RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rudolph Mayes, który został wspólnikiem kancelarii Drake’a i Sweeneya w wieku lat trzydziestu, wciąż bardzo dużo pracował.Gdyby wszystko ułożyło się po jego myśli, zapewne niedługo zostałby najstarszym aktywnym członkiem zarządu firmy.Meandry prawa stanowiły całe jego życie, o czym z pewnością mogły zaświadczyć trzy byłe żony Rudolpha.Pasjonowało go wyłącznie działanie w adwokackich zespołach roboczych, niemal wszystko inne, czego się w życiu tknął, obracało się wniwecz.Czekał na mnie o osiemnastej w swoim gabinecie, przy biurku założonym stosami kartonowych teczek.Polly i reszta sekretarek zakończyły już pracę, podobnie jak większość aplikantów i personelu pomocniczego.Około wpół do szóstej po południu ruch w korytarzach kancelarii niemal całkowicie zamierał.Zamknąłem drzwi i usiadłem.- Myślałem, że jesteś chory - zaczął.- Rezygnuję z pracy, Rudolphie - oznajmiłem, usiłując zachować spokój, chociaż żołądek podchodził mi do gardła.Zamknął leżącą przed nim książkę i z namaszczeniem założył skuwkę na drogocenne wieczne pióro.- Słucham?- Odchodzę z kancelarii.Dostałem ciekawą ofertę pracy w firmie zajmującej się prawami obywatelskimi.- Nie bądź głupi, Michaelu.- Nie jestem głupi.Po prostu znudziła mi się dotychczasowa robota.I chciałbym odejść w miarę możności bez większych kłopotów.- Za trzy lata mógłbyś zostać wspólnikiem.- Znalazłem znacznie bardziej kuszące perspektywy.To był argument nie do zbicia.Rudolph przygryzł wargi i potoczył spojrzeniem po suficie.- Daj spokój, Mike.Chyba nie chcesz mi wmówić, że całkiem się załamałeś po jednym głupim wypadku.- To nie jest załamanie, Rudolphie.Zwyczajnie chcę zająć się czymś innym.- Żadnemu z pozostałych ośmiu zakładników coś podob­nego w ogóle nie przyszłoby do głowy.- Ich sprawa.Pewnie są tu szczęśliwi.Mówimy jednak o pracownikach sekcji procesowej, a to dość szczególny gatunek ludzi.- Dokąd chcesz się przenieść?- Do ośrodka porad prawnych niedaleko Logan Circle, który specjalizuje się w obronie praw ludzi bezdomnych.- Bezdomnych?- Tak.- Ile tam będziesz zarabiał?- Cholernie dużo.Chcesz już teraz dać jakąś dotację na rzecz tego ośrodka?- Chyba postradałeś zmysły.- Nie, przeszedłem tylko drobne załamanie, Rudolphie.Mam dopiero trzydzieści dwa lata, a więc za mało, żeby uznać to za typowy kryzys wieku średniego albo też mnie ta przypadłość dotknęła bardzo wcześnie.- Weź sobie miesięczny urlop, podziałaj na rzecz bezdom­nych, oderwij się od naszych spraw, a potem po prostu wróć.Chcesz odejść? Tyle, Mike, już osiągnąłeś.- Nic z tego, Rudolphie.Nie będę umiał czerpać przyjem­ności z pracy, wiedząc, że mam bezpieczną odskocznię.- Przyjemności? Naprawdę zamierzasz pracować dla przy­jemności?- Owszem.Pomyśl tylko, ile człowiek może mieć w życiu frajdy, nie musząc bez przerwy spoglądać na zegarek.- A co na to Claire? - spytał z desperacją w głosie.Znał moją żonę tylko z widzenia, a nie należał do osób, od których chciałbym wysłuchiwać rad w sprawach rozpadającego się małżeństwa.- Nie zgłasza obiekcji.Chciałbym zakończyć pracę już w ten piątek.Jęknął głośno.Zamknął oczy i wolno pokręcił głową.- Nie mogę w to uwierzyć.