RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oksford i Cambrid­ge, zakład o wynik zawodów wioślarskich, spis ludności, kot z Cheshire, Kurka i grosik, to opowieść o tym.jak kura idzie do Dovrefell, chyba Christiana Andersena.i Lo.Może Lo to miejsce, do którego dotarli.To znaczy w Dovrefell.Zdaje się, że nic więcej już nie mam.Nie wiem, czy chodzi o wyścigi, czy o sam zakład.- Wydaje mi się, że naszą szansą jest nasza głupota.Jeśli będziemy głupi wystarczająco długo, możemy trafić na bezcenny klejnot skryty wśród śmieci, jeśli mogę tak się wyrazić.Podobnie jak wówczas, gdy na półce z książkami znaleźliśmy jedną szczególną.- Oksford i Cambridge - powtórzyła Tuppence z na­mysłem.- To mi się z czymś kojarzy.Coś sobie przy­pominam.Co to może być?- Matylda?- Nie, nie Matylda, a jednak.- Ukochany - podsunął Tommy.Uśmiechnął się od ucha do ucha.- Ukochany.Gdzie znajdę mego ukochanego?- Przestań się śmiać, ty małpo.Mam to na czubku języka.Grin-hen-lo.To nie ma sensu.A jednak.mam wrażenie.och!- Czemu ochasz?- Och.Tommy, mam pomysł! No oczywiście.- Co oczywiście?- Lo - powiedziała Tuppence.- Lo.Uśmiech kazał mi myśleć o Lo.Ty uśmiechałeś się jak kot z Cheshire.Grin.Hen i Lo.No jasne! To musi być to.- O czym ty, u licha, mówisz?- O zawodach wioślarskich między Oksfordem a Cambridge.- A dlaczego uśmiech, kura i Lo przypominają ci zawody wioślarskie?- Możesz zgadywać trzy razy - powiedziała Tuppence.- Z góry się poddaję, bo to, co mówisz, nie ma sensu.- A właśnie, że ma.- Co, zawody wioślarskie?- To nie ma nic wspólnego z zawodami.Chodzi o kolor.To znaczy o kolory.- Czyli o co, Tuppence?- Grin, hen.lo.Czytaliśmy od zlej strony.To trzeba przeczytać odwrotnie.- To znaczy jak? Olneh.to nie ma sensu.Nic ci nie wyjdzie z nirgu.Czy jak to będzie.- Nie.Weź tylko te trzy słowa.Trzy słowa, tak jak robił Alexander w swojej książce, w pierwszej, do której zajrzeliśmy.Przeczytaj je w odwrotnej kolejności.Lohengrin.Tommy jęknął.- Jeszcze nie złapałeś? Lohengrin.Łabędź.Opera.No wiesz.Lohengrin, Wagner.- To nie ma nic wspólnego z łabędziem.- Ma.Te dwa porcelanowe krzesełka, które znaleź­liśmy.Dwa ogrodowe krzesła.Pamiętasz? Jedno ciemno­niebieskie.drugie jasnobłękitne.Stary Izaak powiedział nam.przynajmniej tak mi się wydaje: “To Oksford, a to Cambridge".- Ale rozbiliśmy Oksford, prawda?- Tak.Lecz Cambridge wciąż tam stoi.Jasnobłękitny.Nie rozumiesz? Lohengrin.Coś ukryto w jednym z dwóch łabędzi.Tommy, musimy zaraz pójść i zajrzeć, co jest w tym krześle.Cambridge nadal stoi w KK.Pójdziemy teraz?- Co? O jedenastej w nocy? Nie.- Więc jutro.Nie musisz jechać do Londynu?- Nie.- Pójdziemy więc jutro i zobaczymy.- Nie wiem, co chce pani zrobić z ogrodem - powiedział Albert.- Kiedyś przez krótki czas zastępowałem ogrodnika, ale nie znam się za bardzo na warzywach.Przy okazji, jakiś chłopiec chce się z panią widzieć.- Chłopiec! - powiedziała Tuppence.- Ten rudy?- Nie, ten drugi, ten z szopą żółtych włosów sięgających połowy pleców.Ma dość głupie imię.Jak nazwa hotelu.Wie pani, Royal Clarence.Właśnie, to jego imię.Clarence.- Clarence, ale nie Royal Clarence.- No nie - przyznał Albert - to nie byłoby możliwe.Czeka przy frontowych drzwiach.Mówi, że mógłby pani pomóc.- Dobrze.Jak wiem, pomagał czasem staremu Izaakowi.Znalazła Clarence'a siedzącego na zniszczonym wi­klinowym krześle na werandzie czy ganku, jakkolwiek to nazwać.Najwyraźniej jadł spóźnione śniadanie złożone z chipsów, a w lewej ręce trzymał balonik czeko­ladowy.- Dzień dobry, psze pani - powiedział.- Przyszedłem sprawdzić, czy nie mógłbym w czymś pomóc.- Oczywiście, potrzebna jest nam pomoc w ogrodzie.Chyba pomagałeś kiedyś Izaakowi?- Od czasu do czasu.Nie, żebym się na tym znał.Zresztą Izaak też nie wiedział wiele.Dużo rozmawiali­śmy, a on opowiadał, jak wspaniale mu się dawniej żyło.Jak świetnie wiodło się ludziom, którzy go zatrud­niali.Mówił, że był głównym ogrodnikiem pana Bolingo.Wie pani, tego, co mieszkał w dole rzeki.W tym wiel­kim domu.Teraz jest tam szkoła.Mówił, że był tam głównym ogrodnikiem.Ale moja babcia twierdzi, że nie ma w tym słowa prawdy.- Nieważne - powiedziała Tuppence.- Właściwie, to chciałam wynieść trochę rzeczy z tej małej oranżerii.- Znaczy się z szopy, z oszklonej szopy? Z KK, tak?- Tak.Dziwne, że wiesz, jak się nazywa.- Zawsze tak się nazywała.Każdy to wie.Podobno to po japońsku.Nie wiem, czy to prawda.- Chodźmy - rzuciła Tuppence.Procesja składała się z Tommy'ego, Tuppence, psa Hannibala i zamykającego pochód Alberta, który porzu­cił zmywanie naczyń po śniadaniu dla czegoś bardziej interesującego.Hannibal sprawdził wszystkie intrygujące zapachy w sąsiedztwie i teraz okazywał wielką radość.Przyłączył się do nich przy drzwiach do KK i pociągnął z zainteresowaniem nosem:- Cześć, Hannibal - zawołała Tuppence.- Pomożesz nam? Może coś nam powiesz?- Co to za rasa? - spytał Clarence.- Ktoś mówił, że takie psy trzymano na szczury.To prawda?- Tak jest - przyznał Tommy.- To manchesterski terier.Stary angielski podpalany terier.Hannibal wiedząc, że rozmawiają o nim, odwrócił łeb, wykręcił całe ciało i wylewnie pomachał ogonem.Potem usiadł i wyglądał na bardzo dumnego z siebie.- Gryzie, prawda? - spytał Clarence.- Wszyscy tak mówią.- To dobry pies obronny - powiedziała Tuppence.- Pilnuje mnie.- Właśnie - przytaknął Tommy.- Kiedy mnie nie ma, on cię pilnuje.- Listonosz mówił, że omal go nie pogryzł cztery dni temu.- Psy tak już reagują na listonoszy - stwierdziła Tuppence.- Wiesz, gdzie jest klucz do KK?- Ja wiem - odezwał się Clarence [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl