[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stworze-nie wyło i krzyczało coś w swoim rozedrganym, niezrozumiałym języku.Roz-złoszczony szamotaniną wielki topornik wyrwał Alerkę z rąk towarzysza tak, jak-by wyrwał pogniecioną szmatę, po czym, nie puszczając szczupłego, opatrzonegododatkowym łokciem ramienia, zakręcił się wokół własnej osi, zawinął drobnymciałem nad głową i wyrżnął nim o ziemię.Oszołomiona uderzeniem i bólem sa-mica gramoliła się bezładnie, jak mucha bez skrzydeł i połowy nóg.Wyłamane zestawu, zdruzgotane w kilku miejscach ramię, wyglądało tak, jakby przyczepionoje do niewłaściwego ciała. Zabić to! polecił Rawat. Przygotować się do wymarszu!Ale żołnierze bawili się jeszcze.Chciano pokazać Elwinie, jak wygląda aler-ska dziewczyna tak jakby blada, wciąż walcząca z nudnościami łuczniczkamiała ochotę oglądać nowego, tym razem żywego potwora.Przetoczono samicęna grzbiet, zdarto resztki skórzanego odzienia, odsłaniając trzy pary sterczącychjak kamyki sutków, wieńczących płaskie, położone blisko siebie piersi. Kończyć! powtórzył setnik.Podeszli Bireneta i Doltar. Już! wrzasnęła toporniczka. Po zabawie!Rozepchnęła żołnierzy, pochyliła się, chwyciła Alerkę za gardło i powlokłajak szmacianą kukłę w stronę skraju lasu.Doltar trzema ciosami topora odrą-bał niewysoko zawieszoną gałąz.Bireneta chwyciła dwukrotnie mniejszą od niej,wciąż jeszcze oszołomioną, słabo wierzgającą Alerkę za kark i między nogami,po czym nabiła brzuchem na sterczący z pnia kikut konara.Okrwawione drzazgiwyszły plecami.Buchnęła szkarłatna posoka, puściły mięśnie trzymające mocz.38Nadziana, jak robak na patyk, samica wyła skrzekliwie, kurczowo ściskając rękątkwiący w ciele konar; drugie ramię, połamane, wisiało bezwładnie, kołysząc sięw rytm podrygiwań.Po chwili wierzganie osłabło.Na ziemię coraz obficiej ska-pywała krew.Charkotliwe, niewyrazne skrzeczenie było jedyną oznaką, że Alerkajeszcze nie skonała. Dobrze, dosyć! raz jeszcze powiedział Rawat. Do wymarszu!Nie przepadał za takimi zabawami, ale nie widział powodu, dla którego miałbyzabraniać ich żołnierzom.Teraz jednak zależało mu na czasie.Dalsze siedzenie napobojowisku nie było mądre; gdzieś w lesie, a i na stepie, ciągle błąkały się nie-dobitki zgrai.Dlatego setnik był zniecierpliwiony chwilowym rozluznieniemdyscypliny co zresztą często miało miejsce po zwycięskiej bitwie.Ruszył doswego konia i zobaczył Dorlota.Kocur pędził wzdłuż lasu jak wściekły. Co tam. zaczął Rawat. Straż.przednia! wrzasnął kot.Setnik urwał. Nie było.straży przedniej! Była! mrukliwy głos zmęczonego zwia-dowcy brzmiał jeszcze niewyrazniej, niż zwykle. Tysiąc.nie wiem ile! Jaka straż przednia? zniecierpliwił się Rawat. To! wrzasnął znowu kocur. To jest straż przednia! Daleko wysunięta,bo.no, nie wiem! Pobiliśmy straż przednią, dowódco! Zgraja zaraz tu będzie!Zbiegli się żołnierze. Co ty mówisz, Dorlot? wymamrotał setnik; rzadko zapominał językaw gębie, ale teraz prawie się zdarzyło. O milę! Zaraz tu będą, spotkali tych, co nam uszli.Tysiąc, parę tysięcy.Nie wiem ile, panie.Armia! tłumaczył kot.%7łołnierze bez komendy rzucili się do zbierania ekwipunku.Lekko rannychwsadzono na luzne wierzchowce, innych brano pod ramiona i wleczono.Nie mo-gło już być mowy o zabraniu poległych.Rawat wezwał Drwala i Astata.Szybkowydał potrzebne rozkazy.To, co powiedział kocur, nie mieściło się w głowie.Niktnigdy nie widział zgrai większej niż sto, góra sto pięćdziesiąt oszczepów! Wieść,że liczący setkę wojowników oddział jest zaledwie strażą przednią zgrai, wyglą-dała na niedorzeczną.Jednak, jeśli Dorlot nie postradał nagle zmysłów, nie byłoczasu na roztrząsanie problemu.Należało uciekać do lasu.Potem mógł wypyty-wać zwiadowcę do woli.Wezwał dziesiętnika konnicy. Uciekam z piechotą do lasu, Rest powiedział. Poczekajcie tu, aż waszobaczą, potem uciekajcie wzdłuż Suchego Boru.Bierz wszystkie juczne, opróczjednego.Niech zgraja myśli, że ty i twoi to wszystko, niech was gonią.Rozu-miesz? Inaczej wszystkich nas wyłapią między drzewami.Jak im uciekniecie,idzcie do Trzech Wsi, tam się spotkamy. Tak, panie.39Rawat machnął ręką.Oddział wsiąkł między drzewa.Jezdzcy pozostali, cze-kając aż pojawi się zgraja.* * *Nagłe przejście od roli zwycięzców do roli szczutej zwierzyny mocno odbi-ło się na nastrojach legionistów, choć nie było żadnych oznak paniki czy roz-przężenia; przeciwnie, żołnierze przywykli, że koleje losu wojennego są zmiennei rozumieli wybornie, że właśnie wtedy dyscyplina i posłuch mają największeznaczenie.Zdawano sobie sprawę, że jeśli fortel Rawata zawiedzie i zgraja pój-dzie ich śladem, zamiast puścić się za jezdnymi to koniec.Obarczeni rannymi,prowadząc konie, poruszali się tak wolno, że dogonić ich mogły nawet dzieci.Cojakiś czas, posłuszni rozkazowi, przystawali, by nasłuchiwać odgłosów pościgu.Jednak las rozbrzmiewał tylko swymi naturalnymi dzwiękami.Rawat począł wypytywać Dorlota.Rozmawiali w marszu. Nigdy nie przywyknę, setniku, do opowiadania wszystkiego po dwa ra-zy oświadczył niezadowolony zwiadowca, który, zrobiwszy swoje, już prawiezdążył zapomnieć, że to on właśnie przyniósł alarmujące wieści. Uprawiającswoją bitwę zapomnieliście o całym świecie skonstatował złośliwie. Ty nie zapomniałeś, Dorlot cierpliwie podsunął setnik.Kot nie wiedział, czy dowódca żartuje.Na ogół nie zaprzątał sobie głowytak błahymi sprawami, jak nastrój przełożonych.Teraz jednak coś w głosie setnikakazało mu zaprzestać narzekań. Siedziałem bezczynnie w krzakach powiedział. Nie wiem, panie,dlaczego przyjęliśmy, że skoro nie ma straży przedniej, to nie będzie też tylnej.Zawiodłem jako zwiadowca.Rawat próbował nie okazać zdziwienia choć kocia samokrytyka była dlańzjawiskiem najzupełniej nowym. Pobiegłem sprawdzić.Jeszcze nie było za pózno.Aucznicy byli poza walką,mogli spełnić rolę odwodu wyjaśnił kot. Pobiegłem szukać ariergardy.Setnik, wciąż z nieprzeniknioną twarzą, skinął głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]