RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakiś mężczyzna z grupy Meksykanów zaczął biec przez ulicę w kierunku motocyklistów, strzelając z czegoś, co John zidentyfikował jako model Thompsona SMG.Rourke pochylił motor, seria z ciężkiej “czterdzie­stki piątki” rozorała chodnik obok niego.Walcząc o utrzy­manie panowania nad motorem, ciągle strzelając, pochylił maszynę ponownie w prawo.Był teraz mniej niż dwanaście stóp od mężczyzny z thompsonem.Gdy tamten wygarnął serią kolejny raz, John wpakował w niego dwie kulki z półautomatycznego CAR-15, który trzymał w dłoni jak pistolet.Obydwa pociski trzasnęły ciężko w pierś mężczyzny, rzucając go na chodnik.Trafio­ny przewrócił się do przodu i potoczył, niespodziewanie grzęznąc prosto pod przednim kołem.Motor wpadł w po­ślizg.Doktor stracił równowagę i przewrócił się.Wyciąg­nął się na jezdni jak długi, ale błyskawicznie uniósł na kolana i, trzymając karabin na wysokości talii, wymierzył dwie serie w kierunku zbliżającej się czeredy.Kątem oka widział Rubensteina i słyszał jak krzyczy:- Już jadę, John!Rourke stanął na nogi.Strzelając z trzymanego w jednej ręce rozpylacza podbiegł do swojego harleya.Dwóch męż­czyzn z karabinami skoczyło ku niemu, aby odebrać mu motor i broń, jak podejrzewał.Przyklękając na jedno kolano władował w atakujących resztkę magazynku CAR-15 tkwiącego w lewej dłoni, prawą zaś wyciągnął już pythona z kabury na biodrze.Oddał z niego kilka strzałów.Cofając się schował pythona z powrotem i zmienił szyb­ko magazynek w CAR-15.Podniósł motocykl, kopnął roz­rusznik i przywieszając karabin przez ramię, ponownie wy­jechał na środek ulicy.Z budynku przy ulicy biegło już w jego stronę więcej niż pół tuzina ludzi uzbrojonych w karabiny i pistolety, i ro­biących z nich użytek.Pochylając się, by ominąć kanonadę, John przeciął ulicę i zobaczył szybko nadjeżdżającego za nim Paula.Dodał gazu i przeskoczył krawężnik.Meksyka­nie rozstępowali się falami przed jego motocyklem i strze­lającym CAR-15.Za sobą słyszał równe, trzystrzałowe se­rie z niemieckiego MP-40 Rubensteina, słyszał jego okrzyk naśladujący żołnierzy Południa z wojny secesyjnej:- Yahoo!Rourke zużył magazynek CAR-15 w chwili, gdy osiągnął koniec chodnika i zjechał z krawężnika na jezdnię.Zerka­jąc przez ramię, widział Rubensteina trzymającego się bli­sko za nim.“Schmeisser” milczał, lecz gdy zjeżdżał na uli­cę, grzmiał browning.Kiedy hałas strzelaniny zamarł zu­pełnie, doktor usłyszał jeszcze jeden rebeliancki okrzyk.Pochylony na motorze wymamrotał szeptem do siebie:- Ten dzieciak naprawdę robi postępy!ROZDZIAŁ XIMajor Władimir Karamazow spojrzał w gęstniejącym mroku na kapitan Natalię Tiemerowną kroczącą u jego boku.Mógł dojrzeć tylko zarys jej profilu, skórę twarzy pomalowaną czarną farbą maskującą, opaskę z czarnego jedwabiu na włosach, dłonie w czarnych rękawiczkach bez palców oraz ściśle przylegający do jej gibkiego ciała czarny kombinezon.Jeszcze raz przyjrzał się jej rękom.Trzymała w nich karabin w sposób, w jaki większość kobiet trzyma dziecko.Uśmiech jego wąskich warg pełgał w kącikach, przecinając pomalowane czarną farbą policzki dwiema zmarszczkami.Karamazow odbezpieczył błękitno-czarny pistolet Smith & Wesson - Model 59, który trzymał w prawej rę­ce.Jak wszyscy ludzie z jego specjalnej likwidacyjnej jednostki KGB, używał