[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No, wiÄ™c rozumiesz.Nie masz pojÄ™cia, jak mnie przeÅ›ladujÄ….- Kto? Firma energetyczna?Wujek Jack spoglÄ…da na mnie surowo i na chwilÄ™ znika chmura zasnu-wajÄ…ca jego umysÅ‚.- Nie firma energetyczna - odpowiada rozsÄ…dnym tonem- tylko FBI.Ponownie wyglÄ…dam przez okno.- Ale to ciężarówka zakÅ‚adu energe-tycznego.- To tylko przykrywka.PrzyjeżdżajÄ… tu po to, by mnie przeÅ›ladować.-Niespodziewanie zaczyna siÄ™ Å›miać i przewraca oczami.PowróciÅ‚o jego ra-dosne obÅ‚Ä…kanie.PrÄ…d wysiada tu co najmniej dwa razy w miesiÄ…cu.- Wiesz,dlaczego? - PotrzÄ…sam przeczÄ…co gÅ‚owÄ… - %7Å‚eby mogli przysÅ‚ać swojÄ… cięża-rówkÄ™ i podsÅ‚uchiwać moje rozmowy telefoniczne.Poza tym nie dziaÅ‚a wte-dy system alarmowy i mogÄ… pozakÅ‚adać swoje pluskwy.- Pluskwy.- Tak, tutaj, w moim domu, w mojej kuchni sÄ… pluskwy! - Ku mojemuzdumieniu wyciÄ…ga skÄ…dÅ› packÄ™ na muchy i uderza w plamkÄ™ na Å›cianie.- Amasz! - zaÅ›miewa siÄ™ tak wesoÅ‚o, że przez chwilÄ™ myÅ›lÄ™, iż zle go zrozumia-Å‚em i miaÅ‚ na myÅ›li żywe insekty.- I jeszcze raz! - krzyczy, obracajÄ…c siÄ™,żeby klepnąć packÄ… w lodówkÄ™, a potem w ciemnozielony, kamienny blat.-To im niezle zagrzechocze w sÅ‚uchawkach! - chichocze.Potem odrzuca niedbale packÄ™ w kierunku szafki, obejmuje mnie ramie-niem i prowadzi z powrotem do wielkiego pokoju, jak go nazywa.- Oni chcÄ… wiedzieć, jak zarabiam na życie.MyÅ›lÄ…, że jestem przestÄ™p-cÄ…, na litość boskÄ…! - Zatrzymuje siÄ™ przy idealnie uporzÄ…dkowanym biurku ipisze coÅ› pospiesznie w notesie.- Tak jak ty - mruczy.- Tak samo, jak ty -Zanosi siÄ™ wilgotnym kaszlem, nawet nie zakrywajÄ…c dÅ‚oniÄ… ust.CzujÄ™ siÄ™ zakÅ‚opotany i podejmujÄ™ typowÄ… dla mnie próbÄ™ odwrotu._Wujku Jacku, ja, hmm, ja nie chciaÅ‚em.- Ale ja ich rozszyfrowaÅ‚em - chichocze, nie zwracajÄ…c uwagi, na to, żezaczÄ…Å‚em coÅ› mówić.- No, i kiedy jest awaria prÄ…du, to wiesz, co robiÄ™?- Nie.- Powiem ci - oznajmia z przebiegÅ‚ym wyrazem twarzy i ponownie ota-cza mnie ramieniem.- ChodzÄ™ po domu z latarkÄ… i zabijam ich pluskwy!- Rozumiem - odpowiadam, zastanawiajÄ…c siÄ™, czy nie przyjechaÅ‚em tuna próżno.- Nie, wydaje mi siÄ™, że nie rozumiesz - mamrocze, po czym podnosigÅ‚owÄ™ i krzyczy: - Harrison!Chudy ochroniarz natychmiast siÄ™ pojawia.- Tak, proszÄ™ pana?Oto i przyszÅ‚a ta chwila.ZrzucÄ… mnie ze zbocza góry.Kimmer, wybaczamci, opiekuj siÄ™ naszym chÅ‚opcem.- Czy ten dom jest zapluskwiony, Harrison?- Czasami, proszÄ™ pana.- A czy zabijamy pluskwy?- Kiedy tylko nam siÄ™ uda.- DziÄ™kujÄ™, panie Harrison, to wszystko.