[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gwałtownie otwarł na oścież podwójne drzwi, wyglądającna tle światła jak Anioł-Mściciel, rzucił w pył przed wejściem bati wszedł do środka.Kwiaty na kamiennej płycie, zakrywającej kryptę, gdzieleżał Phillip, lilie i białe gardenie w obramowaniu lśniącej zieleniliści laurowych, były wciąż świeże i pachnące.Od razu poczułich delikatny aromat.W przypływie rozpaczy zauważył, że nagrobie nie ma jeszcze napisu.- O Boże, tato - wybuchnął.- Nawet nie mieliśmy czasu, byumieścić tu mosiężną tabliczkę dla ciebie, a oni już sprzedajątwoje kości! Twoje i wszystkich Koenigów!Z wybuchem nienawiści do siebie samego podniósł oczy nakrucyfiks i olbrzymią, zrobioną z kości słoniowej skręconą postaćcierpiącego Chrystusa.- Słyszałeś to? - wykrzyknął ku Niemu porywczo.-Widziałeś, jakie draństwo się tu dzieje? Jeśli tak, czemu nic nierobisz? A może nic Cię to nie obchodzi?Odpowiedzią było tylko echo i chłodne milczenie.- Och, Boże - zapłakał i padł na kolana, starając się zebraćmyśli, próbując się modlić.Ale zdawał sobie sprawę, że odubiegłej nocy znajdował się w stanie szaleńczego napięcia,graniczącego z obłędem. Tatę zamordowano! - to było teraz136Anula_emalutkajego jedynym Wyznaniem wiary, jedynym punktem oparcia wpustyni rozpaczy.Głęboko wierzył, że ubiegłej nocy, koło jezior-ka, miał prawdziwą wizję.Był tego pewien, czuł to w kościach.Teraz nareszciezrozumiał, dlaczego Phillip, taki doświadczony człowiek buszu,nie usłyszał pełzania wielkiego węża, nie zdążył odsunąć się naczas.Zabójca miał dwóch pomocników, którzy zrzucili na ojcatrzy jadowite stwory, na wypadek, gdyby jeden zawiódł,przynieśli je po cichu, by ofiary nie obudził odgłos ich zbliżaniasię, by nie mogła się bronić.Taka była tajemnica tej śmierci itylko on mógł ją wyjaśnić do końca,A jednak, gdyby próbował to zrobić, kto by w to uwierzył?Jaki miał dowód, jakie fakty, poza swoim snem? I co to było zaświadectwo? Czy mógł wyobrazić sobie, że staje przed sędzią iławą przysięgłych i mówi: Tak panie sędzio, wiem, że mojegoojca zamordowano.Widziałem to we śnie Wygnano by go z salisądowej śmiechem!I kogo mógłby oskarżyć? Kim byli mordercy? Była ichtrójka, z całą pewnością.Jeden przywódca i dwóch mężczyzn dobrudnej roboty.Mężczyzn? Nawet tego nie mógł być pewien.Widmowe sylwetki majaczące w ciemności mogły należećzarówno do mężczyzn, jak i do kobiet, nie trzeba męskiej siły, byzrzucić trzy węże na śpiącego.Ale kto chciałby w taki sposóbzabić Phillipa?Próbował przypomnieć sobie, czy ostatnio nic opuścił farmyktoś, kto mógłby mieć jakieś pretensje do ojca.Pijany wyrobnik,który usiłował wymusić u Rose jedzenie i nocleg i został szorstkoodprawiony z pustymi rękami, jakiś gburowaty nieudacznik,zwolniony bez wypowiedzenia.wypędzony z farmy z rozkazuPhillipa, niezbyt delikatnie, za pomocą bata, jeśli nie usłuchał odrazu.Ale czy tacy ludzie potrafiliby zabijać? A jeśli to nie oni, tokto?Przez całe życie Jon nigdy o nikim zle nie myślał.Teraz jegozbolał) umysł uciekał jak wystraszony koń, przed inną, mrocznąideą - to musi być ktoś z farmy, ktoś z samego Koenigshausu.137Anula_emalutkaNie! To niemożliwe!A jednak ktoś to musiał zrobić.ktoś stąd.Ktoś, kogo