[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie - teraz posterunkowy był zły.- Nie widziałem, jak tam wchodziła.Kim ona jest? Jakąś dziewczyną, jeżdżącą pomiędzy Nowym Jorkiem a Kalifornią? Policja stwierdziła, że znaleźli jej samochód.Wiem tylko, że wrócił Danny Moser i zachowuje się jak przyzwoity obywatel, działa w tym Centrum Rozrywki.W jaki sposób tak się zmienił, to jego sprawa.Cokolwiek mu się stało, chciałbym, żeby przydarzyło się jeszcze paru łobuzom w mieście.Wszyscy, nawet ci, którzy mieli obawy w stosunku do sekty, zgadzali się co do jednego - w sprawie Danny'ego Mosera, Błękitne Bractwo zrobiło miasteczku przysługę.Springer stwierdził ze smutkiem, że jego stosunki z pozostałymi obywatelami Hudson City powróciły do dawnego stanu.Jeszcze raz, tak samo jak w przypadku pamiętnej kampanii wyborczej, koncepcji budowy tanich domków czy centrum odwykowego dla narkomanów, jego zdanie zbyt mocno odbiegało od opinii miejscowych mieszkańców, żeby mógł wpłynąć na zmianę ich sądów.Porażka ta odbiła się na jego nerwach.Kłócił się ciągle z Margaret, która cierpiała z powodu upałów i zaczęła miewać humory.Po prostu zaczął odpowiadać ze złością na jej narzekania, które do tej pory ignorował.Wkrótce ich sprzeczki stały się prawie automatyczne.Kiedy jedno mówiło "tak", drugie odpowiadało "nie".Napięcie panujące w ich domu popychało Samanthę ku sekcie.A im bardziej Alan protestował, widząc, co zrobili z Dannym Moserem, tym mocniej Margaret broniła córki.Ona, która zawsze starała się ochronić Samanthę przed całym światem, teraz praktycznie wpychała im ją w ręce.Springer nie potrafił tego zrozumieć - czy była tak przewrotna, czy też po prostu bała się własnego dziecka?Pewnego dnia, kiedy wrócił do domu, znalazł swoją córkę siedzącą w buntowniczej pozie na kuchennym stole, pośród pukli długich, złocistych włosów.Trzymała jeszcze w ręku nożyce i przycinała nierówno swoją fryzurę tak, jak robiły to członkinie sekty.Ścięte włosy pokrywały jej ubranie niczym promienie światła.Margaret spoglądała na niego z lękiem.Doktor spotkał się z jej znękanym wzrokiem; odwróciła głowę.- Dlaczego jej pozwoliłaś? - rzucił.- Ja to zrobiłam - odparła Samantha.- Nie potrzebowałam pozwolenia mamy.- Ale dlaczego?! - zawołał Alan.- Były takie piękne!- A dlaczego nie? - wtrąciła Margaret.- To jej włosy.- Pytałem Samanthę.- Mam do tego prawo, tato.Michał mówi, że kobiety nie powinny kusić mężczyzn nadmierną cielesnością.- Nadmierną cielesnością?! - wybuchnął Springer.- O Boże, co za.- Nie znęcaj się nad nią! - krzyknęła Margaret i rozpoczęła się kolejna kłótnia.Samantha uciekła do pokoju.Parę minut później trzasnęły drzwi wejściowe.Pobiegła Main Street w kierunku Centrum Rozrywki.Margaret poszła za mężem do dużego pokoju.Kłótnia była długa, robili sobie gorzkie wymówki.Skończyła się tym, że Springer wypadł wściekły z domu, pojechał do baru Henry'ego i upił się do nieprzytomności.Obudził się na własnym podjeździe, kiedy w lusterko wsteczne jego wozu zajrzało wschodzące słońce, i przeżył pięć najstraszniejszych minut swojego życia, szukając na samochodzie wgnieceń i uszkodzeń.Nie znalazłszy żadnych, pomyślał z wdzięcznością, że na drugi raz, kiedy się tak zdenerwuje, pójdzie piechotą.Tego popołudnia leczył kaca, wpadając od czasu do czasu na salę operacyjną, by zaczerpnąć ożywczy łyk czystego tlenu, kiedy do kliniki wparował Bob Kent w swojej najlepszej kurtce i jasnym krawacie.