- Wujek Jack wrÄ™cza mu napisanÄ…wczeÅ›niej notatkÄ™, a lokaj, sÅ‚użący, pielÄ™gniarz i ochroniarz w jednej osobie wycho-dzi.Ja zaczynam znów normalnie oddychać.A wiÄ™c tak siÄ™ miÄ™dzy sobÄ… porozu-miewajÄ… w domu, gdzie ktoÅ› może podsÅ‚uchiwać każde ich sÅ‚owo - piszÄ… do siebie.Teraz już rozumiem, co miaÅ‚ na myÅ›li Henderson, kiedy mówiÅ‚ o popularnoÅ›ciwujka Jacka oraz skÄ…d wszyscy mieliby wiedzieć o moim przyjezdzie.- WszÄ™dziepluskwy - oznajmia wujek Jack, potrzÄ…sajÄ…c ze smutkiem gÅ‚owÄ….(III)Jack Ziegler wyraznie sÅ‚abnie.Usta mu siÄ™ trzÄ™sÄ….Podniecenie wyssaÅ‚o zniego resztkÄ™ energii, twarz jakby siÄ™ zapadÅ‚a.- Pozwól, Talcotcie, że siÄ™ natobie wesprÄ™ - mruczy, otaczajÄ…c wychudÅ‚Ä…, gorÄ…cÄ… rÄ™kÄ… moje ramiona.Wracamy tak do głównej części domu, a kiedy idziemy, jego stopy Å›lizgajÄ…siÄ™ po podÅ‚odze.Jest lekki jak dziecko.PosÅ‚uchaj, Talcotcie - odzywa siÄ™.- SÅ‚uchasz?- SÅ‚ucham, wujku Jacku.- Nie jestem bohaterem, wiem o tym.RobiÅ‚em w życiu rzeczy, którychżaÅ‚ujÄ™.Mam pewnych wspólników, którzy również żaÅ‚ujÄ… swoich czynów.Rozumiesz?- NiezupeÅ‚nie.- DokonywaÅ‚em wyborów, Talcotcie, trudnych wyborów.A każda decy-zja ma swoje konsekwencje, to podstawowa zasada w każdym systemie mo-ralnym.Decyzje majÄ… konsekwencje.Wszystkie decyzje.Zawsze to akcep-towaÅ‚em.DokonywaÅ‚em dobrych wyborów i odnosiÅ‚em dziÄ™ki temu korzy-Å›ci, à kiedy podjÄ…Å‚em zÅ‚Ä… decyzjÄ™, musiaÅ‚em z jej powodu cierpieć.Wszyscymusimy.- Czeka, aż to do mnie dotrze.WidzÄ™, że pod maskÄ… uprzejmoÅ›cigotuje siÄ™ w nim gniew.Szerszenie wydostajÄ… siÄ™ z gniazda.- Rozumiem, co.- zaczynam, ale natychmiast mi przerywa.- Konsekwencje, Talcotcie.Zbyt rzadko używane sÅ‚owo.%7Å‚yjemy wÅ›wiecie, gdzie nikt nie wierzy, iż wybory powinny mieć konsekwencje.Jed-nak chciaÅ‚bym ci zdradzić wielki sekret, któremu nasza kultura stara siÄ™zaprzeczyć.Nie można uniknąć konsekwencji swoich decyzji.Czas biegnietylko w jednÄ… stronÄ™.- Tak sÄ…dzÄ™ - zapewniam go, chociaż to nieprawda.Wilgotne, zmÄ™czone spojrzenie Jacka Zieglera przeÅ›lizguje siÄ™ po mojejtwarzy, kieruje siÄ™ na chwilÄ™ na Å›cianÄ™ - czyżby znów myÅ›laÅ‚ o pluskwach? -i w koÅ„cu zatrzymuje siÄ™ na przyprawiajÄ…cym o zawroty gÅ‚owy widokuAspen za dwupiÄ™trowej wysokoÅ›ci oknem.Wówczas wujek Jack rozpoczynanowy wykÅ‚ad.- %7Å‚aden z nas, ojców, nie jest dokÅ‚adnie taki dla swojego syna,jak pragnÄ…Å‚ być.Zapewne sam też siÄ™ o tym przekonasz.- Przypominamsobie, że on również ma syna - Jacka Juniora - prowadzÄ…cego kantor wy-miany walut gdzieÅ› na drugim koÅ„cu Å›wiata, chyba w Hongkongu, gdyż ażtam uciekÅ‚ przed ojcem.Ciekawe, czy to dostatecznie daleko.Wujek Jack dalej snuje filozoficzne rozważania, jakby celem mojegoprzyjazdu byÅ‚o zrozumienie jego pojÄ™cia o dobrze przeżytym życiu.- Ojca i syna Å‚Ä…czy Å›wiÄ™ta wiÄ™z.Na przestrzeni dziejów kierowanie ro-dzinÄ… byÅ‚o zawsze przekazywane z ojca na syna [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]