[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy już upewniłem się, że następnym razem załoga statku będzie uczestniczyła w wysiłku swego ocalenia, poszedłem pogadać z moimi domowymi czarownikami.Drugi atak nastąpił w nocy.Tym razem ci faceci postanowili całą sprawę potraktować poważnie.Wzięli sobie do serca sposób, w jaki poprzednio zlaliśmy im tyłki, i teraz nie mieli najmniejszego zamiaru brać jeńców.Zostaliśmy oczywiście ostrzeżeni.Goblin i Jednooki wywiązywali się ze swoich zadań.Stało się to w kolejnym przewężeniu, a tym razem postawili na rzece zaporę, mającą nas zatrzymać.Wykiwałem ich, rzucając kotwice, kiedy tylko Goblin odkrył barykadę.Zatrzymaliśmy się dwieście jardów od pułapki.Czekaliśmy.- Goblin? Jednooki? Jesteście gotowi, chłopcy? - Mieliśmy przygotowane własne niespodzianki.- Gotowi, mamo.- Cletus.Jesteś na delfinie?- Tak jest.Dotąd go nie używaliśmy.- Otto.Nie słyszę tej przeklętej pompy.Co, u diabła, dzieje się tam z tyłu?- Właśnie obserwuję facetów z załogi, Konował.W porządku.Chcieli znowu pochować głowy w piasek, co? Spodziewali się, że uda im się wykpić od piratów, kiedy nie będą stawiać oporu?- Murgen, wyciągnij szefa barki z jego szczurzej nory.- Wiedziałem, gdzie jest.- Chcę go tutaj mieć.Jednooki.Potrzebuję twojego zwierzaczka.- Kiedy tylko wróci ze zwiadów.Żabi Pysk pojawił się pierwszy.Opowiadał mi właśnie, że czekają tam na nas wszyscy dorośli mężczyźni z bagien, gdy Murgen przyprowadził kapitana barki, wcześniej wykręciwszy mu rękę.Kiedy spadła pierwsza strzała piratów, powiedziałem:- Oznajmij mu, że leci za burtę, jeśli w ciągu dwóch minut jego ludzie nie będą na stanowiskach.I że nie przestanę wyrzucać kolejnych facetów, dopóki nie dostanę tego, co chcę.Nie kłamałem.Wieści się rozeszły.Usłyszałem jak pompy zaczynają skrzypieć i klekotać, w chwili, gdy z Murgenem zastanawialiśmy się jak daleko potrafimy rzucić człowiekiem.Deszcz strzał stał się gęstszy.Były źle wycelowane i nikomu nie czyniły żadnej krzywdy, ale ich jedynym zadaniem było spowodować, byśmy nie wystawiali nosa zza osłony.Po drugiej stronie z kolei nastąpił wybuch przekleństw i wrzasku, gdy Goblin wypróbował swą ulubioną sztuczkę jeszcze z czasów Białej Róży; zaklęcie, które powodowało, że każdy owad na określonym obszarze zaczynał kąsać najbliższy kawałek ludzkiego ciała.Krzyki i wrzaski szybko ucichły.Test skończony, odpowiedź uzyskana.Mieli kogoś, kto potrafił zneutralizować proste zaklęcia.Jednooki miał za zadanie wymknąć się i namierzać odpowiedzialnego za to faceta, jeżeli takowy się ujawni, aby razem z Goblinem mogli wspólnie przybić jego skórę do najbliższego cyprysa.Deszcz strzał ustał.A potem - o wilku mowa - pojawił się Jednooki.- Duże kłopoty, Konował.Ten gość, tam w nocy, to waga ciężka.Nie mam pojęcia, co byśmy mogli mu zrobić.- Zróbcie, na co was stać.Oślepcie go.Zauważyłeś? Nie strzelają.Po bagnach niosło się wystarczająco dużo hałasów, aby ukryć odgłosy wioseł.- Słusznie.- Jednooki pobiegł na swoje miejsce.W górę wzbiła się iskierka różowego światła.Założyłem krokodylą głowę, którą przygotował Goblin.Przyszedł czas na przedstawienie.Połową zwycięstwa w bitwie jest sztuka dawania przedstawień.Różowa iskra szybko rosła i zaczynała już oświetlać rzekę.W naszym kierunku płynęło cicho około czterdziestu łodzi.Rozciągnęli swoje osłony z krokodylej skóry, chcąc uniknąć bomb zapalających.Lśniłem i zionąłem ogniem.Założę się, że stanowiłem dla nich piekielny widok.Najbliższa łódź znajdowała się w odległości dziesięciu stóp.Spostrzegłem drabiny i uśmiechnąłem się za krokodylimi zębami.Miałem rację.Podniosłem dłonie do góry, potem opuściłem.Pojedyncza bomba zapalająca przemknęła łukiem nad moją głową i roztrzaskała się na łodzi.