[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Linoleum w korytarzu, chociaż nigdy nie polerowane, było jeszcze gładsze niż u niej w pokoju - może po prostu nabierała coraz większej wprawy.Posuwała się naprzód z łatwością.Klatka schodowa przysporzyła jej więcej trudności.Ursula musiała podciągać się za pomocą poręczy, stopień po stopniu.Dobrze, że wzięła ze sobą poduszkę.Będzie jej potrzebna na wyższym piętrze.Tyle że poduszka jakby spuchła i wyrosła na gigantyczną, miękką, białą przeszkodę.Trudno ją było opierać o wąskie schody.W dodatku poduszka dwa razy spadła i Ursula musiała zsuwać się po nią na dół.Lecz po bolesnym przejściu czterech pierwszych schodków wypracowała sobie najlepszą metodę wspinaczki.Jeden koniec paska od szlafroka przewiązała wokół talii, a drugim mocno okręciła poduszkę.Żałowała, że nie włożyła szlafroka.Poruszałaby się wolniej, ale przynajmniej nie drżałaby z zimna.Tak oto, krok za krokiem, zasapana i spocona pomimo chłodu, podciągała się, łapiąc poręcz obu rękami.Schody zaskrzypiały.W każdej chwili spodziewała się usłyszeć słaby brzęczyk dzwonka przy łóżku i tupot kroków Dot bądź Helen.Nie miała pojęcia, jak długo wspinała się po schodach.Wreszcie jednak, cała drżąca, przycupnęła na ostatnim stopniu, trzymając poręcz obu rękami tak kurczowo, że drewno dygotało.Spoglądała na korytarz w dole.Wówczas to pojawiła się postać w habicie.Nie towarzyszył jej ostrzegawczy odgłos kroków, kaszel czy choćby ludzki oddech.Z początku korytarz był zupełnie pusty.W następnej chwili osoba w brązowym habicie - ze spuszczoną głową i kapturem naciągniętym na twarz - przemknęła cicho obok niej i zniknęła w głębi korytarza.Ursula czekała przerażona.Nawet nie śmiała oddychać, skuliła się, jakby chciała zniknąć.Ta postać wróci.To wiedziała z pewnością.Jak okropny wizerunek śmierci widziany w starych księgach, rzeźbiony na monumentalnych grobowcach, zatrzyma się przy niej, odrzuci kaptur do tyłu, ukazując czaszkę wykrzywioną grymasem, puste oczodoły i kościstymi palcami zacznie kłuć Ursulę przez poręcz.Serce tłukło się w piersiach dziewczyny i powiększyło chyba na tyle, że rozsadzało ciało Ursuli.Teraz już z pewnością zdradzi ją to wściekłe bicie serca! Minęła wieczność, chociaż Ursula zdawała sobie sprawę, że nie upłynęła nawet minuta, gdy tajemnicza postać ukazała się ponownie i ku przerażeniu dziewczyny przemknęła cicho do głównego budynku.Ursula zrozumiała, że się nie zabije.To była na pewno Dot, albo Helen, lub Wilfred.Przecież nie mógł to być nikt inny.Lecz przerażenie wywołane cichą postacią, która przeszła jak cień, rozbudziło w niej ponownie wolę życia.Jeśli naprawdę chciała umrzeć, co robiła tu, u szczytu schodów, skulona i zziębnięta? Miała przecież pasek od szlafroka.Jeszcze teraz mogła go zawiązać wokół szyi i zwiesić się ze schodów.Jednak nie zrobi tego.Sama myśl o szarpnięciu, które wbiłoby pasek w jej szyję, wywołała u Ursuli jęk protestu.Nie, właściwie nie zamierzała popełniać samobójstwa.Nikt, nawet Steve, nie był wart skazania się na wieczne potępienie.Może Steve nie wierzył w piekło, ale właściwie o czym Steve miał w ogóle jakieś pojęcie? Teraz jednak trzeba zakończyć tę podróż.Musi jakoś dotrzeć do butelki z aspiryną, która jest gdzieś w gabinecie.Nie będzie jej używać, ale na wszelki wypadek postara