znał.Jego myśli krążyły w kółko, niczym szczury w pułapce, ażzapłakał w duchu jak dziecko.Nie wiem, co robić, tatusiu,mamusiu.Powiedzcie, co mam zrobić!Ale mógł słyszeć tylko chłodne, echowe, karcące milczeniekaplicy, ciszę, grobu.Powiedzcie, co mam zrobić.Bezradny, przerażony i wyczerpany, skulił się w wąskiejławie, podniósł głos i krzyknął:- O Boże, powiedz mi, co mam robić!Rozdział szesnastyLądujący śmigłowiec podnosił małe wiry suchego,czerwonego pyłu.Helen, znajdująca się w bezpiecznej odległości,włączyła silnik i podprowadziła dżipa do pasa startowego, byprzywitać nowo przybyłych.Luk w białym boku helikoptera odskoczył jak fragmentskorupki jajka, z wnętrza wysunęły się schodki umożliwiającepasażerom wyjście.Pierwszy pokazał się Charles, obrzuciłbratową ukośnym spojrzeniem.- Cześć, Helen.Jak się czujesz?- Zwietnie - odparła automatycznie.- Po prostu świetnie.Aty? Odwrócił się.- Czy mogę przedstawić ci panią Matsuda i jej finansowegodoradcę, pana Buckleya?- Proszę mi mówić Yoshiko.Kobieta wysiadająca z helikoptera musi mieć zeczterdziestkę - pomyślała Helen - ale nie sposób tego dokładnieokreślić.Ta pozbawiona wieku orientalna piękność w dodatkuodznaczała się kłującym w oczy bogactwem, a także klasą, któranie zawsze idzie w parze z pieniędzmi.Skórę kobiety, klasycznąporcelanową cerę Japonek, najwyrazniej pielęgnowano w najle-138Anula_emalutkapszych salonach kosmetycznych świata, te lśniące, kruczoczarnewłosy musiały być strzyżone w Paryżu, lniany komplet w stylusafari pochodził z Beverly Hills, a piękne brązowe pantofle itorebka - z Rzymu.Nawet neseser mógł być kupiony w tejcholernej londyńskiej firmie, w której wciąż jeszcze robiąparasole dla królowej Wiktorii - pomyślała z zamierającymsercem Helen.Próbowała zwalczyć uczucie zazdrości.- Taak, ci prawdziwi bogacze są inni niż ty i ja - mówiłasobie w duchu bez śladu rozbawienia.- Przede wszystkim żyjądłużej.Tym gorzej dla pozostałych.Przy nieskazitelnym szyku wypielęgnowanej przybyszkiHelen czuła się stara i wyblakła, nieelegancka, za wielka,niezgrabna, niczym koń.Oczami Charlesa porównywała się wmyślach z kruchą Japonką i żałowała, że obie nie padły trupem.Yoshiko pierwsza!- Pani Koenig? Z przykrością dowiedziałam się o śmiercipani męża.- Proszę mi mówić Helen.O Phillipie? Tak, no cóż, ja.Prawdę mówiąc.- Na litość boską! Przecież mogła chyba cośwymyślić!Na szczęście był tu Charles i, jak zwykle, zręcznie jąwspierał.- Dziękuję, Yoshiko.Tak, to był niezwykły człowiek, wielkastrata.dla Helen i dla nas wszystkich.Pełniąc nadal honory domu, odwrócił się, by włączyć dorozmowy wysiadającego właśnie mężczyznę.- Helen, poznaj pana Buckleya.- Panie Buckley.Niezgrabnie wyciągnęła rękę, by przyjąć mocny, urzędowyuścisk dłoni młodego człowieka, który powitał ją dość uprzejmie,jednak bez śladu uśmiechu.Jego głos, garnitur, jasna, gładkatwarz, koszula z kołnierzykiem na guziki i okulary w stalowej139Anula_emalutkaoprawie były typowo amerykańskie.Odznaczał się niedbałąelegancją, mógł mieć od dwudziestu ośmiu do pięćdziesięciu lat.- Buckley, Craig Buckley, proszę pani - zaczął cicho, zakcentem nowoangielskim.- Jestem doradcą finansowym paniMatsuda [ Pobierz całość w formacie PDF ]