- Przykro mi, Rudolphie.Uścisnęliśmy sobie ręce na pożegnanie i umówiliśmy się na rozmowę z samego rana na temat nie dokończonych przeze mnie spraw.Wolałem osobiście powiadomić Polly o swojej decyzji, toteż zadzwoniłem do niej z gabinetu.Była w domu, w Arlington, szykowała właśnie obiad.Doszczętnie popsułem jej nastrój do końca tygodnia.W tajskiej restauracji kupiłem sobie danie na wynos.Schłodziłem butelkę wina, przygrzałem jedzenie i w trakcie posiłku zacząłem po raz kolejny rozpatrywać plusy i minusy powziętej decyzji.Jeśli Claire czegokolwiek się spodziewała, nie dała tego po sobie poznać.Przez lata wypracowaliśmy własny system ignorowania się nawzajem, mający zapobiegać kłótniom i awanturom.Stąd też każde z nas realizowało własny plan działania na taką okoliczność.Mimo to cieszyła mnie perspektywa, że sprawię jej niespo­dziankę, a po przetrzymaniu spodziewanego szoku sięgnę po przygotowane wykręty.Radowałem się myślą, że i ja postawię Claire wobec faktu dokonanego, skoro w schyłkowej fazie małżeństwa ten tryb postępowania był na porządku dziennym.Wróciła przed dziesiątą.Obiad zjadła w szpitalu, w przerwie między zabiegami, toteż mogliśmy od razu przejść do saloniku.Wcześniej rozpaliłem ogień, rozsiedliśmy się więc w naszych ulubionych fotelach przed kominkiem.Po kilku minutach ciszy powiedziałem:- Musimy porozmawiać.- O czym? - spytała swobodnym tonem.- Chcę odejść z kancelarii Drake’a i Sweeneya.- Naprawdę? - Pociągnęła łyk wina.Mogłem podziwiać jej opanowanie.Albo spodziewała się takiego obrotu spraw, albo też niewiele ją to obchodziło.- Tak.Dłużej już tego nie wytrzymani.- Z jakiego powodu?- Po prostu zapragnąłem gruntownej zmiany.Praca w firmie prawniczej wydała mi się nagle piekielnie nudna i bezowocna.Chciałbym bezpośrednio pomagać ludziom.- Miło z twojej strony.- Na pewno od razu pomyślała o pieniądzach, czekała tylko na okazję, aby poruszyć ten temat.- To naprawdę bardzo chwalebne, Michaelu.- Już ci opowiadałem o Mordecaiu Greenie.Zaproponował mi pracę w swoim ośrodku.Zaczynam od poniedziałku.- Od poniedziałku?- Tak.- To znaczy, że już podjąłeś decyzję?- Owszem.- Bez dyskusji ze mną? Czy to oznacza, że twoim zdaniem nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie?- Naprawdę nie mogę wrócić do kancelarii, Claire.Roz­mawiałem już dzisiaj z Rudolphem.Znów upiła wina, żeby zamaskować mimowolne zgrzytanie zębami.Ale początkowa wściekłość szybko jej minęła.Moja żona potrafiła doskonale nad sobą panować.- Czy mogę zapytać, jak na tym wyjdziemy finansowo?- Sporo się zmieni.- Ile będziesz tam zarabiał?- Trzydzieści tysięcy rocznie.- Trzydzieści tysięcy.- powtórzyła cicho, a po chwili jeszcze raz, takim tonem, jakby mówiła o jałmużnie: - Trzy­dzieści.To nawet mniej ode mnie.Zarabiała trzydzieści jeden tysięcy, ale w najbliższych latach jej dochody miały znacznie wzrosnąć.Chyba oczami wyobraźni widziała już fortunę na horyzoncie.Tego wieczoru nie zamierzałem jednak w najmniejszym stopniu okazywać troski o rodzinny budżet.- No cóż, obrońcy praw obywatelskich nie zarabiają grubej forsy - odparłem dumnie, jakbym odwoływał się do jej wyższych uczuć.- Jeśli pamiętam, ty nie ze względu na perspektywę sutych zarobków podjęłaś studia medyczne.Nie znałem żadnego lekarza, który by nie rozpowiadał na lewo i prawo, że medycyny nie studiuje się dla pieniędzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl