[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Wie pan?– Tak.Zastanawiał się, co teraz zrobi Daintry.Nie mógł go aresztować.Musiałby znaleźć telefon i porozumieć się z biurem.Najbliższy telefon znajdował się na posterunku policji na końcu King’s Road, bo Daintry’emu nie starczyłoby chyba zimnej krwi, by poprosić Castle’a o możliwość skorzystania z aparatu.A może domyślił się, co obciąża Castle’owi kieszeń? Bał się? Castle pomyślał, że po jego wyjściu miałby czas uciec, gdyby tylko miał dokąd.Ucieczka bez celu, tylko po to, by oddalić moment aresztowania, byłaby jednak aktem paniki.Wolał czekać w domu – to przynajmniej pozwalało zachować jakąś godność.– Prawdę mówiąc – odezwał się Daintry – zawsze w to wątpiłem.– Więc się panu zwierzyli?– Tylko z powodu tej kontroli.Musiałem ją zorganizować.– To musiał być dla pana zły dzień: najpierw ta sowa, a potem martwy Davis w łóżku.– Nie podobało mi się to, co powiedział doktor Percival.– Co takiego?– Powiedział: „Nie spodziewałem się tego”.– Tak, przypominam sobie.– To mi otworzyło oczy – ciągnął Daintry.– Zobaczyłem, co robią.– Zbyt szybko wyciągnęli wnioski.Nie rozważyli dobrze innych możliwości.– Ma pan na myśli siebie?Castle pomyślał, że nie będzie zbytnio ułatwiał im zadania i nie powie za dużo, jakkolwiek efektywna miałaby się okazać ta ich nowa technika.– Albo Watsona – odparł.– Och tak, zapomniałem o Watsonie.– W naszej sekcji wszystko przechodzi przez jego ręce.Poza tym jest jeszcze 69300 w Lourenço Marques.Nie sposób sprawdzić jego rachunków.Kto wie, czy nie ma lokaty bankowej w Rodezji czy Południowej Afryce.– To prawda – przyznał Daintry.– Albo sekretarki.Nie tylko te z naszej sekcji.One wszystkie pracują w jednym pokoju.Nie sądzi pan chyba, że za każdym razem, wychodząc do toalety, taka dziewczyna zamyka na klucz telegram, który dekodowała, lub raport, który przepisywała?– Zdaję sobie z tego sprawę.Sam sprawdziłem ten pokój.Pełno tam zawsze zaniedbań.– Nawet na samej górze zdarzają się zaniedbania.Śmierć Davisa jest być może przykładem zbrodniczego niedbalstwa.– Jeśli nie był winien, popełniono morderstwo – stwierdził Daintry.– Nie miał szans się bronić, wziąć prawnika.Obawiali się efektu, jaki proces mógłby wywrzeć na Amerykanach.Doktor Percival mówił mi coś o skrzynkach.– Tak, tak – potwierdził Castle.– Sam o nich często słyszałem.Znam tę grę.Davisa już w skrzynce zamknęli.Castle widział, że spojrzenie Daintry’ego spoczywa na jego kieszeni.Czyżby tamten udawał, że zgadza się z nim, aby wycofać się bezpiecznie do samochodu?– Pan i ja popełniamy ten sam błąd: zbyt szybko wyciągamy wnioski – powiedział Daintry.– Davis mógł być winny.Czemu pan jest taki pewny, że nie był?– Trzeba poszukać motywu – odparł Castle.Zawahał się, uniknął odpowiedzi, ale na końcu języka miał słowa: „Bo to ja jestem winien”.Był już pewien, że kontakt zerwano, jakiż więc sens miało odwlekanie tego wszystkiego? Lubił Daintry’ego, polubił go w dniu ślubu jego córki.Wydał się wtedy nagle Castle’owi ludzki, nad rozbitą sową, w samotności swojego rozbitego małżeństwa.Jeśli zdecydowałby się komukolwiek zwierzyć, tym kimś byłby właśnie Daintry.Czemu więc nie poddać się i pozwolić policji odprowadzić się po cichu, jak to często robiono? Zastanawiał się, czy nie przedłuża gry jedynie dla towarzystwa, aby uniknąć samotności w domu lub w celi.– Myślę, że Davis działał z pobudek materialnych – dobiegł go głos Daintry’ego.– Davis nie troszczył się zbytnio o pieniądze.Potrzebował ich tylko tyle, aby zagrać na wyścigach i napić się dobrego porto.Musi pan się temu przyjrzeć bliżej.