się ją zawsze trzymać pod ręką.Jeśli życie stanie się nie do zniesienia, przypomni sobie, że posiada coś, co łatwo może je przerwać.Gdyby wzięła garść i resztę zostawiła przy łóżku, zrozumieliby przynajmniej, że jest nieszczęśliwa.Tylko o to jej chodziło; nigdy nie zamierzała nic więcej.Wyślą po Steve'a.Zauważą, że jest biedna.Może nawet zmuszą Steve'a, żeby zabrał ją do Londynu.Skoro już dotarła tak daleko i poczyniła tyle wysiłków, musiała dotrzeć do gabinetu.Drzwi nie przedstawiały problemu.Lecz gdy weszła do środka, zrozumiała, że to koniec.Nie potrafiła włączyć światła.Żarówka w korytarzu dawała wprawdzie słaby blask, ale nawet jeśli drzwi do gabinetu stały otworem, światło było za słabe, by Ursula mogła dostrzec, gdzie jest przełącznik.Gdyby chciała próbować go przekręcić za pomocą paska od szlafroka, powinna znać dokładnie miejsce, w które należało mierzyć.Wyciągnęła rękę i po omacku dotykała ścianę.Nic.Ponownie zrobiła pętlę z paska i zaczęła nią uderzać w miejsca, gdzie - jej zdaniem - mógł znajdować się kontakt.Lecz na próżno.Znowu zaczęła płakać, pokonana, przemarznięta, pojmując, że jeszcze raz musi odbyć podróż, tym razem w drugą stronę, a wciągnięcie bezwładnego ciała na łóżko będzie najtrudniejszym i najbardziej bolesnym zadaniem.Nagle z ciemności wychyliła się ręka i ktoś zapalił światło.Ursula wydała okrzyk trwogi i spojrzała w górę.W drzwiach stała Helen Rainer w rozpiętym brązowym habicie z odrzuconym kapturem.Dwie skamieniałe z przerażenia kobiety spoglądały na siebie bez słowa.Ursula dostrzegła, że oczy, które na nią patrzyły, są równie przestraszone jak jej własne.IIIGrace Willison przebudziła się z nagłym drżeniem i zaczęła trząść w nie kontrolowany sposób, jakby jakaś silna dłoń usiłowała doprowadzić ją do przytomności.Nasłuchiwała w mroku, z trudem unosząc głowę znad poduszki, niczego jednak nie słyszała.Bez względu na to, jaki dźwięk ją obudził, prawdziwy czy wyimaginowany, teraz panowała cisza.Włączyła lampkę nocną - prawie północ.Sięgnęła po książkę.Szkoda, że jej Trollope w miękkiej oprawie był taki ciężki.Oznaczało to bowiem, że należałoby go o coś oprzeć na kołdrze, a ponieważ Grace leżała w tradycyjnej pozycji, miałaby kłopoty ze zgięciem kolan, wysiłek zaś lekkiego uniesienia głowy i spoglądania na drobny druk był zbyt duży, zarówno dla jej oczu, jak i mięśni karku.Te niewygody czasami powodowały, że rozważała, czy czytanie w łóżku rzeczywiście stanowiło taką przyjemność, jak sądziła w dzieciństwie, kiedy to troska ojca o rachunki za elektryczność oraz matki o jej przemęczone oczy i niezbędne osiem godzin snu spowodowały, że zabrano jej nocną lampkę.Jej lewa noga drżała w sposób niekontrolowany.Grace przyglądała się z chłodnym zainteresowaniem podskakującej chaotycznie kołdrze, jakby w łóżku siedziało jakieś spłoszone zwierzę.Takie przebudzenie po zapadnięciu w sen zawsze było złym znakiem.Czeka ją niespokojna noc.Bała się bezsenności i przez chwilę miała ochotę się pomodlić, by chociaż dzisiaj jej oszczędzono męki.Jednak odmówiła już pacierz, więc doszła do wniosku, że nie ma sensu modlić się o łaskę, której - jak ją uczyło doświadczenie - i tak nie dostąpi.Błaganie Boga o to, czego jej jasno odmawiał, przypominało zachowanie złośliwego i upartego dzieciaka [ Pobierz całość w formacie PDF ]