RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
."Jeśli pobiegniemy."Znużonym ruchem potrząsnął głową, jak pogrążony w transie wyprostował się i ruszył w dół zbocza chwiejnym krokiem, prosto w stronę Synów Światłości.Usłyszał, że Egwene wzdycha i idzie za nim, niechętnie powłócząc no­gami."Czemu Białe Płaszcze są tacy uparci, jakby nienawidzili wilków z całego serca? Czemu wydzielają taki przykry za­pach?Wydawało mu się, że sam nieomal czuje to zło, niesione podmuchem wiatru od jeźdźców.- Rzuć ten topór na ziemię - warknął przywódca.Perrin zatoczył się w jego stronę, marszcząc nos, by się pozbyć zapachu, który zdawało mu się, że czuje.- Rzuć go, ty głąbie!Grot kopii mierzył w pierś Perrina.Przez chwilę wpatrywał się w grot kopii, tak ostry, że przeszyłby go na wylot i nagle krzyknął:- Nie!Jednakże okrzyk ten nie był przeznaczony dla jeźdźca.Z mroku wyłonił się Skoczek, ich umysły się zjednoczy­ły.Skoczek, szczeniak, który przyglądał się szybującym or­łom, i tak bardzo pragnął latać po niebie jak orły.Szczeniak, który podrywał się w górę, dawał długie susy i skakał tak często, że w końcu potrafił skakać wyżej niż jakikolwiek inny wilk.Który nigdy nie stracił swego szczenięcego pra­gnienia szybowania po niebie.Skoczek wyłonił się z mroku i opuścił ziemię jednym skokiem, szybując jak orły.Białym Płaszczom została tylko chwila, nim zaczęli kląć, gdy szczę­ki Skoczka zatrzasnęły się na gardle człowieka z lancą wy­mierzoną w Perrina.Siła rozpędu wielkiego wilka przerzu­ciła ich obu przez bok konia.Perrin poczuł miażdżenie gardła, poznał smak krwi.Skoczek wylądował z gracją, oderwawszy się już od człowieka, którego zabił.Sierść miał zlepioną krwią, własną i cudzą.Strumień, cieknący mu przez cały pysk, przecinał pusty oczodół, w którym kiedyś tkwiło lewe oko.Zdrowe oko na moment napotkało dwoje oczu Perrina."Biegnij, bracie!"Obrócił się błyskawicznie, by znowu skoczyć, by po raz ostatni poszybować i wtedy kopia przygwoździła go do zie­mi.Drugie stalowe ostrze przeszyło jego żebra i wbiło się w ziemię.Wierzgał nogami i.chwytał zębami groty, które go unieruchomiły."Szybować."Perrina wypełnił ból i wtedy krzyknął, bezsłownym krzykiem, który przypominał trochę wilcze wycie.Nie my­śląc, skoczył do przodu, nadal krzycząc.Wszystkie myśli gdzieś zniknęły.Jeźdźcy zbili się w zbyt ciasną gromadę, by móc użyć kopii, a on trzymał topór, ten pojedynczy, ogromny wilczy kieł ze stali, jakby to było piórko.Coś trzasnęło w jego głowie i kiedy padał, nie wiedział, czy Skoczek umarł, czy on.".szybować jak orły."Mamrocząc coś, Perrin otworzył zmętniałe oczy.Bolała go głowa, ale nie pamiętał dlaczego.Mrużąc oczy przed rażącym światłem, rozejrzał się dookoła.Egwene klęczała obok niego i patrzyła mu w oczy.Znajdowali się w kwa­dratowym namiocie wielkości przeciętnej izby w farmer­skim domu, na ziemi leżał dywan.We wszystkich rogach namiotu stały oliwne lampy na wysokich stojakach, dające dużo światła.- Dzięki Światłości, Perrin - westchnęła.- Już się bałam.że cię zabili.Zamiast odpowiedzieć, zapatrzył się na siwowłosego męż­czyznę, który siedział na jedynym krześle stojącym w na­miocie.Ciemnooka twarz dobrego dziadunia zwróciła się ku niemu, twarz, jego zdaniem, nie pasująca zupełnie do biało-złotego kaftana i wypolerowanej zbroi, zapiętej pod śnieżnobiałym płaszczem.Wydawało się, że jest to łagodna twarz, prostoduszna i szlachetna, było w niej coś znakomicie pasującego do eleganckiej prostoty wnętrza namiotu.Stół i składane łóżko, umywalka ze zwykłą białą miską i dzba­nem, samotna drewniana skrzynia inkrustowana prostymi geometrycznymi wzorami.Wszelkie drewniane elementy były wypolerowane do łagodnego