- Jak się masz? - spytał Alan.Stosunki pomiędzy nimi ochłodziły się nieco, od czasu gdy Springer nieustannie źle się wyrażał o Błękitnym Bractwie, a Kent cieszył się z jego obecności.- Świetnie, świetnie.- Burmistrz klasnął w ręce i zaczął chodzić po pokoju swoim energicznym krokiem, jak to zwykle robił.- Właśnie byłem na lunchu w ośrodku Bractwa.- Tam, na górze? - zdziwił się doktor.- Tak.Urządzili mały lunch dla Rady Miejskiej.- Czego chcieli?- Poczęstunek pierwsza klasa - cieszył się Bob.- Stek; na trawniku z tyłu.- Czego chcieli? - powtórzył Alan.- Bez żadnego alkoholu.Czy przypadkiem nie.Springer wyciągnął z szuflady biurka butelkę burbona i nalał tylko jednego drinka.Kent wychylił kieliszek.Usiadł nagle z poważnym wyrazem twarzy.- Co jest? - spytał doktor.- Chcą, żeby dzieci przyszły tam na weekendowe rekolekcje.24- Nie ma mowy! - powiedział Springer.- Wiesz.Doktor czekał.- Co: "wiesz"?- Przedstawili to całkiem sympatycznie.- Kupiłeś to? - spytał Alan, nie posiadając się ze zdumienia.- Hm.Nie wiem, czy kupiłem.- Ty nie masz dzieci.- Wiem.Opowiadali o tym tak, że trudno było chłopakom powiedzieć: "nie".Mówili, ile wydają w miasteczku na żywność ubrania, i o tym, jak bardzo się cieszą z tego, że jesteśmy życzliwi dla ich całej sześćsetki.- Jest ich sześciuset?- Tak powiedzieli.A z tego, co mówi Sophie na temat ich poczty, jest to prawdopodobne.Springer potrząsnął głową.- To bardzo dużo - przypomniał sobie komentarz Strattona o opanowaniu miasteczka przez przybyszów.- Co mówił Ed Stratton na temat tych rekolekcji?Kent wydał się zakłopotany.- Hmmm.Ed wyszedł.Doktor zachichotał.- To wspaniale.Bob szurał nogami po dywanie.- Nie wiem.Nas cholernie to zawstydziło.Rozumiesz, siedzimy przy miłym lunchu, oni wysuwają nam tę propozycję, a Stratton mówi: "Nie moje dzieci" i wychodzi.- A co zrobił Pete Lewis?- Powiedział, że to świetny pomysł.- Pozwoli Dickowi pójść?- Z błogosławieństwem na drogę.- O matko, dopiero będę miał przeprawę z Samanthą!- Pewnie nie będziesz chciał jej puścić.- Absolutnie nie.A co ty powiedziałeś? Kent wykonał kilka niejasnych gestów.- Wiesz, ja po prostu słuchałem i.- Co oni mają zamiar zrobić, Bob?- No, powiedzieli, że to będzie tak, jak pójście do Centrum Rozrywki, tyle że dzieciaki się tam prześpią.Będą mieć piknik i te całe śpiewy i modlitwy.co tam jeszcze.To nie brzmi przerażająco.- "Co tam jeszcze" brzmi przerażająco.Innymi słowy, nie powiedzieli, co chcą z dziećmi zrobić.- Nie dali nam planu zajęć, jeśli o to ci chodzi.- Nie mogę uwierzyć, że rada dała się na to nabrać.- Trudno było się nie dać - przyznał Kent.- To zabrzmiało jakoś tak.zwyczajnie.W innych Kościołach dzieci chodzą na rekolekcje.To nic niezwykłego.- Jeśli jesteś taki spokojny, to dlaczego wyglądasz na tak zaniepokojonego?- Nie jestem spokojny.Mówiąc szczerze, naprawdę wolałbym, żebyśmy się nie dali w to wkręcić.- Niech się bujają.Nic nie podpisaliście.- Pozostali zgodzili się.Pete obiecał, że Dick tam będzie.Preston wysyła swoją trójkę.- Nawet Laurę? Ona ma dopiero czternaście lat.- Nawet Laurę - ciągnął Kent [ Pobierz całość w formacie PDF ]