[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest moim pilotem, to znaczy był nim.Inteligencja znacznieponiżej średniej, ale niezły z niego technik. Rozumiem.A właściwie kim on jest?Nie wiedziałem, czy pytał z czystej ciekawości, czy może kazano mu zdobyćwięcej wiadomości na nasz temat.W każdym razie do wymyślonej naprędce historyjkidodałem jeszcze jedną informację. To phwat, pochodzi z Formalh.W galaktyce istniało mnóstwo planet zamieszkanych przez istoty reprezentującepewien poziom inteligencji lub czegoś, co od biedy można było określić jakointeligencję.Poznanie choćby tysięcznej części tych planet przekraczało czyjekolwiekmożliwości. On zostaje podczas gdy ja przygotowywałem się do wyjścia, strażnikzastąpił drogę Eetowi.Potrząsnąłem głową. Jest bardzo do mnie przywiązany.Jeśli go nie wezmiemy, umrze. Mówiłemo czymś, co kiedyś wydawało mi się legendą, o emocjonalnej więzi istot należących do113różnych ras.Jednak rok temu wątpiłem w istnienie Gwiezdnych Wrót, a teraz miałemje pod stopami.Być może więc w innych nieprawdopodobnych historiach także tkwiłoziarno prawdy.W każdym razie strażnik najwidoczniej uwierzył mi i nie zaprotestował,kiedy mutant powlókł się naszym śladem.Nie wróciliśmy już do sali, w której byłem przesłuchiwany przez Orbsleona.Zamiast tego zaprowadzono mnie do pokoju, który stanowił jakby zmniejszonąkopię typowego lombardu.Widywałem już wiele takich miejsc.Część pomieszczeniazajmował długi stół zastawiony rozmaitymi spektro-przyrządami i trzeba przyznać,że tutejsze wyposażenie laboratoryjne wywołałoby zawiść u niejednego planetarnegorzeczoznawcy.Na ścianach zauważyłem zarysy bezpiecznych szafek wyposażonychw zamki uruchamiane dotknięciem kciuka.%7łeby dostać się do ich zawartości, należałowetknąć palec w otwór z czytnikiem, jednak mogła to zrobić wyłącznie osoba do tegoupoważniona. Jesteśmy w zasięgu promieni zwiadowczych poinformował mnie Eet.Zdążyłem się już tego domyślić, podobnie jak domyśliłem się, dlaczego mnie tuprzyprowadzono.Zamierzali sprawdzić, czy naprawdę jestem ekspertem od wyceny,a to oznaczało, że czeka mnie bardzo trudne zadanie.Musiałem przywołać na pomoccałą wiedzę przekazaną mi przez człowieka, pod którego się podszywałem.A takżewiedzę, którą zdążyłem sobie przyswoić od chwili opuszczenia go.Przedmioty, których wartość miałem oszacować, leżały na stole, pod ochronnąpajęczyną z ull.Ruszyłem prosto w ich kierunku, gdyż w tym momencie mojego życialiczył się przede wszystkim uprawiany przeze mnie zawód.Wszystkie cztery okazy były starannie obrobione i osadzone w metalu.Lśniłyi iskrzyły, a ich blask ożywiał pokój.Pierwszy z klejnotów miał formę naszyjnika.Wykonano go z kamieni koro, tych bezcennych minerałów wydobywanych z dnasargoliańskich mórz.Salarikowie płacili za nie podwójną cenę, ponieważ noszonebezpośrednio przy ciele pod wpływem ciepła wydzielały woń zbliżoną do zapachuperfum.Podniosłem klejnot i obejrzałem go pod światło, a potem zważyłem każdyz kamieni w ręku i obwąchałem go.Potem niedbale rozluzniłem uchwyt, pozwalając,aby naszyjnik ześliznął się na stół. Syntetyczny.Zapewne robota Ramperaz Norsteadu albo któregoś z jego uczniów.Wyprodukowany jakieś pięćdziesiąt latplanetarnych temu.Używali do tego aromatu marquee.Impregnowany pięciokrotnie,a może sześciokrotnie orzekłem i zwróciłem się w stronę następnego egzemplarza.Wiedziałem, że moim zadaniem nie jest popisywanie się przed strażnikiem i dwomainnymi mężczyznami znajdującymi się w pokoju.Powinienem raczej starać się zrobićwrażenie na tych, którzy wysyłali w moim kierunku promienie zwiadowcze.Drugi klejnot, w bardzo skromnej oprawie, zwrócił moją uwagę ciemną,głęboką barwą.Przyglądałem mu się przez dłuższą chwilę, a potem umieściłem go podinfraskopem i dokonałem dwukrotnych pomiarów.114 Ten z kolei ma udawać terrański rubin pierwszej klasy.Nie ma żadnej skazyi wygląda na autentyczny.W przeszłości poddawano go jednak działaniu dwóchróżnych substancji.Jedną potrafię zidentyfikować, ale drugiej nie znam.Spowodowałazmianą barwy.Wydaje mi się, że na początku klejnot był znacznie jaśniejszy.Przejdziekażdy test, z wyjątkiem laboratoryjnych badań jakości.Jednak ekspert miałby dużewątpliwości.Trzeci przedmiot był naramiennikiem z czerwonawego metalu, który oglądany pod odpowiednim kątem zmieniał barwę na złotą.Artysta wykorzystałten niezwykły efekt, ozdabiając naramiennik ornamentem przedstawiającym kwiatyi liście winorośli.Niektóre z liści zostały wyrzezbione w ten sposób, że sprawiaływrażenie obramowanych złotem.Tutaj nie mogło być mowy o pomyłce; dobrzepamiętałem dzień, w którym mój ojciec pokazał mi przedmiot zrobiony z tego samegometalu.Tamten jednak miał formę małego wisiorka i został sprzedany do muzeum. To dzieło Poprzedników.Jest autentyczne.Jedyny egzemplarz tego typubiżuterii, jaki widziałem w życiu, został zabrany z rostandiańskiego grobowca.Archeologowie orzekli, że jest znacznie starszy niż sam grobowiec.Być może zostałznaleziony przez pochowanych tam Rostandian.Jednak do dziś nie wiadomo, skądpochodzi ten metal.W przeciwieństwie do trzech pozostałych ozdób, czwarta była matowa i bezpołysku.W ołowianoszarym metalu tkwiły zle oszlifowane klejnoty, układające sięw niegustowny wzór.Tylko środkowy kamień był interesujący, ale tym, którzy zajęli sięjego obróbką, również zabrakło wyobrazni. Robota Kamperela.Główny klejnot to szafir z odmiany sol i można by gojeszcze raz oszlifować.Reszta. wzruszyłem ramionami w ogóle nie warto się nimizajmować.Chłam dla turystów. Jeśli to wszystko, co macie mi do pokazania ciągnąłem dalej, zwracającsię do dwóch milczących mężczyzn to pogłoski krążące o Gwiezdnych Wrotach sąbardzo przesadzone.Jeden z nich obszedł stół i ponownie przykrył ozdoby pajęczyną.Zastanawiałemsię właśnie, czy odprowadzą mnie z powrotem do celi, kiedy z ukrytego interkomudobiegł mnie trzeszczący, monotonny głos dostojnika. To być próba, tak jak ty myśleć.Zobaczyć i inne rzeczy.Co do szafiru.typotrafić go przeszlifować?W głębi duszy odetchnąłem z ulgą [ Pobierz całość w formacie PDF ]