[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Simon poczuł, że wszędzie dookoła nich powietrze przesycone było nienawiścią.- Oni nienawidzą.- szepnęła Jaelithe.- Jak oni nienawidzą!- Nienawidzą! - powtórzyła, przedrzeźniając ją, Aldis.- Ale czekają.Nauczyli się czekać, bo tylko to utrzymywało ich przy życiu.Kolumna pieszych żołnierzy była już daleko w kotlinie.Z nicości wypełzł drugi transporter.Miał większą, przezroczystą kabinę.Siedziało w niej dwóch prawdziwych Kolderczyków; jeden miał na głowie metalowy kask.Nienawiść wokół nich przybierała na sile.Simon oczekiwał, iż ujawni się w postaci ciemnej mgły.Lecz przyczajone żywe szkielety oczekiwały.Przez bramę przeszła następna, mniejsza partia “opętanych" - robotnicy.A potem - już nic.- Teraz!Nagle Simon usłyszał podobny do dalekiego gromu odgłos, pełen zwierzęcej nienawiści, przekraczającej granice ludzkiej inteligencji czy zrozumienia.Hamowana przez długi czas wściekłość obrońców bramy wyładowała się w gwałtownym ataku.“Opętani" dygotali, szamotali się, padali na ziemię.Kotlina była zbyt wąska, aby pojazdy mogły zawrócić.Transporter, którym jechali kolderscy oficerowie, zaczął się cofać, miażdżąc gąsienicami tylne szeregi “opętanych".Później kierowca zadrżał i zniknął z pola widzenia.Transporter cofał się dalej.Wreszcie najechał na kupę gruzu i powoli przechylił się na bok, tylko gąsienice poruszały się jeszcze, daremnie usiłując przywrócić mu pionową pozycję.Kolderczyk w metalowym kasku nie poruszył się, nie otworzył oczu.To on musiał kierować pojazdem i jednocześnie chronić siebie i towarzysza: wśród ogólnej rzezi tylko ci dwaj pozostali nietknięci.Drugi oficer uważnie obserwował drogę, lecz twarz miał nieruchomą.- Mają już to, czego chcą - zachichotała Aldis.- Schwytali jednego z panów, który ma klucz od bramy.Na widok oficera w metalowym kasku napastnicy porzucili ostrożność i wyszli z ukrycia.Otoczyli pojazd, usiłując dostać się do kabiny.Tylko nieliczni byli uzbrojeni.Nagle rozległy się przeraźliwe piski i połowa atakujących upadła.Ich ciała poczerniały, kończyny drgały spazmatycznie.Na ich miejsce przyszli inni, jednak trzymali się z dala od maszyny.Wreszcie kilku zbliżyło się do transportera.Nieśli długi łańcuch.Trzykrotnie owinęli nim kabinę.Potem wzdłuż łańcucha przebiegł jaskrawy płomień.Kiedy rozwinęli łańcuch, przezroczysta kabina już nie istniała.Rzucili się na pasażerów.Jaelithe zamknęła oczy.Widziała zdobyte miasta i tortury, jakim w Karstenie poddawano ludzi ze Starej Rasy.Ale na to nie mogła patrzeć.- Tylko jeden - paplała Aldis - musi ujść cało, bo ma klucz - oni muszą mieć klucz!Kolderczyk w metalowym kasku zwisał bezwładnie w rękach napastników.Nadal miał zamknięte oczy.Obrońcy ostatniej placówki gromadzili się w wąwozie za jeńcem i jego strażą jak groteskowa armia demonów.Niektórzy uzbrojeni byli w kolderskie karabiny, pozostali w odebraną “opętanym" broń.Nienawiść aż buchała od nich.Potem trzymając na przedzie kolumny ciało Kolderczyka, pomaszerowali w zwartym szyku ku bramie.Simon drgnął, kiedy pierwszy kościotrup stanął między kolumnami i zniknął.Najpierw Kolderczycy, teraz te stwory.Jakie jeszcze nieszczęścia spadną na świat, który uznała za własny?- Tak! Tak! - zawołała Jaelithe.- Najpierw był wiatr, potem trąba powietrzna, a teraz musimy stawić czoło nawałnicy!OBLĘŻENIE BAZYW kotlinie pozostały tylko trupy.Ponura armia szkieletów przeszła przez bramę.Ilu ich było? Pięćdziesięciu, stu? Według Simona nie więcej niż stu.Jaką szkodę mógł wyrządzić potężnie obwarowanej bazie tak nieliczny oddział? Przecież tym razem nie chodziło o urządzenie zasadzki.W każdym razie Kolderczycy przez jakiś czas będą zbyt zajęci, aby pamiętać o uciekinierach.Powinni już powrócić.- Wracamy - powiedział.Aldis zachichotała.Odpełzła ukradkiem i dotarła już do krawędzi wąwozu.Patrzyła na nich przez ramię, uśmiechając się chytrze.Przypominała teraz zupełnie tamte szkielety.Zniknęły resztki jej dawnej urody.- W jaki sposób wrócicie? - zawołała.- Jak przejdziecie bez klucza przez drzwi, których nie możecie wyważyć, potężny czarowniku i wielka czarownico?Biegła szybko, zygzakami, w głąb pustyni.- Za nią! - Jaelithe poderwała się.- Czy nie rozumiesz? Ten talizman jest kluczem - dla niej - i dla nas!A jeśli miała rację.Simon rzucił się w pogoń za Aldis.Kolderski karabin, choć bardzo lekki, przeszkadzał, kiedy razem z Jaelithe przedzierali się przez gęste krzaki.Nie porzucił go jednak.Ruiny, pokryte gęstą zasłoną roślinności, zajmowały dużą przestrzeń.Kiedyś musiało to być jeśli nie miasto, to pokaźna twierdza lub duża osada.Wśród zrujnowanych ścian istniało mnóstwo miejsc, w których można było się ukryć.Kiedy wybiegli na otwartą przestrzeń, Simon zatrzymał ramieniem Jaelithe.- Dokąd? - zapytał z naciskiem i dostrzegł w jej oczach zrozumienie.- Przecież ona może być na odległość ramienia lub bardzo daleko - ale gdzie? - Uzmysłowił jej beznadziejność pościgu.W tych ruinach można nieskończenie długo ukrywać się i szukać.Jaelithe zakryła rękami oczy.Przez chwilę stała bez ruchu.Potem obróciła się w drugą stronę i opuściła ręce wskazując kierunek.- Jest tam! - powiedziała.- Skąd.? - zaczął Simon i urwał.- Skąd wiem? Dzięki temu, czego nie ma - kolderskiej pustce.Przecież ona nosi kolderski talizman.Nie był to zbyt pewny trop, ponieważ na tym terenie mogły znajdować się inne ślady Kolderczyków.Ale Simon skinął głową.Teraz Jaelithe prowadziła.Szli wąską ścieżką w kierunku ruin, oddalając się od wąwozu.Simon znaczył drogę wypalając krzewy lub wydrapując znaki na kamieniach.Żałował czasu, jaki tracili na pogoń za Aldis.Wyszli na szeroki, brukowany plac [ Pobierz całość w formacie PDF ]