– Co pan ma na myśli?– Jeśli podejrzewano tylko naszą sekcję, przeciek mógł dotyczyć jedynie Afryki.– Dlaczego?– Przez naszą sekcję przechodzi wiele informacji znacznie cenniejszych dla Rosjan, ale gdyby przeciek dotyczył właśnie ich, podejrzane byłyby także inne sekcje.Stąd wniosek, że przeciekały informacje dotyczące naszej małej afrykańskiej działki.– Owszem – zgodził się Daintry.– Wskazuje to, jeśli nie jednoznacznie na motyw ideologiczny, bo niekoniecznie należy szukać komunisty, to przynajmniej na silne przywiązanie do Afryki lub Afrykanów.Wątpię, czy Davis kiedykolwiek znał jakiegoś Afrykanina.– Castle przerwał i po chwili dodał, niespiesznie, jakby upajając się niebezpieczną grą: – Oprócz mojej żony i syna, oczywiście.– Postawił już kropkę nad i, ale wciąż nie kończył rozgrywki: – 69300 długo przebywał w Lourenço Marques.Nikt nie wie, jakie tam zawarł przyjaźnie.Miał swoich afrykańskich agentów, wielu z nich było komunistami.– Po wielu latach ukrywania się Castle zasmakował w zabawie w kotka i myszkę.Kontynuował: – Tak jak ja w Pretorii.– Uśmiechnął się.– Nawet C, jak pan wie, darzy Afrykę szczególnym uczuciem.– Och, teraz pan żartuje – zaoponował Daintry.– Żartuję, oczywiście.Chcę tylko pokazać, jak niewiele przemawia przeciwko Davisowi, jeśli się to porówna z innymi: ze mną, z 69300 i tymi wszystkimi sekretarkami, o których nic nie wiemy.– Zostały dokładnie sprawdzone.– Rzecz jasna.Znane są pewnie nazwiska wszystkich ich kochanków, przynajmniej tegorocznych, ale niektóre dziewczęta zmieniają kochanków jak rękawiczki.– Wymienił pan wielu podejrzanych, a jest pan taki pewny co do Davisa – przerwał mu Daintry i dodał z odcieniem smutku w głosie: – Ma pan szczęście, że nie jest oficerem bezpieczeństwa.Po pogrzebie Davisa nieomal zrezygnowałem.Żałuję, że tego nie zrobiłem.– Dlaczego pan nie odszedł?– Co bym robił?– Mógłby pan kolekcjonować numery rejestracyjne.Kiedyś zabijałem tak czas.– Czemu pan się pokłócił z żoną? – zapytał Daintry.– Przepraszam – dodał – to nie moja sprawa.– Nie podobało jej się to, co robię.– Dla firmy?– Niezupełnie.Castle czuł, że gra zbliża się ku końcowi.Daintry zerknął ukradkiem na zegarek.Ciekawe, czy był to rzeczywiście zegarek, czy miniaturowy mikrofon? Być może Daintry pomyślał, że kończy się taśma.Czy może zechce skorzystać z toalety, aby założyć nową?– Może jeszcze whisky?– Nie, dziękuję.Muszę już jechać.Castle i Buller wyszli z Daintrym do holu.Buller był wyraźnie niepocieszony, że jego nowy przyjaciel zamierza odejść.– Dzięki za drinka – odezwał się Daintry.– To ja panu dziękuję za sposobność pogadania o wielu rzeczach.– Proszę nie wychodzić.Paskudny wieczór.Castle jednak wyszedł razem z nim na zimną mżawkę.Pięćdziesiąt metrów dalej, naprzeciwko posterunku policji, zauważył tylne światła samochodu.– To pana samochód?– Nie, zostawiłem swój nieco dalej, w przeciwnym kierunku.Musiałem tam wysiąść, bo nie widziałem numerów w tym deszczu.– W takim razie dobranoc.– Dobranoc.Mam nadzieję, że wszystko się ułoży, z pana żoną.Castle stał w padającym wolno, zimnym deszczu na tyle długo, że pomachał jeszcze przejeżdżającemu Daintry’emu.Tamten nie zatrzymał się, jak zauważył Castle, koło posterunku, ale skręcił w prawo, w kierunku Londynu.Mógł oczywiście zatrzymać się przy jednym z pubów: King’s Arms czy Swan, aby zadzwonić, ale nawet wtedy, myślał Castle, nie będzie mógł złożyć zbyt konkretnego raportu.Prawdopodobnie przed podjęciem decyzji będą chcieli przesłuchać taśmę – Castle nabrał pewności, że w zegarku znajdował się mikrofon [ Pobierz całość w formacie PDF ]