[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była więc niania, która miaładziewięćdziesiąt dwa lata i mieszkała w Szkocji w miejsco-wości New Deer.Był stary osiemdziesięciodziewięcioletnistajenny, mieszkający we wsi i inny z Guessgate.Byłakucharka, która gotowała do chwili, gdy ukończyłasześćdziesiąt osiem łat, a teraz mieszkała z córkąsześćdziesięciodziewięcioletnią w Horsham.I tak dalej.Brat pomyślał o pełnej tupetu blondynce w kwiecistej suknize sztucznego jedwabiu, która powitała go w Latchetts.Kto jąbędzie utrzymywał? Pewnie ojczyzna.Za długą i uczciwąsłużbę?Zgodził się na dalsze wypłacanie emerytur, a potem wezwanoSimona, żeby złożył konieczne podpisy.Brat, dla którego tenranek był przygnębiający, z zadowoleniem zauważył, jak naglerozszerzyły się oczy Simona na widok jego podpisu.Minęłoblisko dziesięć lat od czasu gdy oglądał duże litery pisane przezPatryka, a tu jak na szyderstwo miał je znów przed sobą nastole bibliotecznym.To go oduczy szydzić z Brata, który włożyłtyle wysiłku w to, by wybrnąć zwycięsko z tego dnia.Weszła Bee i pan Sandał wyjaśnił projekt zwiększeniawypłacanych pensji i zabezpieczenia przyszłości Simona.KiedySimon to usłyszał, popatrzył w zamyśleniu na Brata, a tenwyraznie wyczytał w jego wzroku: Czy to łapówka? Nic z tego.Zostanę tu, u diabła, a ty będziesz mi płacił".Jakiekolwiekplany miał Simon, koncentrowały się one wokół Latchetts.Bee wydawała się jednak zadowolona.Wzięła Brata pod rękę,gdy szli na lunch, i ścisnęła ją.- Kochany Brat - powiedziała.- Powinszowałem wam obu i przekazałem moje najlepszeżyczenia w czasie śniadania, ale teraz chciałbym wznieść toast- powiedział pan Sandał podnosząc kieliszek czerwonegowina.- Za zdrowie Patryka, który nie tylko objął swojedziedzictwo, ale wziął na siebie związane z nim obowiązki.- Zdrowie Patryka! - powtórzyli.- Zdrowie Patryka!- Zdrowie Patryka - powiedziała Jane, ostatnia.Spojrzał na nią i stwierdził, że się do niego uśmiecha.Rozdział XXISimon odwiózł po południu pana Sandała na stację, a kiedyodjechali, Bee powiedziała:- Jeśli chcesz uniknąć dziś życia towarzyskiego, to cięzastąpię.Mam zresztą trochę pisaniny.Może chciałbyś wziąćjakiegoś konia i pojechać z Eleanor? Myślę, że ona poszłaznowu do stajni.Mało było rzeczy, których Brat pragnąłby tak bardzo jakprzejażdżki konnej z Eleanor, ale jednego pragną! jeszczebardziej.W dniu, kiedy Pat Ashby powinien był otrzymaćswój spadek, Brat chciał przejść przez wzgórze Tanbitchesścieżką, którą szedł Patryk w ostatnim dniu swego życia.- Ja chcę pojechać z Bratem - oświadczyła Ruth.Zauważył,że Jane zatrzymała się, by usłyszeć, co on jej odpowie, jakby iona chciała mu towarzyszyć.Bee jednak zaprotestowała.Bratma na razie dość rodziny, powiedziała.- Ale pojedzie z Eleanor! - zaprotestowała Ruth.Brat odrzekł, że nie pojedzie.Pójdzie na spacer sam.Unikając alei, gdzie mógłby spotkać gości zdążających dodomu, poszedł przez padoki do drogi.Na jednym z padokówprzy alei Eleanor ujeżdżała na lonży gniadego zrebaka.Bratstanął pod drzewami i obserwował ją; niewzruszonacierpliwość, panowanie nad spłoszonym i zbuntowanymzrebakiem; umiejętność radzenia sobie z długą liną.Zastanawiał się, czy ten doktor zna się choć trochę nakoniach.Trawa na Tanbitches zachwyciła go.Nie czuł takiej murawypod nogami od czasów dzieciństwa.Szedł wolno pod góręwdychając zapach trawy i patrząc na cień dużej chmurypędzonej wiatrem.Zboczył ze ścieżki w kierunku kępy bukówna szczycie wzgórza.Gdyby tam dotarł, mógłby zobaczyć całąopadającą w dół okolicę aż po krawędzie nadmorskich skał.Okolicę, w której przebywał Pat Ashby i jego skowronki.Gdy doszedł do zielonej kępy krzaków i młodych drzew przydawnym kamieniołomie, spostrzegł starego mężczyznę, którysiedział zajadając grubą pajdę chleba z dżemem.Bratpozdrowił go przechodząc.- Zadziera pan nosa - powiedział stary zgryzliwie.Brat obrócił się na pięcie i przystanął.- Dziwne, jak się ludzie zmieniają.Ugryzł następny duży kęs i przyjrzał się Bratowi spodwygiętego ronda filcowego kapelusza.- Nie widział pan chyba wielu pasterzy poza mną.- Abel - powiedział Brat.- No, to już coś - mruknął niechętnie stary.- Abel - powiedział Brat i usiadł obok niego.- Cieszę się, żecię widzę.- Leżeć! - rozkazał Abel swemu psu, który wynurzył się spodjego rozłożonej kurtki, by obwąchać nieznajomego.- Abel! - Ledwie mógł uwierzyć, że ten, o którym czytałwczoraj w gazecie z redakcyjnego archiwum znajduje się tużywy.Abel okazał zadowolenie wobec tak niewątpliwego wybuchuentuzjazmu i powiedział, że poznał go z daleka.- Kuleje pan?- Trochę.- Złamanie?- Tak.- Nigdy pan nie narzekał - powiedział Abel pochwalając tolakoniczne pogodzenie się z życiowym pechem.Brat oparł się plecami o mocne drewniane ogrodzeniechroniące owce przed wpadnięciem do kamieniołomu, i wyjąłpapierośnicę, gotów spędzić tu popołudnie.W następnej godzinie dowiedział się wiele o Pacie Ashby, alenic z tego nie wyjaśniało jego samobójstwa.Tak jak wszyscy,stary Abel był wstrząśnięty i zaskoczony śmiercią chłopca, ateraz wiedział, że jego wątpliwości co do samobójstwa Patrykabyły usprawiedliwione.Patryk nigdy nie narzekał, bez względu na to, jak zlewyglądały sprawy.Stary pasterz doszedł z nim do buków i Brat stał tam ipatrzył, jak mężczyzna i pies maleją w dali.Długo jeszczepotem, gdy już ich nie było widać, stał dalej, ukojonysamotnością i ogromną ciszą, bo wiatr usnął w gałęziachdrzew.Potem ruszył śladem Abla i psa zboczem zielonejdoliny, aż doszedł do ścieżki, która zaprowadziła go zpowrotem przez wzgórze do Clare.Gdy schodził północnym stokiem do drogi, wiatr przyniósłmu dzwięk klink! klink" [ Pobierz całość w formacie PDF ]