- Przestańcie pompować, przeklęci idioci! - wrzasnąłem.Bomba okazała się niewypałem.Powtórzyłem swój gest.Za drugim razem spojrzałem urzeczony.Chlusnął ogień.W ciągu kilku sekund rzeka stanęła w płomieniach, z wyjątkiem wąskiego pasa wokół barki.Pułapka była niemal zbyt dobra.Ogień wyssał większość powietrza, a to co pozostało, było nie do zniesienia.Ale pożar nie trwał długo, częściowo wskutek braku entuzjazmu u pompujących olej.Płomienie ogarnęły mniej niż połowę atakujących, ale pozostali nie mieli już sił do walki.Szczególnie po tym jak delfin i balisty zaczęły roztrzaskiwać ich łodzie.Zaczęli się wycofywać pod osłonę lasu.Powoli.Boleśnie.Balisty i miotacze strzałek wypuściły swoje żądła.Wielkie, potworne wycie rozległo się w ciemnościach.Zabierze im trochę czasu wyczerpanie tego gniewu.Grzechot, szczęk i uderzenia wioseł o wodę były zapowiedzią drugiej fali.Ja również okłamywałem tych facetów.To trzecia fala będzie prawdziwie straszna, jeżeli nie zrezygnują natychmiast ze swej metody.Trzecia fala i ten nieznany czynnik, który odkrył Jednooki, naprawdę mnie martwiły.Łodzie piratów znajdowały się sto stóp od barki, gdy Goblin dał mi znak uniesieniem ręki.Miał na podorędziu tysiące zawiedzionych igłozębów.Prowadzące lodzie zbliżyły się już dostatecznie.Zacząłem wykonywać swój taniec.Delfin spadł w dół, roztrzaskując wielką, drewnianą bagienną krypę.Wszystkie maszyny stanęły.Poleciały ogniste bomby i oszczepy.Pomysł polegał na tym, żeby choć kilku rannych piratów wpadło do pełnej igłozębów wody.Kilku wpadło.Rzeka oszalała.Połowa łodzi piratów zbudowana była ze skór rozpiętych na drewnianym szkielecie.Te nie przetrwały niemal ani chwili.Drewniane łodzie sprawowały się lepiej, ale jedynie te największe przetrzymały powtarzające się uderzenia.A nawet one były na łasce przerażonej załogi.Najsprytniejsi i najszybsi piraci zaatakowali barkę.Jeżeli uda im się wedrzeć na pokład i przejąć stery.Chciałem jednak żeby dostrzegli tę szansę.Nadciągnęli wyposażeni w drabiny, których jedna strona zabezpieczona była deskami.Rzucone na nasze mantyle i przybite, osłoniłyby ich ramiona i nogi przed sztyletami Nar.Kazałem Nar wytknąć bosaki oraz zaostrzone drewniane listwy przez szczeliny pomiędzy dłużycami osłony.Trudno więc było wznieść drabiny.Cletus ze swymi braćmi zniszczyli kilka łodzi, zanim piraci się zorientowali, jakie to tajemnicze dłonie i stopy trzymają bosaki.Nar mieli instrukcje, aby zostawić ich w spokoju, dopóki tylko tam wiszą.Ich obecność spowoduje, że ich bracia, ojcowie i kuzyni dwa razy się zastanowią, zanim zaczną strzelać.Zabrało to trochę czasu, ale na koniec cisza powróciła w noc, a spokój na rzekę.Wraki zdryfowały w dół rzeki i zgromadziły się przy barierze.Moi ludzie usiedli, by odpocząć.Jednooki wyciągał z powietrza swoje różowe światełka.On, Goblin, Żabi Pysk, dowódcy drużyn i.ho! ho!.właściciel barki, przyszli do mnie na naradę.Ten ostatni zasugerował, byśmy podnieśli kotwicę i popłynęli.- Jak długo już tu jesteśmy? - zapytałem.- Dwie godziny - odpowiedział Goblin.- Pozwolimy im trochę odpocząć [ Pobierz całość w formacie PDF ]