[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uświadomił sobie, że wciąż czuje otaczającą go moc, potężniejszą niż kiedykolwiek.Nie sądził, żeby to był tylko pusty plac.Coś tu się działo, coś ważnego.Wyczuwał to w powietrzu, jak wolty energii, umykające w przestrzeń z największej elektrowni na świecie.Wstając, Jake zauważył, że jego upadek był właściwie szczęśliwy.W pobliżu leżało sporo potłuczonego szkła.Gdyby na nie upadł, paskudnie by się pokaleczył.„To była szyba wystawowa” - pomyślał.„Kiedy jeszcze byty tu delikatesy, mogłeś stać na chodniku i patrzeć na wszystkie te mięsa oraz sery.Wieszali je na sznurkach.” Nie miał pojęcia, skąd o tym wie, ale wiedział - bez cienia wątpliwości.W zadumie rozejrzał się wokół i poszedł w głąb placu.Niemal na środku leżała na ziemi inna tabliczka, na pół ukryta w gąszczu młodego zielska.Jake uklęknął przy niej, podniósł ją i starł kurz.Litery były wyblakłe, lecz zdołał je odczytać:ARTYSTYCZNE DELIKATESY TOMA I GERRY’EGONASZA SPECJALNOŚĆ TO ZESTAWY NA PRZYJĘCIA!A poniżej, wypisana tym samym, wyblakłym do różowego sprayem, widniała zagadkowa sentencja: ON MA NAS WSZYSTKICH W SWYM UMYŚLE.„To jest to miejsce” - pomyślał Jake.„O tak.”Wypuścił z rak tabliczkę, wstał i powoli poszedł dalej w głąb placu, przyglądając się wszystkiemu.Idąc, coraz wyraźniej wyczuwał zgromadzoną wokół moc.Wszystko, co widział - chwasty, potłuczone szkło, sterty cegieł - zdawało się emanować niezwykłą siłą.Nawet worki po ziemniakach wydawały się piękne, a porzuconą butelkę po piwie słońce zamieniło w cylinder brązowego ognia.Jake niezwykle wyraźnie zdawał sobie sprawę, że ciężko oddycha, a promienie słońca przytłaczają wszystko swoim złocistym ciężarem.Nagle pojął, że stoi u progu wielkiej tajemnicy, i wstrząsnął nim dreszcz - przerażenia i zachwytu.„To wszystko jest tutaj.Wszystko.Wszystko wciąż tu jest.”Chwasty chwytały go za spodnie, a rzepy czepiały się skarpetek.Podmuch wiatru przywiał do niego opakowanie po ring-dingach.Słońce odbiło się od sreberka i przez chwilę opakowanie wypełniło się pięknym i strasznym, wewnętrznym blaskiem.- Wszystko wciąż tu jest - powtórzył szeptem Jake, nie zdając sobie sprawy, że jego twarz też promieniuje wewnętrznym blaskiem.- Wszystko.Słyszał jakiś dźwięk - prawdę mówiąc, słyszał go, od kiedy przeszedł przez płot.Łagodne mruczenie, niewypowiedzianie samotne i miłe.Mógłby to być świst wiatru na pustynnej wyżynie, lecz był na to zbyt żywy.Jake pomyślał, że bardziej przypomina tysiącgłosowy chór nucący jakiś wspaniały akord.Spojrzał pod nogi i zobaczył, że w gąszczu chwastów, krzaków i stosów cegieł znajdują się twarze.„Twarze.”- Co to? - szepnął.- Kim jesteście?Nie odpowiedziały, lecz wydało mu się, że przez ich śpiew słyszy tętent kopyt na pylistej ziemi, strzelaninę i anielskie pienia w mroku.Twarze w gąszczu zdawały się obracać, kiedy je mijał.Jakby śledziły jego marsz, ale bez żadnych złych zamiarów.Widział Czterdziestą Szóstą Ulicę oraz kawałek budynku ONZ po drugiej stronie Pierwszej Alei, lecz wyglądały nierealnie - cały Nowy Jork wydawał się nierzeczywisty.Stał się przezroczysty jak szkło.Pomruk przybierał na sile.Teraz nie był to już tysięczny, lecz milionowy chór, fala głosów wznoszących się z najgłębszej studni wszechświata.W tym chóralnym śpiewie słyszał jakieś imiona, ale nie potrafił ich wyłowić.Może jedno z nich należało do Martena.Inne mogło należeć do Cuthberta.A jeszcze inne do Rolanda - Rolanda z Gilead.Były imiona, był gwar rozmów, który mógł stanowić tysiące połączonych opowieści, lecz przede wszystkim był ten wspaniały, narastający pomruk, wibracja napełniająca jego głowę jaskrawym białym światłem.Z bezgraniczną, grożącą utratą przytomności radością Jake uświadomił sobie, że był to głos „TAK”, głos „BIELI”, głos „ZAWSZE”.Ogromny pochwalny chór, który rozbrzmiewał na pustym placu.Śpiewający dla niego.Potem w kępie nędznych ostów Jake zobaczył leżący klucz.a obok niego różę.* * *Nogi odmówiły mu posłuszeństwa i upadł na kolana.Niejasno zdawał sobie sprawę z tego, że płacze, a jeszcze słabiej uświadamiał sobie, że lekko popuścił w spodnie.Poczołgał się na kolanach i wyciągnął rękę po klucz leżący w gęstwinie ostów.Jego prosty kształt widywał we snach:Pomyślał: „To małe „s” na końcu to sekret.”Gdy zacisnął dłoń na kluczu, głosy wydały melodyjny okrzyk triumfu.W tym chórze utonął jego krzyk [ Pobierz całość w formacie PDF ]