[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiedziałeś o tym i od samego początku zaplanowałeś sobie, że wykorzystasz Arniego.tyle tylko, że słowo „planować” zupełnie tutaj nie pasuje, bo ty przecież nigdy w życiu niczego nie planowałeś, zgadza się? Po prostu postępowałeś tak, jak podszeptywał instynkt.Parsknął pogardliwie i odwrócił się, by odejść.- Naprawdę dobrze się nad tym zastanów! - zawołałem.- Ojciec Arniego wie, że coś jest nie w porządku.Mój też.Na pewno znajdzie się jakiś policjant, który zechce wysłuchać czegokolwiek, co mogłoby wyjaśnić zagadkę śmierci Junkinsa.A wszystkie ślady prowadzą do Christine.Wcześniej czy później ktoś wepchnie ją do zgniatarki na złomowisku za Garażem Darnella, tak na wszelki wypadek.Zatrzymał się i odwrócił do mnie, przypatrując mi się oczami płonącymi nienawiścią i strachem.- Kiedy zaczniemy mówić, większość ludzi będzie się z nas natrząsać, nie mam co do tego żadnych wątpliwości.Ale ja wtedy pokażę im dwa kawałki gipsu z podpisami Arniego - tyle tylko, że jeden z nich wcale nie jest jego podpisem, lecz twoim.Pokażę je policjantom i tak długo będę im wiercił dziurę w brzuchu, aż zrobią ekspertyzę, która to potwierdzi.Ludzie zaczną się baczniej przyglądać Arniemu, a to oznacza, że będą też baczniej obserwować Christine.Dociera do ciebie, co mówię?- Synu, jeżeli myślisz, że mnie przestraszysz, to cholernie się mylisz.Jednak jego oczy mówiły co innego.Bał się, i to bardzo.- W końcu mi uwierzą - ciągnąłem.- Ludzie są racjonalni tylko pozornie.Zawsze rzucą kilka ziaren soli przez ramię, jeśli przewrócą solniczkę, nie przechodzą pod drabinami, wierzą w życie po śmierci.Prędzej czy później - raczej prędzej, jeżeli Leigh i ja naprawdę się postaramy - ktoś przerobi tego twojego grata na puszkę sardynek.A ja jestem gotów iść o zakład, że kiedy on zniknie, ty znikniesz wraz z nim.- Obyś się nie przeliczył! - prychnął.- Dziś wieczorem będziemy u Darnella.Jeżeli naprawdę jesteś taki dobry, uda ci się nas pozbyć.Co prawda na dłuższą metę nic ci to nie da, ale pozwoli zaczerpnąć trochę oddechu.i uciec z miasta.Ja jednak uważam, że nie jesteś wystarczająco dobry, śmieciu.To my się ciebie pozbędziemy, nie ty nas.Odwróciłem się, pokuśtykałem do swojego dustera i wgramoliłem się za kierownicę.Robiłem to bardzo nieporadnie, starając się sprawiać wrażenie kogoś znacznie bardziej niedołężnego, niż byłem w rzeczywistości.Kiedy wspomniałem o podpisach, wyraźnie wytrąciłem go z równowagi; musiałem wycofać się jak najprędzej, żeby nie wypuścić z ręki wszystkich atutów.Pozostała mi jednak do zrobienia jeszcze jedna rzecz.Coś, co z całą pewnością powinno doprowadzić LeBaya do szału.Wciągnąłem oburącz do środka lewą nogę, zatrzasnąłem drzwi, opuściłem szybę i wychyliłem się na zewnątrz.Następnie spojrzałem mu prosto w oczy i uśmiechnąłem się szeroko.- Jest wspaniała w łóżku - powiedziałem.- Wielka szkoda, że nigdy się o tym nie przekonasz.Rzucił się na mnie z wściekłym rykiem, ale ja szybko podkręciłem szybę i zablokowałem drzwi od środka.Potem, nie zwracając uwagi na jego pięści uderzające bezsilnie w szkło, bez pośpiechu uruchomiłem silnik.Miał koszmarną twarz, w niczym nie przypominającą Arniego.Absolutnie w niczym.Mój przyjaciel umarł.Poczułem przejmujący ból, znacznie bardziej dokuczliwy od łez albo strachu, ale udało mi się utrzymać na twarzy paskudny, obraźliwy uśmieszek.Pokazałem mu przez szybę wyprostowany środkowy palec.- Pieprzę cię, LeBay - powiedziałem i ruszyłem z miejsca, pozostawiając go na parkingu ogarniętego tą samą prymitywną, obsesyjną wściekłością, o której opowiadał jego brat.Liczyłem na to, że właśnie ona zmusi go, by stawił się na miejsce spotkania.Wkrótce miałem się przekonać, czy nie omyliłem się w swoich oczekiwaniach.50.PETUNIACoś ciepłego pociekło mi do oczu,Lecz tego wieczoru znalazłem moją ukochaną.Objąłem ją mocno i pocałowałem ostatni raz.J [ Pobierz całość w formacie PDF ]