystkie.I mam44już autografy Dorothy Sayers i Agathy Christie, i Dicksona Carra.Czy gazety napisząo tym morderstwie? Spodziewam się potwierdził Harper. Wracam w przyszłym tygodniu do szkoły.Wtedy opowiem kolegom, że ją znałem nawet bardzo dobrze ją znałem. A jak ci się podobała?Piotr zastanawiał się chwilę. No, niewiele mnie obchodziła.Mnie się zdaje, że ona była dość głupia.Mamusiai wujek Mark też jej nie cierpieli.Tylko dziadzio.Dziadzio chciał się zresztą zobaczyćz wami.Edwards szuka was.Harper szepnął zachęcającym tonem: A więc twoja mama i wuj nie cierpieli Ruby? Czemu? A bo ja wiem.Robiła zawsze taką ważną z siebie i mamusia z wujkiem nie mogliznieść, że dziadzio wyprawia z nią takie historie.Zdaje mi się stwierdził Piotr weso-ło że oni się cieszą, że Ruby nie żyje.Harper przyglądał mu się w zamyśleniu. Czy słyszałeś, że tak mówią? To nie, ale wujek Mark powiedział: No, to przynajmniej jakieś wyjście z sytuacji ,a mamusia dodała: Tak, ale straszne , a wujek, że nie ma co udawać.Harper i Melchett zamienili z sobą spojrzenie.W tym momencie ukazał się dostoj-ny, schludnie ubrany człowiek. Przepraszam panów najmocniej.Jestem służącym pana Jeffersona.Obudził sięi posłał mnie do panów, gdyż chętnie zobaczyłby się z panami.Udali się znowu do apartamentów pana Jeffersona [ Pobierz całość w formacie PDF ]