połysku, pobłyskiwał też każdy metalowy detal, lecz nie oślepiająco.Wszystko w na­miocie było wykonane przez najznamienitszych rzemieślni­ków, jednak dostrzec mógł to tylko ten, kto oglądał dzieła mistrzów rzemiosła -- takich jak pan Luhhan czy pan Ay­daer, wyrabiający szafki.Marszcząc czoło, mężczyzna rozgarniał gołym palcem przedmioty leżące na stole w dwóch niewielkich stosach.Perrin rozpoznał zawartość swoich kieszeni i nóż.Gdy wy­toczyła się srebrna moneta, którą dała mu Moiraine, męż­czyzna odsunął ją na bok z namysłem.Wydymając wargi, zostawił przedmioty w spokoju i uniósł ze stołu topór Per­rina, ważąc go w dłoniach.Jego uwaga została ponownie skierowana na ludzi z Pola Emonda.Perrin usiłował wstać.Ostry ból, przeszywający jego rę­ce i nogi, sprawił, że to przedsięwzięcie skończyło się fia­skiem.Dopiero teraz dotarło do niego, że jest związany.Jego wzrok powędrował ku Egwene.Z smutkiem wzruszyła ramionami i obróciła się, dzięki czemu mógł widzieć jej plecy.Jej nadgarstki i kostki oplatało kilka rzemieni wrzy­nających się głęboko w ciało.Między tymi pętami przebie­gał kawałek powroza, tak krótki, że nie mogła się wypro­stować dalej jak tylko do przysiadu.Perrin wytrzeszczył oczy.Zaszokowało go, że są zwią­zani, lecz przecież mieli przy sobie dość powroza do pętania koni."Za kogo oni nas uważają?"Siwowłosy mężczyzna patrzył na nich, zaciekawiony i zadumany, jak pan al'Vere, gdy rozwiązywał jakiś prob­lem.Trzymał topór w taki sposób, jakby o nim zapomniał.Klapa zasłaniająca wejście do namiotu odsunęła się i do środka wszedł jakiś wysoki mężczyzna.Miał pociągłą, po­nurą twarz, z oczami osadzonymi tak głęboko, że wyglądały jak dwie jaskinie.Ciała nie miał w nadmiarze, ani grama tłuszczu, skóra ciasno opinała mięśnie i kości.Perrin zdążył zauważyć panujący na zewnątrz mrok, og­niska i dwóch ubranych w białe płaszcze strażników przy wejściu do namiotu, po czym klapa opadła na swoje miejsce.Nowo przybyły wszedł do środka i natychmiast znierucho­miał, sztywny jak żelazny pręt, zapatrzony na przeciwległą ścianę namiotu.Jego zbroja, składająca się z pancerza i kol­czugi, błyszczała jak srebro na tle śnieżnobiałego płaszcza i kaftana.- Lordzie kapitanie! - Jego głos był równie sztywny jak sylwetka i mimo że skrzypiał, brzmiał jakoś dziwnie płasko, bez wyrazu.Siwowłosy mężczyzna niedbale machnął ręką.- Spocznij, Byar.Czy obliczyłeś, jakie są koszty tego.spotkania?Wysoki mężczyzna rozstawił nogi, lecz Perrin nie wi­dział, by w jakikolwiek inny sposób rozluźnił postawę.- Dziewięciu naszych ludzi zabitych, lordzie kapitanie, a dwudziestu trzech jest rannych, w tym siedmiu poważnie.Wszyscy jednak są w stanie jechać konno.Trzydzieści koni trzeba ubić.Zostały zagryzione!Ostatnie słowo podkreślił swym bezbarwnym głosem, jakby to, co się stało z końmi, było gorsze od śmierci i ran ludzi.- Wiele zapasowych uciekło.Może o świcie znajdzie­my kilka, lordzie kapitanie, ale ponieważ spłoszyły je wilki, zebranie ich wszystkich potrwa wiele dni.Ludzie, którzy mieli ich pilnować, zostali wyznaczeni do pełnienia nocnych straży aż do chwili dotarcia do samego Caemlyn.-- Nie mamy wiele czasu, Synu Byar - odparł łagod­nie siwowłosy.- Wyruszymy o świcie.Nic nie może tego zmienić.Musimy na czas dotrzeć do Caemlyn, zrozumiano?- Jak każesz, lordzie kapitanie.Siwowłosy mężczyzna zerknął na Perrina i Egwene, po­tem odwrócił od nich wzrok.- A co uzyskaliśmy w zamian, oprócz tych dwojga młodzików?Byar zrobił głęboki wdech i zawahał się.- Kazałem obedrzeć ze skóry wilka, który towarzyszył tym dwojgu, lordzie kapitanie.Powinien być z niego niezły dywan do namiotu mego lorda kapitana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl