[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapięła pas i wcisnęła się głębiej w fotel.- Domyślam się, że nie ma pani ochoty ze mną rozmawiać? -zapytał.Rozmawiali cały czas po angielsku, dopiero teraz to sobieuświadomiła.Nie była w nastroju do pogawędek, czy to po angielsku, czy pofrancusku.Konwersacja z panem Toussaintem oznaczała flirt, aona85nie zamierzała flirtować z facetem, który nosił obrączkę.- Jestem zmęczona - oznajmiła, przymykając oczy.- W takim razie włączę muzykę.- W głośnikach rozległ się pochwili głos Charłesa Aznavoura i Chloe omal nie jęknęła.UwielbiałaAznavoura i kiedy słuchała o smutnej Wenecji, robiło się jej ciepłona sercu.Przy piosenkach Aznavoura potrafiła zatracić się całkowicie.Zapominała wtedy o bożym świecie.Oczywiście o Bastienie nie dało się zapomnieć, nawet przy Aznavourze.Nawet kiedy się nie odzywał, byłcały czas obecny.Widziała jego profil, czuła subtelny zapach jego wodykolońskiej, słyszała jego oddech.Szczególnie zapach wody kolońskiej działał jej na zmysły.Powinna go zapytać, co to za woda i posłać taką samą braciom w prezencie.Lepiej nie pytać, zreflektowała się po chwili.Nie chciała, żeby cokolwiek przypominało jej o istnieniu tego człowieka.Oby ten żonaty podrywacz jak najszybciej, bez śladu, raz na zawsze zniknął z jej życia.To wszystko moja wina, pomyślała z niesmakiem, wsłuchując sięw głos Aznavoura, który spowijał ją niczym miękki jedwab.Marzyły się jej przygody, seks i przemoc, coś, co przydałoby odrobinę barwy jej monotonnemu życiu w Paryżu.Seks już miała - dziękuję bardzo - w postaci przelotnego pocałunku w ciemnym86korytarzu.Terasz pozostawało tylko prosić los, żeby nie zgotował jej żadnego spotkania z przemocą.Ja tylko żartowałam, przemawiała w duchu do niebios, jednocześnieudając, że spokojnie drzemie.Bardzo mi i się podoba moje nudne, monotonne życie w Paryżu.Nie chcę atrakcji.Nigdy nie życz sobie za wiele.Pamiętaj, że niektóre marzenia mogą się spełnić.Spod przymkniętych powiek zerknęła na Bastiena.Wpatrywał się w drogę przed sobą skupiony, pewny siebie, o doskonale panujący nad samochodem mknącym przez francuską prowincję.Chloe przemknęło przez głowę, że obserwując go ukradkiem, dowiesię może czegoś więcej o tym zagadkowym człowieku, ale on wyglądałtak samo jak zawsze.Prosty, mocno zarysowany nos, piękne usta, ciemne włosy opadające na kark, lekko rozbawiona mina, jakby otaczający go świat był jednym wielkim żartem.- Zmieniła pani zdanie na temat lunchu? - zapytał, nie odwracającgłowy.I tyle jej ukradkowych obserwacji.Wiedział doskonale, że Chloemu się przygląda i nie zdradził się, nieś drgnęła mu nawet powieka.Chloe zamknęła z rezygnacją oczy.- Nie - oznajmiła i w tej samej chwili zaburczało jej cichutko wżołądku.Zorientował się natychmiast, w którym do-87kładnie momencie przestała udawać i rzeczywiście zapadła w drzemkę.Rozluźniła mimowiednie palce zaciśnięte dotąd na skórzanym paskutorebki, zaczęła oddychać wolniej, nie przygryzała już nerwowo ust.Powinien był jej zaproponować, żeby zdjęła pantofle, ale odpowiedziałaby oczywiście, że wszystko w porządku, że wcale jej nie obcie-rająCiekawe, ile jeszcze kłamstw miała w zanadrzu.Chętnie by się o tymprzekonał, gdyby mógł jej poświęcić trochę więcej czasu.Pierwsza rzecz, jaką musi zrobić, to zadzwonić z automatu do Harry-'ego Thomasona, zapytać, czy Komitet wie coś na temat osoby występującej pod nazwiskiem Chloe Underwood.Dowie się przy okazji, jak mają rozegrać sprawę transportu legolasów do Turcji.Bo legolasy to niebyły żadne owce, tylko doskonałe, nowoczesne karabiny z celownikamina podczerwień, niezwykle groźne nawet w rękach mało wprawnegostrzelcaNie miał złudzeń, jaka będzie odpowiedź Komitetu.Nie utrudniaćtransportu, niech wysyłają legolasy do Turcji.Komitet czekał na wielkietransakcje, toteż sprzedaż kilkuset, nawet kilku tysięcy karabinów doTurcji nie miała dla ludzi zasiadających w Komitecie większego znaczenia.Straty uboczne są nieuniknione, to było ich ulubione powiedzenie,ich mantra.Bastien dawno już machnął ręką przestał się przejmować,skoro było to obojętne nawet jego szefom.Spojrzał na drzemiącą towarzyszkę podróży.88Nie uchowa się długo.Jest zbyt słabo wyszkolona.Tyle że w jej przypadku nie będzie to strata uboczna tylko wypadek przy pracy.Nie potrafił powiedzieć dlaczego, ale nie chciał być tym, który ją zabije.RODZIAŁ SZÓSTYKiedy Chloe obudziła się, samochód stał przed jakąś kafejką z kilkomastolikami na chodniku.Nie miała pojęcia jak długo spała i nie mogła uwierzyć, że udało się jej usnąć w obecności Bastiena Toussainta.Może to instynktsamozachowawczy?Odgrodziła się w ten sposób od niego.- Jesteśmy na miejscu - oznajmił.- W małym, sennym, potwornienudnym St.Andre.Księgarnia jest kilka kroków stąd, za rogiem.Lunchmoże pani zjeść w tej kafejce, jeśli oczywiście pani zgłodnieje.Ja wrócęza jakieś dwie godziny.- Jak to? Można wiedzieć, dokąd pan się wybiera?- Muszę coś załatwić.Przepraszam, jeśli liczyła pani na to, żebędę jej towarzyszył, ale naprawdę mam inne sprawy na głowie,choć może wyda się to pani niegrzeczne.- Na nic nie liczyłam - powiedziała i nie wiedzieć czemu poczuła się lekko zawiedziona.Spojrzała na niebo: ciemne, zaciągniętechmurami.90A samo miasteczko? W szarym świetle zimowego dnia sprawiało wyjątkowo przygnębiające wrażenie.- Jest pan pewien, że w księgarni będą mieli obcojęzyczneksiążki? - zagadnęła niepewnie.- To straszna dziura.- Hakirna nic a nic nie obchodzi, jakie książki pani kupi.I czy wogóle coś pani wybierze.Szukał pretekstu, żeby się pani pozbyć nakilka godzin.Mnie zresztą też.Jestem pewien, że nawet nie zapyta,z czym wracamy.Chloe spojrzała zdumiona na Bastiena.- Nie rozumiem.- A co tu rozumieć? W ten sposób upiekł dwie pieczenie przy jednym ogniu.- Bastien położył dłonie na kierownicy.Piękne dłonie.Nawet z tą bijącą w oczy obrączką.Otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu.Ochłodziło się, gwałtowne podmuchy wiatru targały pozbawionymi liści gałęziami drzew.- Umawiamy się za dwie godziny? - zapytała jeszcze, zerkając nazegarek.- Mniej więcej.- Ruszył, ledwie zamknęła drzwiczki.Samochódzniknął w błyskawicznym tempie na pierwszym skrzyżowaniu.Było po pierwszej.Biorąc pod uwagę szybkość, z jaką Toussaintjechał, mogli być w tej chwili gdzieś w pół drogi do Marsylii.Niedobrze, że nie miała parasolki, bo niebo z minuty na minutę robiło się coraz ciemniejsze.Dobrze natomiast, że sobie pojechał.Jego91towarzystwo potwornieją denerwowało, nie była przyzwyczajona do takich emocjonalnych huśtawek.Ani do takich zagadkowych facetów.Bo mężczyźni to generalnie istoty o prostej, wręcz prymitywnej konstrukcji.Bastien należał do jakiegoś rzadko występującego podgatun-ku.Stanowił dla Chloe prawdziwą zagadkę, zupełnie nie potrafiła gorozgryźć.Nie miała pojęcia czy rzeczywiście jest Francuzem, czym się naprawdę zajmuje.I czy się nią naprawdę interesuje, czy tylko grą bo ma w tym jakiś cel.Wiedziała tylko jedno - uwielbiał prowadzić z niedozwoloną prędkością.No i pięknie pachniał.Ruszyła na poszukiwanie księgarni.Nie mogła zakładać, że zakupksiążek to tylko pretekst [ Pobierz całość w formacie PDF ]