[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— A więc przyjdź, tuanie, na pokład brygu, tam porozmawiamy swobodnie — odparł Dain ze spokojnym uśmiechem.— To nic nie szkodzi, że się ten człowiek tu wałęsa; Lakambą myśli, że wie o wszystkim.A może sułtan podejrzewa mnie o chęć ucieczki? Pozwól, tuanie, niech jednooki krokodyl wygrzewa się w twoim kampungu.Almayer przyzwolił, ale niechętnie.Mrucząc niewyraźne groźby spoglądał z ukosa na wiekowego statystę, który przesiadywał ze spokojnym uporem przy rodzinnym kotle z ryżem,Rozdział piątyRozgorączkowani mieszkańcy Sembiru ochłonęli stopniowo.Przyzwyczajono się z czasem do widoku ludzi krążących między domem Almayera a statkiem, który stał na kotwicy u przeciwległego brzegu.Niezwykły pośpiech z jakim czeladź Almayera zabrała się do naprawienia starych czółen, nie wadził już kobietom sembirskim w należytym wykonywaniu czynności gospodarczych.Nawet zawiedziony Djim Eng przestał dręczyć swój mętny umysł handlowymi zagadkami: za pośrednictwem fajki z opium pogrążał się w stan błogiej niepamięci i zostawiał w spokoju Babalatjego, który mijał jego chatę, nie zapraszany więcej i nie zwracając pozornie niczyjej uwagi.Owego skwarnego popołudnia sembirski statysta, nie zatrzymany przez żaden przyjacielski wywiad, wyciągnął swoje czółenko spod krzaków, gdzie chował je zwykle podczas odwiedzin w domu Almayera.Opustoszała rzeka skrzyła się w prostopadłych promieniach słońca.Babalatji wiosłował powoli i od niechcenia, skurczony na dnie łódki pod swym olbrzymim kapeluszem, kryjąc się przed palącym żarem odbitym od wodnej tarli.Nie spieszyło mu się wcale.Pan jego, Lakamba, spoczywa jeszcze z pewnością o tej godzinie.Babalatji zdąży przybyć przed jego obudzeniem i powita go ważnymi nowinami.Czy władca okaże niezadowolenie? Czy stuknie z gniewem hebanową laską o podłogę i przerazi swego sługę gwałtownymi słowami bez związku? Czy też przysiadzie na piętach z dobrotliwym uśmiechem, poddając rękami o brzuch ruchem sobie właściwym i splunie obficie w miedzi—snę naczynie, przy czym mruknie coś pochlebnie a przytwierdzające? Takie myśli zaprzątały Babalatjego, gdy manewrował zręcznie wiosłem płynąc w kierunku kampungu, którego częstokół wyglądał zza gęstego listowia na wprost domku Almayera.Babalatji miał istotnie zdać sprawę z ważnych rzeczy.Nareszcie coś pewnego na potwierdzenie wszystkich podejrzeń.Od niejakiego czasu zwróciła jego uwagę skryta poufałość przebijająca w stosunku Daina do córki Almayera.Dostrzegł tajne spojrzenia, podsłuchał, jak zamieniali krótkie, pałace słowa.Lakamba słuchał tych doniesień ze spokojem i widocznym niedowierzaniem.Ale teraz Babalatji przekona go: zdobył nareszcie niezbity dowód.Tegoż ranka, gdy o świcie łowił ryby w zatoce niedaleko chaty Bulangiego, minęło go długie czółno Niny: siedziała w rufie, pochylona nad Dainem.wyciągniętym na dnie łodzi, z głową opartą o jej kolana.Widział ich dokładnie.Puścił się w ślad za nimi, ale zaczęli wkrótce wiosłować i znikli mu z oczu.Chwilę później zobaczył w drobnej łódeczce syjamską niewolnicę Bulangiego płynącą w kierunku osady ze swymi plackami na sprzedaż.Ona także musiała ich dostrzec o szarym świcie.Babalatji uśmiechnął się do siebie złośliwie na wspomnienie zmienionej twarzy dziewczęcia, badawczego jej spojrzenia i głosu, który drżał, gdy odpowiadała na zapytania.Dain Marula nie był snadź obojętny tej małe] Tarninie.To doskonałe! Babalatji parsknął głośnym śmiechem, lecz nagle spoważniał i dziwnym zbiegiem myśli jął zgadywać, za jaką cenę Bulangi byłby skłonny do odstąpienia dziewczyny.Pokiwał smutnie głową wspominając, że Bulangi jest człowiekiem twardym: przed kilku tygodniami mało mu było stu dolarów za Tarninę! Tu spostrzegł się.