[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brązowe i czerwone karły zabawiały je tańcem, a powszechnie występujące w pobliżu skupisk materii, pięcio- i siedmiokrotne układy gwiezdne wirowały w skomplikowanych figurach gawota.Tak niewiele z nich miało planety, a jednak w jądrze trwało ich niestrudzone poszukiwanie przypominające ruchy robaka, który z nienasyconym apetytem pożera sam siebie, tocząc wokół mętnym wzrokiem.Dorthy patrzyła na to z odrazą, szybując wśród dryfujących słońc.Dostrzeżono ją.Skurczyła się pod tym śmiercionośnym spojrzeniem, lśniące jądro wpadło w obłoki międzygwiezdnego pyłu, a zwykłe słońca odleciały, gdy wróciła do siebie, w znajome granice własnego ciała.Czerwone światło przenikało przez powieki.Tępy ból głowy, mocny zapachów nozdrzach.Dorthy zakrztusiła się i otworzyła oczy.I rzuciła się w tył, w przypływie przerażenia.Po przeciwnej stronie małego, owalnego pokoju na podłodze przysiadł stadnik, beznamiętnie ją obserwując.Jego czarne oczy błyszczały jak wielkie opale w cieniu rzucanym przez mocno pofałdowaną skórę kaptura.Każdy włos jego czarnego futra zdawał się płonąć krwawoczerwonym blaskiem.Dorthy czuła się zamknięta w swojej czaszce.Zanim odzyskała przytomność, aktywator zupełnie przestał działać.Nadal miała na sobie kombinezon i nie zabrano jej ekwipunku umieszczonego przy pasie i w kieszeniach, ale nie posiadała żadnej broni poza nożem, więc była zdana tylko na swoją odwagę i spryt.Kiedy stadnik zauważył, że odzyskała przytomność, odwrócił się i szybko wyszedł przez niski otwór.Dorthy rozejrzała się.Znalazła się w celi: niemal kulistym pomieszczeniu o gładkich ścianach, oświetlonym padającym nie wiadomo skąd czerwonym światłem.Miała wrażenie, że to wnętrze wydmuszki.Stadnik - ten sam albo bardzo podobny do niego osobnik - po chwili wrócił.Długimi sztywnymi palcami - których przy każdej dłoni miał po trzy, wszystkie przeciwstawne - popchnął ją w kierunku wyjścia.Musiała pochylić się, a idący za nią stadnik przeszedł przez otwór na czworakach.Wokół na krawędziach gładkich murów falowały strumienie światła, rzucając blask, który zdawał się zmieniać powietrze nad nimi w nieprzeniknioną czarną kopułę.Długie cienie umykały na wszystkie strony spod nóg Dorthy.Stadnik ponownie ją popchnął.Odtrąciła jego rękę i powiedziała:- W porządku, niech cię szlag.Pokaż mi, gdzie mam iść.Jakby rozumiejąc jej słowa, stadnik wszedł na niskie schody, odwrócił się, sprawdzając czy Dorthy idzie za nim, a potem poprowadził ją wąską, stromo wznoszącą się galeryjką między gładkimi murami.Z gładkiej i jednolitej czarnej podłogi wyrastały drzewa, a w miejscach gdzie pasma czerwonego światła były rzadsze, Dorthy dostrzegała nad murami gęste korony drzew.Nie widziała innych stadników, lecz w kilku miejscach zauważyła grupki podobnych do małp stworzeń o rozdwojonych ogonach i jedwabistym futrze.Wysiadywały na półkach i obserwowały jak szła, opierając poważne pyszczki na długich palcach, jak uczeni podziwiający jakiś nieoczekiwany cud, który wydarzył się w zaciszu ich pracowni.Potem minęli zakręt i Dorthy wyszła za stadnikiem na coś w rodzaju placu, z okrągłymi wieżami o płaskich dachach w każdym rogu.Po drugiej stronie ujrzała tłum stadników.Jedne siedziały, inne stały na szeroko rozstawionych nogach, z założonymi na piersiach obiema parami rąk.Wszystkie obserwowały Dorthy, gdy ta z bijącym sercem wyszła za dozorcą na środek placu, gdzie spoczywała jałowa samica, nieruchoma jak wielka wypchana zabawka.Jedno z podobnych do małp stworzeń siedziało jej na ramieniu, przeczesując futro zgiętymi palcami.Mimo że talent Dorthy został stłumiony przez implant, mimo że korzystała teraz ze zwyczajnych ludzkich zmysłów i nie skupiała się na swej jaźni, odniosła wrażenie, że samicę otacza jakaś aura, ruchoma jak korona słonecznych płomieni, złożonych z setek wirujących iskier, tworzących dwa złączone wspólnym środkiem obłoki.Dorthy nie zauważyła żadnego sygnału, lecz jeden ze stojących za olbrzymią samicą stadników wystąpił naprzód.Wyglądał niezdrowo, futro miał matowe i pozlepiane, a kaptur zwisał mu luźno, jak grdyka starca.Drżąc, powiódł wzrokiem od Dorthy do samicy.Potem przemówił [ Pobierz całość w formacie PDF ]