[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziś rano wyobrażałam sobie, że uciekłam, a Kaliban stanął przed sądem.Występowałam w j e g o obronie.Powiedziałam, że jego przypadek jest tragiczny, że potrzebuje współczucia i psychiatry.Wybaczenia.Nie znaczy to, że jestem szlachetna.Zbyt nim pogardzam, żebym mogła go nienawidzić.To zabawne.Prawdopodobnie powinnam występować w jego obronie.Wiem, że nie będziemy mogli się spotykać.Nie mogłabym go wyleczyć.Bo jestem jego chorobą.3 grudniaPowinnam mieć romans z G.P.Wyjdę za niego, jeśli będzie chciał.Pragnę tej przygody, ryzyka poślubienia go.Mam kompletnie dosyć młodości.Braku doświadczenia.Mądra wiedzą, ale nie przeżyciami.Pragnę jego dzieci w moim wnętrzu.Moje ciało już się nie liczy.Jeśli chce, może je mieć.Nigdy nie mogłabym stać się Toinette.Kolekcjonerką mężczyzn.Byłam mądrzejsza (jak mi się zdawało) od większości mężczyzn i od wszystkich znanych mi dziewczyn.Zawsze uważałam, że wiem więcej, więcej odczuwam, więcej rozumiem.Ale nie wiem nawet tyle, żeby sobie poradzić z Kalibanem.Tyle pozostałości z czasów Ladymont.Z czasów, kiedy byłam miłą panienką z klasy średniej, córką lekarza.To już minęło.Kiedy byłam w Ladymont, wydawało mi się, że doskonale potrafię posługiwać się ołówkiem.A kiedy pojechałam do Londynu, zaczęłam się przekonywać, że to nie takie proste.Otaczali mnie ludzie, którzy mieli takie same zdolności.Większe.Nie zaczęłam nawet zdobywać wiedzy, jak radzić sobie z własnym życiem czy życiem innych.To mnie powinno się traktować jak brzydkie kaczątko.Przypomina to dzień, w którym dziecko zdaje sobie sprawę, że lalki to lalki.Podnoszę swoje dawne ja i widzę, że jest głupie.Zabawka, którą bawiłam się zbyt często.To trochę smutne, jak stary pajac na dnie szafy.Niewinność i zużycie, i duma, i głupota.G.P.Będę się czuła dotknięta, zagubiona, sponiewierana i pobita.Ale będzie to jak znalezienie się w promieniu światła po tej czarnej dziurze.Po prostu o to chodzi.On ma w sobie to tajemne życie.Na kształt sprężyny.Nic niemoralnego.Jakbym do tej pory widywała go tylko o zmierzchu i teraz nagle zobaczyła go o świcie.On jest taki sam, ale wszystko inne się zmieniło.Dzisiaj spojrzałam do lustra i zauważyłam to w swoich oczach.Wyglądają dużo starzej i dużo młodziej.Nie można tego wyrazić słowami.Ale tak właśnie jest.Jestem starsza i młodsza.Jestem starsza, ponieważ się nauczyłam.Jestem młodsza, ponieważ dotychczas składałam się w znacznej części z tego, czego nauczyli mnie starsi.Całe błoto ich stęchłych idei na tym bucie, który jest mną.Nowy but, który jest mną.Władza kobiet! Nigdy nie czułam się tak pełna tajemniczej mocy.Mężczyźni to żart.Jesteśmy tak słabe fizycznie, tak bezradne wobec przedmiotów.Ajednak, na wet dzisiaj.Ale jesteśmy silniejsze od nich.Potrafimy znieść ich okrucieństwo.Oni nie potrafią znieść naszego.Myślę, że oddam się G.P.Może mnie mieć.I cokolwiek ze mną zrobi, zawsze będę miała tę swoją kobiecość, której nie zdoła dosięgnąć.To wszystko szalone gadanie.Ale wypełniają mnie pragnienia.Nowa niezależność.Nie myślę o teraźniejszości.Dniu dzisiejszym.Wiem, że ucieknę.Czuję to.Nie potrafię tego wytłumaczyć.Kaliban nigdy nie zdoła mnie pokonać.Myślę o obrazach, które namaluję.Ostatniej nocy myślałam o jednym, był maślano-żółty (wiejsko-maślano-żółty), pole wznoszące się do białego, świetlistego nieba i wschodzącego właśnie słońca.Dziwna różana różowość, widziałam ją dokładnie, pełna utajonej ciszy, początek rzeczy, śpiew skowronka bez skowronków.Dziwne, sprzeczne sny.Pierwszy był bardzo prosty.Szłam przez pola, nie wiem z kim, ale był to ktoś, kogo bardzo lubiłam, jakiś mężczyzna.Może G.P.Słońce oświetlało młodą kukurydzę.I nagle zobaczyliśmy jaskółki latające nisko nad kukurydzą.Widziałam ich błyszczące grzbiety jak ciemnoniebieski jedwab.Leciały bardzo nisko, krążyły wokół nas, wszystkie leciały w jednym kierunku, niskim i radosnym lotem.Poczułam się wypełniona szczęściem, powiedziałam:,Jakie to niezwykłe, spójrz na jaskółki”.To było bardzo proste, te nieoczekiwane jaskółki, słońce i zielona kukurydza.Wypełniało mnie szczęście.Najczystsze odczucie wiosny.I wtedy się obudziłam.Później miałam inny sen.Byłam przy oknie na pierwszym piętrze dużego domu (Ladymont?), a na dole znajdował się czarny koń.Był zły, ale ja czułam się bezpieczna, ponieważ koń był na dole i na zewnątrz.Ale nagle odwrócił się i pogalopował na dom.Ku mojemu przerażeniu wykonał gigantyczny skok i leciał wprost na mnie z obnażonymi zębami.Wpadł przez okno.Nawet wtedy myślałam, że on się zabije, a mnie nic nie grozi.Ale koń rozprzestrzenił się w maleńkim pokoju i nagle zdałam sobie sprawę, że zaraz mnie zaatakuje.Nie było gdzie uciekać.Znowu się obudziłam, musiałam zapalić światło.To była przemoc.Wszystko, czego nienawidzę i czego się obawiam.4 grudniaNie będę prowadziła dziennika, kiedy stąd wyjdę.To niezdrowo.Tutaj pozwala mi zachować normalność, pozwala mi z kimś porozmawiać.Ale to próżność.Pisze się to, co się chce usłyszeć.Zabawne, ale nie robi się tak, rysując siebie.Nie ma pokusy, żeby oszukiwać.To jest chore, chore, całe to myślenie o sobie.Chorobliwe.Ponure.Tęsknię do malowania, do malowania innych rzeczy.Pól, południowych domów, pejzaży, rozległych, otwartych przestrzeni w jasnym, rozległym świetle.To właśnie robiłam dzisiaj.Różne światła zapamiętane z Hiszpanii.Ściany w kolorze ochry wypalone słońcem na biało.Mury Avili.Dziedzińce Kordoby.Nie staram się odtworzyć miejsca, ale światło.Fiat lux.Grałam bez przerwy płyty Modern Jazz Quartet.W ich muzyce nie ma nocy, nie ma zadymionych głębi.Błyski i iskry bąbelków światła, światło gwiazd, a czasami światło południa, wszechobecne wspaniałe światło jak diamentowe kandelabry unoszące się na niebiosach.5 grudniaG.P.Gwałt na Inteligencji.Przez wzbogacone masy, Nowych Ludzi.To, co on mówi.To szokuje, ale nie da się zapomnieć.Przywiera.Twarde prawdy, które mają trwać.Przez cały dzień robiłam widoki nieba.Rysuję linię o cal od dołu.To ziemia.A potem myślę jedynie o niebie.Niebie czerwcowym, grudniowym, sierpniowym, o wiosennym deszczu, grzmotach, o brzasku i o zmierzchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]