[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Winograd pogrążył się w głębokim smutku i niechęci do robienia czegokol-wiek.Zaszyty w kącie spędzał całe godziny na wpatrywaniu się w przestrzeńniewidzącym wzrokiem oraz drapaniu za uszami ostatniego ze szczurów, którywydawał się równie zgorzkniały.W końcu Wiatr Na Szczycie miał tego dość.W ciągu niecałej godziny zdobył skądś i wepchnął w ramiona zaskoczonego Wi-nograda kilkumiesięcznego szczeniaka.Oświadczył, że klin wybija się klinem,a Bestiarowi z pewnością bardziej przyda się pies niż jakaś paskuda z łysym ogo-nem.I miał rację choć Winograd nadal był strapiony, jego ból zmniejszył sięwyraznie.Związany nową więzią ze szczeniakiem, powolutku zapominał o swo-im nieszczęściu.Psiakowi nadał imię Tajfun, gdyż malec, który zapowiadał się nadużego wilczastego psa, psocił co niemiara, gdy tylko spuszczało się go na chwilęz oka.Wraz ze szczurem stworzyli nieoczekiwanie zgraną spółkę hultajską Taj-fun i Niuchacz , zabawiającą wszystkich dokoła.* * *Wreszcie dzień Strzyży nadszedł.Z wieczora toporne nożyce do strzyżeniaowczego runa miały pozbawić owłosienia ludzkie głowy.Niebieska farba orazigły z brązu czekały, aż wezmie je pewna ręka hajgońskiego szamana.Sześciumłodzików i aż osiem dziewcząt tego wieczora poprzez ból i ofiarowanie przej-185dzie w dorosłość.Tymczasem był jeszcze dzień jasny i słońce stało wysoko.Nałące za osadą rozstawiano skórzane namioty.Mężczyzni zbijali stoły z desek i kła-dli belki na płaskich kamieniach, by mieć na czym siedzieć.Młodsze dziewczynkibiegały ze stosami misek i zwojami skór, by wymościć twarde siedziska.Od stro-ny zagród dla bydła słychać było zwierzęcy lament, gdy kolejne sztuki wykrwa-wiały się pod nożem.Rzeznicy, zbroczeni prawie po łokcie, oprawiali tusze jednaza drugą.Dużo mięsa będzie trzeba, żeby zapchać wszystkie brzuchy.Uwiązanepsy czyniły raban, nie mogąc dostać się do kuszących zapachem smakowitości.Czasem ktoś litościwie rzucił im jakiś ochłap.Pantery piły krew ściekającą do ko-ryt, a potem przetaczały się leniwie z boku na bok syte i senne.Tuż obok kilkamłodych kobiet czyściło owcze żołądki wypełnione farszem z kaszy, grzybówi sera, jak zapewniał Wiatr Na Szczycie, po ugotowaniu były cenionym daniem.Promień skrzywił się mimowolnie, obserwując te przygotowania.Hajgońskieprzysmaki bywały szokujące.Opiekana wątroba w jałowcowej marynacie mo-że była i jadalna, ale już kwaśne mleko z solą oraz wspomniany owczy żołądekmogły odebrać apetyt na długo.Chłopiec zagwizdał na Tajfuna, który opodal ba-wił się kawałkiem drewna, Szczeniak spojrzał na niego, lecz nie przerwał swegozajęcia.Promień gwizdał na niego, cmokał i wabił, ale pies przekornie trzymałsię na dystans.Obracał patyk w zębach i przybierał prowokacyjne pozy, jakbymówił: moje! nie dam!.Iskra zabrał ze stołu żeberko dobrze obrośnięte mięsemi pomachał nim w stronę szczeniaka.Psiak bez wahania podbiegł i wyrwał mu po-częstunek z ręki, ale uciekł, zanim Promień zdążył go pogłaskać.Zaniósł zdobyczna próg chaty, położył się tuż obok zapasowej pary butów Winograda wystawio-nych na zewnątrz i zaczął obrabiać kość zębami.Promień westchnął.Oswojeniezwierzęcia, na którym zdążył położyć łapę Bestiar, było pomysłem z góry ska-zanym na niepowodzenie.Miłośnik szczurów ma doprawdy za dużo szczęścia.Zrobi tragiczną minę, wykaże brak apetytu i już znoszą mu w podarunku pieski.Jego, Promienia, jakoś nikt nie pocieszał, kiedy zginęła Miętówka.A przecież odtamtej pory minęło zaledwie pół roku.Wiatr Na Szczycie nawet nie wspomniał,że teraz, gdy jest okazja, mogliby razem wybrać nowego kociaka.Właściwie sammógłby kupić sobie panterę lub choćby psa, gdyby wielki kot był za drogi.Częśćpieniędzy uzyskanych ze sprzedaży jedwabiu słusznie mu przypadała, ale Hajgtrzyma na nich rękę i pilnuje jakby należały tylko do niego.Promień mógłby teżmoże poprosić o przysługę Stalowego lub Zpiewaka handel wymienny w gó-rach był nawet milej widziany.Coś jednak wzdrygało się w Iskrze na samą myślo chodzeniu po prośbie do Stworzycieli.Nic by nie powiedzieli, oczywiście, alePromień już wyobrażał sobie to ironiczne spojrzenie Stalowego.Dziedzic roduBrin-ta-ena, który żebrze u podrzutka! Nigdy!!Przygotowania do wieczornej uczty posuwały się naprzód, niezależnie od hu-moru Promienia.Wędrowcy sami zaofiarowali się, że pomogą przygotować opalkonieczny na ogniska, które miały płonąć całą noc.Gołymi rękami, samym tylko186talentem dzielili grube kłody na pół, na ćwiartki.jak tylko chcieli zadziwienii rozbawieni hajgońscy drwale.Stosy szczap w jednej chwili magicznie zmieniałymiejsce.Promień pomagał potem układać wysokie konstrukcje z bierwion w krę-gach z głazów.Mało się odzywał, a gdy koledzy pytali go, o co się boczy, wzru-szał tylko ramionami: o nic.Bo jak tu wytłumaczyć, że całe to przygnębieniedlatego, że pies do niego nie chciał przyjść?* * *Ognie zapalono wraz z pierwszą gwiazdą, która ukazała się na niebie lśnią-cym jak szklana tarcza.Głuchy pomruk bębna zaczął wzywać opieszałych, bystawili się na placu wyznaczonym między ogniskami.Drrum-dum-dum.drrum--dum-dum.Nadchodzi czas Strzyży.nadchodzi.nagrodzona będzie cierpli-wość.nadchodzi zapłata za trudy.drrum-dum-dum.gwiazdy zstępują mię-dzy prawdziwych ludzi.bądzcie pozdrowieni, gwiezdni przybysze.bądzciepozdrowione, księżycowe dziewczynki.Bębnista wybijał jednostajny rytm, ludzie schodzili się, przebrani już w swo-je najlepsze, świąteczne ubrania.Rodzice trzymali za ręce dzieci i pilnowali, bynie narozrabiały zawczasu.Gwiazdy, których czas jeszcze nie nadszedł, rozpra-wiały z przejęciem o uroczystościach przeszłych, tej obecnej i spodziewanej wła-snej Strzyży.Rozmawiano półgłosem, wymieniano żarty i uwagi o kandydatach.Wtem rytm zmienił się, dając znak, że nadchodzą bohaterowie tego wieczoru.Odstrony domu Gwiazd szli rzędem młodzi chłopcy, prowadzeni przez przygarbio-nego szamana Wajetów.Odziany był jedynie w panterzą skórę, owiniętą wokółbioder.Jego stare, chude ciało przypominało korzeń opleciony siecią żył i ścię-gien.Białe jak śnieg włosy spływały po obu stronach twarzy ukrytej za maskąsporządzoną ze skalpu zdartego z wilczej głowy.Ostatnio co roku spodziewanosię, że starzec nie dożyje kolejnej inicjacji młodych i co roku zaskakiwał na nowoswych ziomków.Szóstka młokosów ubrana była równie skąpo, jak ich przewod-nik wyłącznie w przepaski na biodrach.W świetle ognisk ich wysmarowanatłuszczem skóra lśniła jak wypolerowany metal.Każdy, przejęty do ostatecznychgranic, usiłował zachować obojętny wyraz twarzy, co sprawiało, że jedni przybie-rali miny zupełnie drewniane, a inni wyglądali jak wściekli.Z drugiej strony nadchodziły dziewczynki.Te prowadził młody uczeń i na-stępca szamana.Dziewczęta miały rozpuszczone włosy, a tylko u skroni zaple-cione cieniutkie, dziecięce warkoczyki, były w jednakowych białych, kusych ko-szulkach sięgających ledwo do pół uda.Boso.W przeciwieństwie do chłopcówwszystkie jak jedna były zarumienione i strzelały spojrzeniami na boki najwyraz-187niej rade z czynionego wrażenia.Oba korowody spotkały się przed największym ogniskiem.Płomień strzelałwysoko, huczał i trzaskał jak rozzłoszczona bestia [ Pobierz całość w formacie PDF ]