[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A jednak nieraz elektryzowało nas szczeknięcie Karla: “Sztefeki” To znaczy dolewka jest i Stefek wypije chociaż kilka łyków czegoś gorącego.On starał się podzielić to równo na pół, a ja chciałem, żeby on wypił sam albo żeby mnie dal tylko troszeczkę dla formy - symbolicznie - bo wiedziałem przecież, że swoją porcję już wypalił.Po śniadaniu - mycie garnczków, szybkie robienie porządku w szafce, bo za krzywo zawieszony ręcznik w szafce też można było solidnie oberwać, i jazda przed barak, bez względu na pogodę.W tym czasie odbywało się zamiatanie i szorowanie podłóg w jadalni i sypialni, a na ostatku w łazience, ubikacji i sieni.Jeśli Karl był w dobrym humorze, to czasem - ale to zdarzało się nieczęsto - jeśli był duży deszcz, pozwalał nam poczekać w baraku do czasu, aż przyjdzie kolej na sprzątanie tych pomieszczeń.Przeważnie jednak wyganiano nas z baraku na najgorszą nawet pogodę.Pół godziny przed rannym apelem już robiono nam zbiórkę przed barakiem, skąd już ustawieni w dziesiątki szliśmy na plac apelowy.Na apelu rannym zawsze oberwało się kilka uderzeń w kark lub w plecy, bo wszyscy funkcyjni bez przerwy kręcili się między szeregami i równali nas do innych bloków, żeby wszystkie rzędy były równo ustawione na całej długości placu apelowego.W mordę to się nie dostawało; jak ktoś dostał, to był przypadek albo facet wystawił łeb za daleko przed siebie i psuł szyk szeregu.Bo szeregi równali według pleców, więc chodząc między szeregami bili z tyłu po głowie, karku lub plecach.Gdy już się wszyscy dosyć nakrzyczeli i nas naszturchali - odzywał się ryk za plecami, ryk potężniejszy od wrzasku kilku innych krzykaczy.To lagereltester - olbrzymie, potężne bydlę - wykańczał równanie.Pędził wzdłuż każdego prawie szeregu i bębnił po plecach wszystkich.Rozepchnął szeregi, pokotłował, pokręcił i poleciał dalej, by za chwilę wypłynąć w innym szeregu lub w blokach po przeciwnej strome placu apelowego.A u nas od nowa zaczynało się wyrównywanie przy pomocy pięści naszych władz blokowych.Tu nie było mądrych.Starszy obozu jak wpadł, to już walił wszystkich i kto dostał, a kto nie, zależało tylko od tego, jakimi drogami tego dnia to bydlę latało.Jak posłyszałem jego ryk za plecami, to mi na grzbiecie cierpła skóra i spokojnie, sprężony w sobie, żeby przygotowanym przyjąć uderzenie, czekałem na cios.Czasem dostałem, innym razem wpadał na mnie ten, który stał za mną; znaczyło to, że niosło go w szeregu z tyłu za mną i tamci dostawali łomot.Po apelu - rozkaz: “Ustawiać się grupami roboczymi”, po którym następował wielki bałagan, bo każdy pędził do swojej grupy, by być tam jako jeden z pierwszych.Następowało błyskawiczne przemieszanie W czym tkwiła tajemnica, że ludzie jak szaleni pędzili swych grup roboczych?Były prace bardzo dobre, dobre, nie bardzo dobre, nie dobre i bardzo niedobre.Prace bardzo dobre i dób przeważnie małe, stałe grupy i nikt nowy tam wstąpi nie miał.Tam się nie spieszyli, bo wiedzieli, ze nil miejsca nie zajmie.Inne prace nie miały stałego przydziału ludzi, więc jak ktoś trafił do paskudnej pracy, starał się jak najszybciej od niej uciec.Więc po przepracowaniu pół czy całego dnia następnego dnia ustawiał do innej grupy.W ten sposób, jeśli była trochę robota, w której byli lepsi kapowie, ustawiało i więcej ludzi, niż im było potrzeba.Jeśli potrzebowali 300 osób, a ustawiło się 520, wtedy kapowie, którzy mieli za mało ludzi, odcinali od tamtych grup tylu, ilu im było potrzeba, i przyłączali do swojej grupy.I to już było najgorsze.Bo ci, którzy się tam sami ustawili, to nie byli głupcy, którzy nie wiedzieli, do jakiej pracy idą, lecz tacy, którzy w tej grupie mieli jakieś stałe funkcje, jak: zastępcy kapów, którzy dozorowali małe grupy ludzi, magazynier narzędzi, służący kapo czy też potrzebni fachowcy.Ci, których dołączono, przeznaczeni byli do najgorszych, najcięższych prac i to był ten podstawowy materiał ludzki przeznaczony do wyniszczenia w obozach.Dlatego na rozkaz: “Ustawiać się grupami roboczymi!” - pędziłem zawsze tak, by ustawić się w czołówce swojej grupy roboczej, by mnie nie odcięto do innej grupy.Bo w tej grupie już znałem pracę i możliwości uchylania się od niej, czyli markieracji.A jak mnie odcięli, to nigdy nie można było wiedzieć, do jakiej roboty się trafi i czy podczas najbliższego apelu nie będzie się jednym z tych, których inni przynoszą na ramionach do obozu w charakterze nieboszczyków.Każdego dnia i na każdy apel przynoszono ich sporą ilość, odbywali swój ostatni apel w pozycji leżącej i nic ich już nie obchodziły krzyki i bicie związane ściśle z apelem.W południe przychodziliśmy do obozu na obiad.Odbywał się wtedy apel południowy, taki sam jak rano i wieczorem.Apele niczym się od siebie nie różniły.Ustawianie, bicie i krzyk - chwila ciszy - to esesmani liczą.“Czapki zdjąć!” - To już raportfirer składa raport komendantowi.“Czapki włożyć! Na boki odmaszerować!”Wydawanie obiadu odbywało się w taki sam sposób jak śniadania.Pierwsi podchodzili z miskami uprzywilejowani, następnie my; jeśli był lepszy obiad, uprzywilejowani podchodzili dopiero pod koniec każdego kotła.Po rozdaniu obiadu uprzywilejowani brali jeszcze po kilka misek - i znów Karl palcem przywoływał do siebie tych, których chciał obdzielić dolewką, i znów, jeśli ja lub Stefek dostaliśmy dolewkę, zjadaliśmy ją wspólnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]