[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na zwróconej ku Ziemi stronie była tylko pustynia i góry.Keith głęboko wciągnął powietrze w płuca i przypiął się pasami do fotela pilota przed sterownicą.Dochodziło wpół do czwartej; odszukał w Astrogatorze odległość Księżyca od Ziemi na ten czas i nastawił tarcze zegarów.Kilka sekund przed trzecią trzydzieści wymierzył wizjer w sam środek Księżyca, zaczekał, aż wskazówki rodomagnetycznego (cokolwiek to miało oznaczać) zegara zrównają się ze sobą, po czym nacisnął guzik.Nic się nie stało, zupełnie nic.Musiał zapomnieć o przełożeniu jakiejś dźwigni.Uświadomił sobie, że przyciskając guzik zamknął oczy, i otworzył je znowu, by spojrzeć na pulpit kontrolny.Nie zauważył, bo coś było nie tak.Spojrzał przez wizjer, by sprawdzić, czy nadal jest wycelowany w środek Księżyca.Nie był.Księżyca już tam nie było i nigdzie nie mógł go dojrzeć.Tylko wysoko w górze, nad głową Keitha, była wielka kula kilkakrotnie większa od Księżyca.I wcale nie podobna do niego.Z nagłym wstrząsem Keith uświadomił sobie, że to wcale nie Księżyc.To była Ziemia, tam nad jego głową.około trzystu siedemdziesięciu tysięcy kilometrów nad jego głową.I wszędzie wokół były gwiazdy, tysiące gwiazd, wiele razy jaśniejszych od tych, które widział z Ziemi.Świecące, wspaniałe gwiazdy.Ale gdzie się podział Księżyc?Nagle zdał sobie sprawę z tego, co czuje.Miał wrażenie lekkości, spadania, jakby jechał w dół szybką windą.Przypomniał sobie o szklanej szybie w podłodze między pedałami sterów.Popatrzył w dół i ujrzał pędzący na niego Księżyc, oddalony zaledwie o parę kilometrów, wypełniający cały iluminator.Mały Starover obrócił się - o czym Keith wiedziałby, gdyby chwilę pomyślał - kierowany przez urządzenie żyroskopowe zapewniające właściwe położenie statku względem celu w momencie dotarcia do niego.Serce biło mu mocno z emocji, gdy szybko nastawiał tarcze, przygotowując się do szybkiego odskoczenia na dziesięć kilometrów w górę, gdyby zaszła potrzeba; później chwycił za orczyk i położył nogi na pedały.Skierował pojazd dziobem w dół.Dokonał tego popychając orczyk do przodu; orczyk musiał być połączony z żyroskopem, ponieważ niewielki nacisk powietrza na powierzchnie skrzydeł nie mógł jeszcze tego spowodować.Nagle, kiedy tylko statek skierował się w dół, skrzydła chwyciły powietrze i pojazd zaczął lotem ślizgowym opadać ku powierzchni Księżyca.To było zbyt nagłe, zbyt niespodziewane; Keith nie zdążył się przygotować.Nacisnął guzik.Znów nic się nie wydarzyło, pozornie, ale powierzchnia Księżyca znajdowała się nieco dalej niż przed chwilą.Tym razem czekał na chwilę wejścia w ślizg.Trzymał palec na przycisku, dopóki nie przeleciał nad kraterem wulkanu i nie zobaczył, że opada w kierunku rozległej, płaskiej równiny, na której wylądowałby prawidłowo ostatni niedołęga.On wylądował doskonale i pojazd sam wyhamował.Keith wolno odpiął pasy.Przez krótką chwilę wahał się z ręką na klamce luku, zastanawiając się, czy na zewnątrz naprawdę jest powietrze.Obecność powietrza na Księżycu była sprzeczna z opinią rozpowszechnioną w świecie, z którego przybył - tak samo jak wiele innych rzeczy.Nagle uświadomił sobie, że nie ma się nad czym zastanawiać.Jeśli nie było tu powietrza, to co stawiało opór skrzydłom?Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz.Tak, było tu powietrze.Rzadkie i zimne, jak to na szczytach najwyższych gór Ziemi, ale nadające się do oddychania.Drżąc lekko, rozejrzał się wokół i z początku odczuł rozczarowanie.Równie dobrze mógł się znajdować na pustynnej, ziemskiej wyżynie otoczonej odległymi górami.Nie widział żadnej różnicy.Jednak czuł się zupełnie inaczej.Był niewiarygodnie lekki.Wykonał próbny podskok, który na Ziemi nie uniósłby go wyżej niż kilkanaście centymetrów w powietrze, a tu wzleciał kilka metrów.Opadł wolniej i z mniejszym impetem, niż się spodziewał.Jednak ten eksperyment spowodował lekkie mdłości i Keith nie miał ochoty go powtórzyć.Był na Księżycu - i czuł straszliwe rozczarowanie.Jakoś wcale nie było to tak ekscytujące, jak oczekiwał.Popatrzył w górę, zastanawiając się, co jest nie tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]