[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mam jeszcze trochę Pouilly-Fume.- Pujifim? Chyba to mi nic nie mówi.- Wytrawne białe wino francuskie.- Niech będzie.Najwyraźniej była wystrojona na przyjęcie.Zdjęła czarny, długi do kostek płaszcz i przewiesiła przez oparcie kanapy.Pod spodem miała krótką obcisłą sukienkę z czerwonej wełny, czerwone rajstopy i czerwone pantofle na obcasach jak sztylety Lukrecji Borgii.Na jej przegubach pobrzękiwały tanie, grube, chromowane bransolety.Stanley poszedł do kuchni.Roztrzaskany kompakt leżał na boku pośrodku podłogi.Przesunął go nogą i otworzył lodówkę.- Co się stało z twoim odtwarzaczem? Upuściłeś go? - Angie stanęła w drzwiach.Stanley wyciągnął schłodzoną butelkę i napełnił ogromny kielich winem.- Rzuciłem nim - powiedział.Nie widział powodu, by nie powiedzieć jej prawdy.- Nie działał, czy co?- Działał dobrze.Nie podobała mi się płyta, to wszystko.Angie wzięła swój kieliszek i spojrzała na niego z udawanym przestrachem.- Chyba trochę przesadziłeś, nie?Wprowadził ją z powrotem do salonu.- Miewam humory.- Pewnie od czasu, kiedy ten czub cię zaatakował? Stanley przytaknął.Nalał sobie znów wódki i usiadł przed kominkiem.Angie usadowiła się na krawędzi sofy, unosząc niebezpiecznie wysoko sukienkę.- Paul też ma humory - zauważyła.- Twój chłopak?- Chodzę z nim, od kiedy skończyłam szkołę.On pewno myśli, że powinniśmy się pobrać czy coś takiego.- I co, pobierzecie się?- Nie całkiem.Czy wyglądam na stukniętą.W każdym razie chcę się trochę zabawić, nim wyjdę za mąż.Przed świętami spotkałam moją najlepszą przyjaciółkę.Ma już dwa dzieciaki i znowu chodzi z brzuchem.Wyglądała jak czupiradło, a zawsze była taką modnisią.- W ogóle nie musisz wychodzić za mąż - powiedział Stanley.- To nie jest obowiązkowe.- A ty jesteś żonaty?- Byłem.Teraz jestem po rozwodzie.- Masz dzieciaki?- Jednego syna.Angie skrzyżowała i rozkrzyżowała swoje długie obciągnięte na czerwono nogi i zaśmiała się.- Czy chcesz mi powiedzieć, że jesteś tak stary, że mógłbyś być moim ojcem?- Być może.Ale to nie znaczy, że nie chciałbym być o dwadzieścia lat młodszy.- To ile byś wtedy miał?Stanley pociągnął wódki.Angie naprawdę go bawiła.- Dwadzieścia cztery.- Ciągle za dużo - odparła.Stanley zaśmiał się.- Dobry Boże - powiedział i wtedy pomyślał: „DobryBoże, czy naprawdę jestem taki stary? Przy tej dziewczynie czuję się jak próchno”.Wstała.Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz.- Co się stało z tą zasłoną - zapytała.- Znowu humory? Nie podobało ci się, jak się przesuwa, czy co?Stanley posłał jej słaby uśmiech.- Coś w tym stylu.Patrzył na nią znad swego kieliszka, jak myszkuje po jego pokoju, podnosząc ozdoby, jego szary filcowy kapelusz.W Londynie jeszcze go nie założył.Nikt tu nie nosił kapeluszy.Ale Angie wsadziła go już na czubek swego blond fajerwerku i musiał przyznać, że wyglądała w nim dobrze.Właściwie musiał przyznać, że w ogóle dobrze dziś wyglądała.Przyłapał się na tym, że błądzi wzrokiem po jej biodrach, tam gdzie suknia przylegała do ud.Miała tak szczupłe nogi, że między udami znajdował się trójkąt pustej przestrzeni, dość szeroki, by przyjąć tam męską dłoń.To zawsze go podniecało.Podobnie jak tym razem.- Zawsze marzyłam o kapeluszu - powiedziała.Stała przed lustrem, wydymając usta, przechylając kapelusz na różne strony.Kiedy podniosła ręce, Stanley zobaczył jak ogromne miała piersi - olbrzymie sterczące i nieprawdopodobnie jędrne.Eve miała małe i obwiśnięte z ciemnymi sutkami.Piersi Eve nigdy mu się nie podobały.Wspomniał jej nawet o tym w liście dotyczącym pomocy finansowej dla Leona.„PS.Eve, nawet cycki masz nieciekawe”.Teraz żałował, że to napisał, ale uważał, że w trakcie rozwodu pewna dawka szaleństwa jest dopuszczalna z obu stron.Eve uważała zapewne, że miał nieciekawy tyłek, chociaż nigdy mu tego nie powiedziała.Angie obróciła się i rzuciła mu pytające spojrzenie.- Wyglądasz, jakbyś nad czymś się zastanawiał - powiedziała.- Zastanawiam się, czy moja eks-żona sądziła, że mam nieciekawy tyłek.Angie odwróciła się z powrotem do lustra.- Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że chyba masz świra.- Tak, możliwe.Patrzał, jak za każdym razem gdy unosiła ręce, jej krótka sukienka odsłania zaokrąglenia pośladków.Nigdy nie czuł niczego podobnego.Oczywiście, dziewczyny zawsze go podniecały.Dziewczyny na plaży, dziewczyny, które prosiły o autograf.Kiedy miał dwadzieścia siedem lat, tak szaleńczo zadurzył się w wiolonczelistce z Limoges Baroque Ensemble (miała kasztanowe włosy obcięte na pazia, którymi potrząsała, kiedy grała, klasyczny nos i wargi jak różowe satynowe poduszeczki), że poszedł za nią i zaczął grać na skrzypcach pod jej drzwiami.Po dziesięciu minutach wyszedł jej ubrany w podkoszulek mąż z papierosem w zębach i kazał mu się od.Ale Angie podniecała go w zupełnie inny sposób.Czuł się lubieżny, a nawet gwałtowny.Mógł sobie wyobrazić, jak przyciska ją mocno twarzą do sofy, zadziera jej sukienkę.Jak rozchyla jej uda, wpychając między nie swoją pięść.Wilgotne kędziory, śliskie kłykcie, okrzyk bólu.- Wiesz, która godzina? - zapytała.Spojrzał przytomniejszym wzrokiem.Zegar nad kominkiem stał.Zerknął na swój zegarek.Też nie chodził.Podniósł do ucha i potrząsnął.- Przypuszczani, że jest po ósmej.- Może pójdziemy na drinka? - zapytała Angie.- Nie wiem.Myślę, że wypiłem już i tak za dużo [ Pobierz całość w formacie PDF ]