RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To, co niosło śmierć w swym oddechu, czatowało za drzwiami.Lecz Byrne nie dowierzał już teraz ani ryglom, ani murom.Bezrozumna trwoga, czerpiąc podnietę nawet z jego dawnego, chłopięcego podziwu dla atletycznego, niezwyciężonego Toma (takim mu się zawsze zdawał), paraliżowała jego władze umysłowe i powiększała rozpacz.Nie był już Edgarem Byrne, pozostała zeń tylko cierpiąca jego dusza, pogrążona w mękach, jakich nigdy jeszcze żadne grzeszne ciało nie doświadczyło.Głębię jego cierpień można dopiero ocenić dowiedziawszy się, że ten młodzieniec, stosunkowo dość odważny, rozważał zamiar wypalenia sobie w głowę z pistoletu.Lecz owładnęła nim śmiertelna, chłodna bezsilność; miał uczucie, że ciało jego jest jak wilgotny gips, tężejący na żebrach.Za chwilę, pomyślał, wejdą tu te dwie wiedźmy; jedna opierać się będzie na kuli, druga — na lasce, przerażające, potworne, niesamowite siostrzyce diabła, wejdą, aby naznaczyć jego czoło nieuchwytnym znakiem śmierci, a on nie będzie mógł się obronić.Tom przed śmiercią walczył, lecz on mu nie dorównywał.Teraz już jego ramiona i nogi były jak martwe.Siedział bez ruchu, umierając ze strachu na samą myśl o takiej śmierci.Poruszał jedynie oczami, które krążąc bezustannie w oczodołach, obiegały ściany, podłogę, sufit, aż wreszcie zatrzymały się nagle i, wyskakując prawie z głowy, wpatrzyły się w łóżko kamiennym wzrokiem.Ujrzał, że ciężkie zasłony poruszyły się i zatrzęsły, jak gdyby trup, którego zasłaniały, obrócił się na łożu i usiadł na nim.Byrne, nie przypuszczając, żeby na świecie istniały rzeczy bardziej jeszcze przerażające niż te, które przeżył — poczuł, jak mu włosy stają dęba.Schwycił się za poręcze fotela, szczęki mu opadły, pot spłynął mu aż na brwi, a wyschnięty język przylgnął nagle do podniebienia.Zasłony poruszyły się ponownie, lecz nie rozsunęły się jeszcze.„Nie pokazuj się, Tomie!” — chciał zawołać Byrne, lecz wydał tylko cichy jęk, jak podczas niespokojnego snu.Poczuł, że traci zmysły, gdyż zdawało mu się, że sufit nad łóżkiem poruszył się, pochylił, wreszcie wyprostował się znów, a zasłony zachwiały się z lekka, jak gdyby miały się rozsunąć.Byrne zamknął oczy, aby nie ujrzeć okropnej zjawy nieboszczyka zmartwychpowstałego za sprawą złego ducha.W głębokiej ciszy, która panowała w pokoju, przeżył chwilę trwożnego konania, po czym znów otworzył oczy i natychmiast zobaczył zasłony wciąż jeszcze zasunięte, lecz zauważył też, że sufit ponad łóżkiem podniósł się przynajmniej o stopę.Ostatnim błyskiem świadomości zrozumiał, że ogromny baldachim nad łóżkiem opuszcza się na dół, a zasłony przymocowane do niego chwieją się z lekka, kładąc się powoli na podłogę.Zamknął opadające szczęki i, na wpół wyprostowany w fotelu, przyglądał się w milczeniu, jak potworny baldachim opuszczał się cicho nagłymi ruchami, aż do połowy mniej więcej wysokości, potem raptownie spadł na łóżko, i dokładnie przylegając do niego przykrył je jakby skorupą ogromnego żółwia.Drzewo tylko parokrotnie z lekka trzasnęło i zapanowała w pokoju niezmierna cisza.Byrne powstał i głęboko odetchnąwszy wydał okrzyk wściekłości i zgrozy; był to pierwszy głos, jaki wydał w czasie tej przerażającej nocy.Oto jakiej śmierci uniknął! Oto przed jaką diabelską sztuczką dusza biednego Toma z tamtego nawet świata usiłowała go ostrzec; nie ma wątpliwości, że Tom zginął w taki właśnie sposób.Byrne był pewien, że naprawdę słyszał głos marynarza, wymawiający zwykłą swą formułkę: „Panie, miej się na baczności!” — i inne jeszcze niezrozumiałe słowa; bo choć odległość między żywymi a umarłymi jest przecież tak wielka, biedny Tom usiłował go jednak ostrzec! Byrne podbiegł do łóżka i próbował podnieść lub usunąć okropne wieko, nakrywające ciało, lecz opierało się jego wysiłkom, nieporuszone jak płyta grobowa, ciężkie jak ołów.Wściekła chęć zemsty skłoniła go do zaniechania tych prób, głowa jego roiła się od chaotycznych pomysłów odwetu; bełkocząc okropne pogróżki biegał wokoło pokoju, jakby nie mógł znaleźć ani broni, ani wyjścia…Gwałtowne kołatanie do drzwi gospody otrzeźwiło go nieco.Rzucił się do okna, otworzył okiennice i wyjrzał na dwór.W słabym brzasku świtającego dnia ujrzał na dole tłum ludzi.Ha! Pójdzie stanąć w walce z tymi mordercami, zebranymi tu bez wątpienia dla zgładzenia go.Po walce z nieznanym mordercą marzył o otwartej bitwie z uzbrojonym nieprzyjacielem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl