[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Statek płynął pod pełnym żaglem, lecz bystrooki Kennit nie dostrzegł na pokładzie ani nagłego ożywienia, ani prób zwiększenia prędkości.Noc była idealna do żeglugi, wiał łagodny, jednostajny wietrzyk, fale pchały żaglowce naprzód.- Przed świtem znajdziemy się na jego pokładzie - powiedział cicho do Sorcora.- Tak, tak - wydyszał mat.Jego głos zdradzał daleko większe podniecenie niż odczuwał Kennit.Ponad ramieniem kapitana Sorcor rzucił do sternika: - Trzymaj “Mariettę” blisko brzegu.Pieść ją jak swoją babcię.Jeśli ich majtek z bocianiego gniazda przypadkiem spojrzy w naszą stronę, nie chcę, by nas zobaczył na otwartej wodzie.- Do chłopca pokładowego syknął: - Pod pokład.Przekaż wszystkim.Niech się nie ruszają bez rozkazu i milczą.Pogasić jak najwięcej świateł.Idź od razu, byle cicho.- Obok jego rufy widzę parę węży - zauważył Kennit.- Przyciągają je wyrzucane za burtę ciała - wyjaśnił cierpko mat.- Trupy i niewolnicy za bardzo chorzy, by warto marnować dla nich jedzenie.Węże podpływają także do burt.- A jeśli odwrócą się i zaatakują nas podczas bitwy? - spytał kapitan.- Co wtedy?- Nie zrobią tego - zapewnił go Sorcor.- Te stwory uczą się szybko.Pozwolą nam się pozabijać, bowiem dobrze wiedzą, że dostanie im się niezła ilość trupów.- A potem? Mat uśmiechnął się dziko.- Jeśli zwyciężymy, tak się najedzą ciałami marynarzy ze statku niewolniczego, że nie będą w stanie za nami nadążyć.Jeżeli natomiast przegramy.- Wzruszył ramionami.-.Wówczas węże nie będą nas obchodziły.Kennit oparł się o reling, zasmucony i milczący.Kilka godzin wcześniej gonili “Złotego Cielca” - ładny i bogaty, lecz dość stary i z pozoru powolny żywostatek, niemal równie głęboki jak wysoki.Piracki kapitan zamierzał zaatakować go z zaskoczenia.Jego załoga uwijała się przy takielunku i żaglach, a jednak żywostatek był szybszy, jak gdyby pchał go jakiś tajemniczy wiatr.Sorcor stał nie odzywając się u boku Kennita, który na początku milczał i nie dowierzał, potem wybuchnął gniewem.Kiedy “Złoty Cielec” opłynął Wyspę Bezsilnych, złapał pomyślny prąd i błyskawicznie zniknął im z widoku, Sorcor ośmielił się zauważyć:“W rywalizacji z czarodrzewem martwe drewno nie ma szans.Przed tamtym nawet fale się rozstępują”.“A niech cię szlag trafi!”, krzyknął zawzięcie kapitan.“Jest to całkiem prawdopodobnie, panie”, mruknął niezmieszany Sorcor i pewnie już się rozglądał i węszył za statkiem przewożącym niewolników.Mat Kennita miał piekielne szczęście, ponieważ niemal natychmiast dostrzegł typowy chalcedzki statek niewolniczy.“Fortuna” była szeroka i głęboka, dzięki czemu jej ładownie mieściły ogromną liczbę więźniów.Piracki kapitan nigdy nie widział, by Sorcor z taką pożądliwością dyrygował pościgiem, a później tak starannie podchodził przeciwnika.Nawet wiatr pomagał “Marietcie” i tuż przed świtem mat rozkazał abordaż.Na początek piraci przygotowali balistę, załadowali ją kulą łańcuchowo-hakową i wycelowali w osprzęt “Fortuny”, by ją nieco uszkodzić, a równocześnie sczepić ze sobą dwa statki.Ten sposób walki wymyślił ostatnio Sorcor i Kennit traktował go z pewnym sceptycyzmem.- Wprowadzisz załogę na pokład, panie? - spytał mat, gdy ze zdobytego statku rozległy się odgłosy alarmu na widok “Marietty”.- Och, chyba tobie pozostawię ten zaszczyt - oświadczył cierpko Kennit, po czym pochylił się leniwie nad relingiem, oddając tym samym zarówno pogoń, jak i samą bitwę całkowicie w ręce Sorcora.Jeśli mata skonsternował brak entuzjazmu kapitana, niczego nie dał po sobie poznać.Skoczył na równe nogi i zaczął wykrzykiwać rozkazy do zgromadzonych na pokładzie piratów, którzy najwyraźniej podzielali jego bitewny zapał, ponieważ z ochotą go słuchali.Na maszty wciągnięto dodatkowe żagle i nocny wiatr popchnął “Mariettę” naprzód.Kennit cieszył się z pomyślnego wiatru, dzięki niemu bowiem nie czuł smrodu niewolniczego statku.Odczuwał niemal obojętność, gdy podpłynęli do ściganej “Fortuny”.W rozpaczliwej próbie ucieczki na statku postawiono żagle, zaroiło się od marynarzy, którzy kręcili się jak zaniepokojone mrówki.Uradowany Sorcor rzucił siarczyste przekleństwo i polecił odpalić balistę.Kennit uważał, że jego mat działa zbyt szybko, jednak po chwili poszybowały w powietrze dwie ciężkie kule połączone grubym łańcuchem wyposażonym na całej długości w haki i ostrza.Przez chwilę wznosiły się, po czym uderzyły w żagle i olinowanie “Fortuny”, rozdzierając płótno i plącząc liny, wreszcie upadły z łoskotem na pokład.Kule przygniotły kilku marynarzy, innych odrzut wyrzucił za burtę.Rozległy się krzyki, które nagle ucichły, gdy Sorcor po raz kolejny rozkazał wystrzelić z balisty.Tym razem pociski narobiły znacznie niniejszych szkód, lecz znękana załoga niewolniczego handlowca była teraz zbyt zajęta wypatrywaniem kolejnych pocisków, by skutecznie poprawiać ocalałe żagle i takielunek; uszkodzone płótno i zerwane olinowanie przeszkadzały w pracy pozostałych żagli.Widząc, że na pokładzie przeciwnika zapanował kompletny chaos, mat Kennita postanowił sprawdzić siłę zaczepionych o deski haków.Piraci zaczęli ciągnąć liny.Kapitan nadal pozostawał bezstronnym obserwatorem.Patrzył, jak nieszczęsny przeciwnik się zbliża.Kiedy wschodni horyzont zaróżowił świt, Sorcor i jego ludzie przeskoczyli na pokład “Fortuny”, krzycząc i wyjąc z żądzy mordu.Kennit podniósł nadgarstek do nosa i oddychał w mankiet, aby nie czuć fetoru dochodzącego z niewolniczego statku.Pozostał na pokładzie “Marietty” z kilkoma piratami.Ci, którzy mu towarzyszyli, palili się do walki, ale ktoś musiał być na ich statku choćby dlatego, by odeprzeć ewentualny abordaż.Kennit przypatrywał się rzezi na załodze “Fortuny” [ Pobierz całość w formacie PDF ]