broni wyłącznie amerykańskiej bądź zachodnioeuropejskiej produkcji.W przypadku, gdyby natknęli się na większe siły amerykańskie, regu­larne lub nieregularne, nic nie świadczyłoby o tym, że on czy ktokolwiek z jego starannie dobranego i wyszkolo­nego zespołu jest Rosjaninem - ich angielski był perfe­kcyjny.Wszyscy byli wyszkoleni, tak samo jak Karama­zow, w ściśle tajnej szpiegowskiej szkole KGB, “Chica­go”.Czytali amerykańskie książki i gazety, oglądali zapisy video amerykańskiej telewizji, nosili amerykań­skie ubrania, trenowali bronią amerykańskiej produ­kcji.Amerykańska żywność, amerykański slang - wszy­stko tak amerykańskie, że wkrótce myśleli, mówili i za­chowywali się jak Amerykanie, którzy przeżyli w Ameryce całe swoje życie.Z wyjątkiem - wielokrotnie testowanego obowiązku lojalności wobec KGB.Jak większość ludzi ze szczebla tajnych operacji KGB, trafił Karamazow - podobnie jak dziewczyna obok niego w ciemności - do szkoły “Chicago” w wieku szesnastu lat, dorastał grając w koszykówkę i biorąc udział w zakładach World Series.Przez lata jedynym jego zainteresowaniem obok szachów był futbol amerykański.Siedział szczęśliwie, żując hot dogi, popijając piwo i wznosząc okrzyki nie mniej żarliwie niż ktokolwiek obok niego.Był Arnoldem Warszawskim z South Bend w Indianie lub Craigiem Bates z Milwaukee w Wisconsin, lub kimkolwiek innym.Karamazow był absolutnym mistrzem barwienia włosów, kreo­wania rysów i zmarszczek czy kształtów nosów.Czasami chciał podrapać swój policzek oczekując gęstej brody i na­gle przypomniał sobie, że że to było wczoraj.Nie miał już złamanego nosa, rudej brody i czterdziestu trzech lat, był dwudziestoośmioletnim blondynem z niewielkim wąsikiem i nosem wyglądającym jak wzorzec dla rzymskich czy grec­kich popiersi.Bardzo często przez te lata pracował z niezawodną Na­talią.Czasem występowali jako mąż i żona, czasem jako brat i siostra, niekiedy jako ojciec i córka.Najbardziej lu­bił ją taką, jak teraz: z czarnymi włosami opadającymi na ramiona; wolał jej własne, uderzająco piękne, błękitne oczy, niż gdy były brązowe czy zielone za sprawą szkieł kontaktowych; wolał jej własny lekko zadarty nosek - wo­lał jej własną postać, która rozgrzewała go przez tyle nocy.Zasadniczo była jego zastępcą, jego prawą ręką.“Czasem jednak miewa zbyt miękkie serce” - pomyślał.Ale nigdy nie kolidowało to z jej pracą.Popatrzył w ciemność próbując wyróżnić sylwetki pozo­stałych członków jego zespołu, którzy tam byli - Mikołaja, Jurija, Borysa, Konstantego.nie mógł ich dojrzeć.Uśmiechnął się z tego powodu.Zaswędziała go głowa pod kapturem z czarnej materii.Podrapał się, sprawdził rolexa na nadgarstku i ponownie ogarnęło go poczucie bezpieczeństwa i pewności siebie płynącego z trzymanego w dłoniach piętnastostrzałowego pistoletu, kaliber 9 mm.Sprawdził, jak trzyma się na krzy­żu malutka oficerska “trzydziestka ósemka” i MAC-11 przewieszony przez ramię.Obserwował tarczę zegarka.Gdy wskazówka osiągnęła wy­znaczony punkt, poderwał się z niskiego przysiadu i zaczął biec co sił w nogach.“Natalia, jak zwykle - pomyślał spokojnie - obok mnie, gotowa umrzeć za mnie”.Dom był tuż za paprocia­mi i gdy tylko Władimir dotarł na otwartą przestrzeń, zobaczył pozostałych ludzi z ekipy, wynurzających się z cienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl