[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak ręka? - zagadnął.- W porządku.Powiedz lepiej, jak wasze wykopaliska?- Właśnie postanowiliśmy trochę od nich odpocząć - wtrąciła Alice.- Od czasu doczasu trzeba odświeżyć umysł - dodała, rzucając mężowi ostrzegawcze spojrzenie i nieczekając na zaproszenie, weszła do chaty.Po kilku krokach zatrzymała się jednak i kładącdłonie na szczupłych biodrach, rozejrzała się uważnie.- Del, ty masz jakąś kobietę -zawyrokowała.- Co takiego?- Proszę, proszę.Kwiaty - powiedziała, ruchem głowy wskazując bukiety w butelkach.- Pachnidła - dodała, pochylając się nad miseczką z potpourri.- Porządek.- Przejechała palcem po kuchennym stole.- Zlady kobiety.Gdzie ona jest?- Tu jej nie ma.Aha, mruknęła domyślnie.Biedaczysko.- Niles, mój bohaterze - zwróciła się do męża z przymilnym uśmiechem - nieskoczyłbyś do miasteczka po lody?- Skoczyć do miasteczka? - Zdumiony doktor Caine spojrzał na żonę.- Przecieżdopiero co przyjechaliśmy.Nawet nie zdążyłem usiąść.- Posiedzisz sobie w samochodzie, jadąc po lody.- Kobieto, czyś ty rozum straciła? Dlaczego nie powiedziałaś, że chce ci się lodów, jaktu jechaliśmy?- Bo wtedy jeszcze mi się nie chciało - odparła rezolutnie.- Kup czekoladowe,dobrze? - Wspięła się na palce i pocałowała męża w wykrzywione ze złości usta.- Mam wielką ochotę na czekoladę.- Kobieto, puchu mamy, ty wietrzna istoto.- mruknął pod nosem i zrezygnowanypowlókł się do samochodu.Ledwie zaniknęły się za nim drzwi, Alice rozsiadła się na kanapie.Położyła nogi nastoliku, po czym uśmiechnęła się ciepło i klepnąwszy miejsce obok siebie, skinęła na Dela.- Siadaj, synu.Kawa może poczekać.Opowiedz mi o tej kobiecie.- Nie ma o czym mówić.Była, ale się zmyła - burknął.- I dobrze, bo tylko miprzeszkadzała.Zdziwaczały, zraniony niedzwiedz, pomyślała czule.Identyczny jak jego ojciec.- Siadaj! - powtórzyła ostro.Dobrze wiedziała, jak postępować ze swoimimężczyznami.- Mów, dlaczego cię zostawiła?- Wcale mnie nie zostawiła.- Posłusznie usiadł obok matki.- Pracowała dla mnie, alekrótko.Skupienie, z jakim Alice słuchała jego słów, sprawiło, że zdecydował się przed niąotworzyć.- Tak naprawdę, to sam ją wygoniłem - przyznał.- Ona jest zbyt dumna, żeby tak po prostu wrócić, a ja.Wcale jej tu nie potrzebuję.- Dobrze, dobrze - mruknęła, głaszcząc go po głowie.- Opowiedz mamusi o tejstrasznej babie.- Przestań! - nastroszył się.- Dobrze.Czekaj, już wiem! Była brzydka, tak?- Nie.- To pewnie głupia.- Nie - westchnął.- Nie? A więc to jakaś tania cizia.- Mamo! - Teraz już musiał się roześmiać.- A więc o to chodzi! - Domyślnie pokiwała głową i poklepała go po udzie.- Jakaśtania cizia wykorzystała mojego słodkiego, dobrego i naiwnego chłopczyka.Już ja jej dam!Powiedz mamie, jak ona się nazywa? Znajdę ją choćby na końcu świata.- Nie musisz chodzić tak daleko.- Uśmiechnął się półgębkiem.- Aatwo ją znalezć.Mana imię Camilla.Jej Książęca Wysokość Camilla de Cordina.Bóg mi świadkiem, że z chęciąskręciłbym jej kark.Alice zdjęła okulary i kapelusz.Rzuciwszy je na stolik, powiedziała z powagą:- Opowiedz mi o wszystkim.Słuchała cierpliwie, obserwując, jak jej syn miota się między wściekłością a głuchymżalem.Często zrywał się z miejsca i zaczynał przemierzać izbę wielkimi krokami, jakbychciał dogonić własne myśli.Wyłaniający się z jego opisu obraz Camilli - oczywiście pozaniepochlebnymi uwagami o tym, jak bardzo jest irytująca i kłopotliwa - w większościpokrywał się z jej własną opinią, którą wyrobiła sobie na podstawie uroczego listu, któryzaledwie parę dni wcześniej otrzymała od Jej Wysokości Gabrielli de Cordina.W kilku miłych i mądrych słowach księżna wyrażała swą wdzięczności za pomoc igościnę, której Del udzielił jej córce.Przeczytawszy list, Alice nie była pewna, czy bardziejzdumiewa ją fakt, iż ktoś nazwał jej syna gościnnym, czy też to, że zachował się w taknietypowy sposób wobec księżniczki.Alice posiadała cenną umiejętność dostosowywania się do najbardziej zaskakującychsytuacji i zawsze wiedziała, co należy zrobić.Zaintrygowana treścią listu, bez wahaniawyciągnęła męża z wykopalisk w samym sercu Arizony i kazała zawiezć się do domu, by nawłasne oczy zobaczyć, co się święci.Jej czujne, matczyne oczy natychmiast poznały, że jejsyn jest zakochany po uszy.Nareszcie, bo był ku temu najwyższy czas.- No i odeszła - Del kończył swą opowieść.- Co w tej sytuacji jest bodaj najlepszymwyjściem.- Zapewne - zgodziła się Alice.- To bardzo nierozsądne z jej strony, że nie była z tobącałkowicie szczera.A przecież mogła, a nawet powinna była się na to zdobyć po tym, jakopowiedziałeś jej o swoim rodowodzie.- Co takiego?- Ja oczywiście rozumiem, że wicehrabia ma niższą pozycję niż książę, ale uważam,że po tym, jak powiedziałeś jej prawdę o sobie, miała obowiązek zrewanżować się tymsamym.- Widząc zaskoczenie na twarzy syna, uśmiechnęła się leciutko i ciągnęła: - Bo zpewnością powiedziałeś jej, że twój ociec jest hrabią Brigston, ty zaś nosisz tytułwicehrabiego.- Nie rozmawialiśmy o tym - przyznał niechętnie.- Jakoś nie było okazji.Poza tym - dodał gniewnie - kogo dziś obchodzą takie bzdury?Przecież wiesz, że nie używam tytułu.Chyba że masz w tym jakiś interes, pomyślała, patrząc na niego chłodno.Niezamierzała jednak drążyć tematu.Uznała, że na dziś wystarczy.Ziarno niepokoju zostałoposiane.- Zdaje się, że wrócił ojciec - oznajmiła, wyglądając na podwórze.- Zjedzmy więclody i napijmy się kawy.Postanowiła dać Delowi dzień na przemyślenie sprawy.Częściowo dlatego, że znającgo, wiedziała, że sam musi wszystko spokojnie przetrawić [ Pobierz całość w formacie PDF ]