że podczas jego rozmyślań prąd uniósł łódkę za daleko.Otrząsnął się z przygnębienia wywołanego przeświadczeniem o chciwości Bulangiego i kilku uderzeniami wiosła skierował czółenko do przystani w siedzibie radży.Tegoż popołudnia Almayer chodził wzdłuż brzegu, jak to było ostatnio jego zwyczajem, czuwając nad ludźmi zajętymi przy naprawie łodzi.Powziął nareszcie ostateczną decyzję.Kierując się wskazówkami z notatnika Lingarda, postanowił wyruszyć na poszukiwanie owych bogatych pokładów złota.Gdy je odnajdzie, dość mu będzie sięgnąć ręką, aby stać się panem nieprzebranych bogactw i przeżyć na jawie sen młodych lat.Zapatrzony w olśniewające rezultaty swoich planów, przypuścił do tajemnicy Daina Marulę, aby uzyskać potrzebną pomoc, i pogodził się z Lakambą.Poświęcił swoją dumę, honor i posłuszeństwo wobec prawa wchodząc w spółkę ze wstrętnym sobie człowiekiem.Wiedział jednak, że wobec olbrzymiego ryzyka przedsięwzięcia koniecznym jest współudział Lakamby, który zobowiązał się pomóc mu zastrzegając sobie udział w zyskach.Wielkie niebezpieczeństwa groziły wyprawie, lecz Marula był odważny; ludzie jego zdawali się dorównywać męstwem swojemu wodzowi, a wobec poparcia Lakamby powodzenie było zapewnione.W ciągu ostatnich dwóch tygodni pochłonęły Almayera przygotowania do wyprawy; chodził wśród swych robotników i niewolników, pogrążony jak gdyby we śnie, choć przytomny; praktyczne szczegóły tyczące się wyekwipowania łodzi mieszały mu się z wyrazistymi obrazami niesłychanych bogactw, które przysłaniały mu nędzę codziennego życia; palące słońce, błotniste i cuchnące brzegi rzeki, znikły wobec przepysznych wizji wspaniałej egzystencji oczekującej na niego i na Ninę.Nie widywał prawie Niny przez te ostatnie dni, choć ukochana córka zawsze była obecna w jego myślach.Nie zwracał prawie uwagi na Daina, którego ciągła obecność w domu wydawała mu się zupełnie naturalną teraz, gdy łączyły ich wspólne sprawy.Spotkawszy młodego wodza witał go z roztargnieniem mijał unikając na pozór jego towarzystwa.Usiłował zapomnieć o nienawistnej rzeczywistości pogrążając się w pracy albo dając się unieść wyobraźni wysoko ponad szczyty drzew, gdzie wespół z wielkimi białymi chmurami dążył na zachód w stronę raju Europy, który czekał na przyszłego milionera ze Wschodu.A i Marula nie ubiegał się już teraz o towarzystwo białego człowieka; interes był ubity i nie pozostawało nic więcej do omówienia.Jednak Dain tkwił stale gdzieś w pobliżu domu, choć rzadko zatrzymywał się dłużej na wybrzeżu podczas codziennych wizyt w domu białego.Spokojnym krokiem przechodził przez środkowy korytarz domku i szedł do ogrodu, gdzie w kuchennej szopie nad rozpalonym ogniskiem kołysał się kocioł z ryżem pod czujnym okiem pani Almayer [ Pobierz całość w formacie PDF ]