[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chłód wciskał się downętrza samochodu.Chciałem jak najszybciej znalezć się na drugimkońcu przełęczy i zacząć zje\d\ać w dół.Znowu pojawiły się tunele, nagie,nieprzyjazne.Kamienne kręgi w\ynające się w skalną ścianę, betonowarampa wy\łobiona w zboczu, kolumnada pod szalejącym potokiem.Zacząłem majaczyć.Płatki śniegu migające przed przednią szybą264zmieniały się w ptaki, arabeski, chińskie znaki.Nie włączałem długichświateł, bo odbijały się w ekranie padającego śniegu.Zmęczenie ogarniało całe moje ciało, osłabiając refleks, kładąc sięołowianym cię\arem na moich powiekach.Od jak dawna tak naprawdęporządnie nie spałem? Zmiana wysokości zwiększała ciśnienie w uszach,co jeszcze bardziej mnie otępiało.Postanowiłem zatrzymać się po drugiej stronie przełęczy, na włoskiejgranicy, \eby się przez kilka godzin przespać.Miałem trochę czasu wzapasie.Wystarczyło wyruszyć znowu o godzinie siódmej, \eby dojechaćdo Mediolanu na dziesiątą.Nagle w tylnej szybie rozbłysło światło.Ksenonowe reflektory.Zwiększyłem szybkość i spojrzałem we wsteczne lusterko.Niezobaczyłem nic poza białym refleksem.Mój prześladowca włączył długieświatła.Wróciłem na drogę nic nie widziałem, bo śnieg padał zezdwojoną siłą.A z tyłu oślepiało mnie światło.Opuściłem lusterkowsteczne i skoncentrowałem wzrok na śnie\nych zaspach na poboczachbędących jedynym punktem orientacyjnym, \eby utrzymać się na drodze.Udało mi się oddalić od reflektorów.Zakręt i tamten samochód zniknął.Przestraszony zastanawiałem się, kto to mo\e być.Zabójca z Sartuis? Ktośinny wmieszany w dochodzenie? A mo\e po prostu jakiś agresywnykierowca?Odpowiedzią był świst.Pocisk musnął dach mojego auta.53Nacisnąłem pedał gazu.Ogarnęła mnie panika, blokując zmysły, myśli,odruchy.Ale gorsze od kul było zagro\enie ze strony oblodzonejnawierzchni na ciasnych zakrętach.Zwolniłem.Zwiatło znowu objęło tylną szybę samochodu.Przezsekundę pomyślałem, \e chyba śnię, \e to nie mógł być świst kuli.Kierowca, skoncentrowany na prowadzeniu samochodu, nie mógłrównocześnie strzelać do mnie.Jakby w odpowiedzi na to poczułemuderzenie pocisku, od którego zatrzęsła się cała karoseria mojego audi.Awięc było ich dwóch.Kierowca i strzelec.Doskonały tandem wpolowaniu na człowieka.265Znów nacisnąłem pedał gazu.Jedna tylko myśl chodziła mi po głowie \e nie mam \adnych szans.Ich samochód robił wra\enie mocniejszegood mojego.I było w nim dwóch uzbrojonych ludzi.A ja byłem całkowiciesam.Pędziłem tą drogą ku swojej zgubie.Jechałem z głową wciśniętą w ramiona, z palcami kurczowotrzymającymi kierownicę.Przera\ony szukałem jakiegoś cienia nadziei.Powtarzałem sobie: Mój samochód jest sprawny.Nie jestem ranny.".Tylna szyba rozprysła się na kawałki.Do wnętrza wozu wdarł się chłód.Jednocześnie moje koła wpadły wpoślizg.Silnik wył.Samochód skręcił gwałtownie w lewo.Kolejny pociskzniknął gdzieś w zawiei.Skręciłem kierownicą raz i drugi i wróciłem natrasę.Na szczęście pojawił się przede mną tunel.Wytyczona linia na jezdni ioświetlenie zmieniły sytuację.Ustawiłem lusterko wsteczne i przyjrzałemsię moim przeciwnikom.Bmw, limuzyna z przydymionymi szybami, zczarną karoserią błyszczącą jak pancerz czołgu.Oślepiony reflektoraminie zdołałem odczytać tablicy rejestracyjnej.Nie widziałem równie\kierowcy, ale pasa\er w kominiarce wychylił się z auta do połowy,trzymając snajperski karabin z lunetką i tłumikiem.Obraz śmierci.Przez ułamek sekundy urzekło mnie jego piękno: światłalamp na błyszczącej blasze, reflektory mieniące się na ró\owo podsklepieniem tunelu, zabójca pochylony nad swoją bronią.Wprawiona wruch machina precyzyjna, nieubłagana.Nacisnąłem pedał gazu do oporu.Audi kontra bmw pojedynek trwał.Zostawiałem za sobą asfalt, beton, światła.Latarnie uciekały zhipnotyczną szybkością [ Pobierz całość w formacie PDF ]