RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lokalni zawodowcy nigdy by się na to nie odważyli.Ta trójka nie miała akcentu spoza miasta.Stąd wniosek, że nie byli zawodowcami.Ale i nie z ulicy.Nie miałem wątpliwości, że to zawodowe łotry.To mnie zainspirowało.Kto miałby forsę na usługi zawodowychbandytów, którzy nieczęsto chodzą po ulicach? tylko kapłani i ludzie z Góry.Teoria z kapłanami była tak soczysta, że postanowiłem na wszelki wypadek zająć się tą drugą.Z Góry? Z tego położenia morderca miałby doskonały punkt obserwacyjny na wszystkie swoje ofiary.Próbowałem sobie przypomnieć facjatę tego starego pajaca z motylkową niestrawnością.Nie pasowała do żadnego ze znanych mi mieszkańców Góry.A powóz? Pamiętałem go, choć szczegóły już zaczynały mi umykać.Wielki, czarny i fikuśny.Czterokonny, na zamówienie.Srebrne błyskotki.Morderca ma kupę szmalu.Nie może być wiele takich powozów.Walczyłem z tym przez piętnaście minut, ale była to przegrana bitwa.Ostatecznie opuściłem nogi na podłogę, wstałem i powlokłem się na dół.To tyle, jeśli chodzi o dobre intencje.Włożyłem płaszcz i - dziw nad dziwy - również kapelusz.Kapelusz należał do Deana.Chyba nie będzie za nim tęsknił.Saucerhead wystawił głowę, żeby sprawdzić, co kombinuję.- Wychodzę na chwilę.- Skrzywiłem się na widok zamkniętych drzwi do frontowego pokoiku.- Powiedz Deanowi, że jeśli kot wciąż tu będzie, kiedy wrócę, oboje wyrzucę na deszcz.Poszedłem zobaczyć się z kumplem.Nazywa się Koleś.Ma dziewięć stóp wzrostu i jest czarny jak węgiel, a przy tym tak potężny, że nawet Saucerheada mógłby wprawić w zakłopotanie.Jednak jest łagodny jak baranek i religijny do przesądy.Zajmuje się hodowlą koni.Jest moim dłużnikiem.Gdzieś na początku mojej kariery ocaliłem go przed ludzkimi rekinami.Nigdy nie przestał mnie zadziwiać.Nieważne, o której godzinie się zjawiłem, nieważne, jak kłopotliwe było moje przybycie, zawsze witał mnie z radością.Tym razem nie zrobił wyjątku.- Garrett! - zahuczał, kiedy wszedłem do stajni.Rzucił zgrzebło i skoczył w moją stronę, krzepko chwytając mnie w ramiona.Wypuścił dopiero wtedy, kiedy zacząłem popiskiwać jak kobza.- Cholera, Koleś, czasami żałuję, że nie jesteś kobietą.Nikt inny tak nie cieszy się na mój widok.- To twoja wina.Przychodź częściej, Może spowszedniejesz.- Aha.To był ciężki rok.Zaniedbałem moich przyjaciół.- A szczególnie tę małą, Mayę.Na moment zapomniałem o mojej misji.- Maya? Widziałeś się z Mayą? Myślałem, że wyjechała z miasta.- Jak teraz o tym myślę, to musiało być dość dawno.Przychodziła tu do mnie, trochę pomagała przy koniach, tylko dlatego, że je lubi.- Wiedziałem, że coś musi być z nią nie w porządku.Obdarzył mnie takim spojrzeniem, że już nic nie musiał mówić.Maya chyba wypłakiwała się Kolesiowi w rękaw.Naprawdę nie mogłem mu spojrzeć w oczy.- Zdaje się, że pakujesz się z jednych kłopotów w drugie - zauważył.- Tinnie.Jakaś tam Winger.Sam to sugerował, więc powiedziałem na głos:- Tak.Umiem się obchodzić z dziewczynami.Niewłaściwie.- Chodź tu i siadaj.Właśnie połaskotałem taki mały antałek.Pewnie został jeszcze z łyk lub dwa.Nawet mi to pasowało, chociaż wiedziałem, że będzie ciepłe.Koleś lubił ciepłe piwo.Ja wolę, kiedy jest bliskie przejścia w stan stały.Ale proponował piwo, a ja byłem gotów zawinąć się wokół kilku galonów.Usiadłem na starym siodle, przyjąłem wielki cynowy kufel.Koleś usadowił się na koziołku do cięcia drewna.- Problem polega na tym - rzekł - że te dziewczyny w końcu dorastają i zaczynają chcieć czegoś więcej niż zabawy.- Wiem.- Dorastanie to ciężka praca.- Nie przejmuj się.Zawsze wyłazi ze mnie kaznodzieja.To też wiedziałem.Wtedy, kiedy uratowałem jego bekon, właśnie myślał o stworzeniu nowej religii.Nawet nieźle mu szło, ale pewnie i tak nic dużego by z tego nie wyszło.TunFaire ma tysiąc kultów.Zawsze znajdzie się stado rozczarowanych niedoszłych wyznawców, którzy chętnie spróbują tysiąc pierwszego.Koleś dobrze się rozejrzał i stwierdził, że nie jest wystarczająco cyniczny i nieuczciwy, aby wyszło mu coś przyzwoitego.Może i religijny z niego facet, ale jest też praktyczny.- Kaznodzieja ma rację, Koleś.I może to właśnie z nim powinienem pogadać.- Problem? - Właśnie.- Tak myślałem, jak tylko cię zobaczyłem.Co za geniusz.Popełniam wobec Kolesia ten sam błąd, co wobec Morleya.Nie odwiedzam go, dopóki nie potrzebuje pomocy.Postanowiłem, że się poprawie.Właśnie, Garrett! Trzymaj się! Dziury w niebie są dziś wyjątkowo duże.Wyjaśniłem Kolesiowi wszystko.Nic nie ukryłem.Moja opowieść tak go zdenerwowała, że pożałowałem swojej szczerości.- Kto chciałby robić coś podobnego, Garrett? Zabijać małe dziewczynki.?Nie były małymi dziewczynkami, ale to nie miało znaczenia.- Nie wiem.Chce się dowiedzieć.Dlatego sądziłem, że możesz pomóc.Ten powóz, który czekał pod knajpą Morleya, nie był ani stary, ani wypożyczony.Nie wierzę, żeby istniał taki drugi egzemplarz.Najbardziej podobny był chyba powóz Chodo, ale i ten nie miał tych bajecznych srebrnych ozdób.Koleś zmarszczył brwi, kiedy usłyszał wzmiankę o Morleyu Dotesie.Nie pochwalał ludzi pokroju Morleya.Zmarszczył brwi po raz kolejny, kiedy usłyszał nazwisko Chodo.Gdyby Koleś prowadził swoją czarną listę, na jej pierwszym miejscu znalazłby się Chodo Contague.Uważa Chodo za źródło chorób społecznych, a nie za ich skutek.- Powóz robiony na zamówienie?- Tak sądzę.- Podobny do powozu Chodo Contague'a.- Trochę większy i jeszcze bardziej frymuśny.Srebrne ozdoby, mnóstwo rzeźbień.Mówi ci to coś? Wiesz do kogo może należeć?- Tego nie wiem, ale mogę się domyślać, kto go zbudował.Jeśli w ogóle zbudowano go w TunFaire.Bingo! Omal nie wrzasnąłem z radości.A może nawet wrzasnąłem, bo Koleś przez chwilę spoglądał na mnie dziwnie, po czym uśmiechnął się nieśmiało.- Pomogłem?- Jeśli jeszcze mi powiesz nazwisko gościa, który go zbudował.- Atwood.Linden Atwood.Nic mi to nie mówiło.Przy moim poziomie dochodów rzadko kupuję powozy robione na zamówienie.I niewiele mam do czynienia z takimi, którzy nimi jeżdżą.- A gdzie znajdę pana Lindena Atwooda, stelmacha?- Zaułek Druciarzy.Świetnie.To zawężało obszar poszukiwań do okolicy, gdzie garncarze robili garnki, druciarze drutowali, a przynajmniej jeden zegarmistrz po mistrzowsku robił zegary.Okolica ta znajduje się na południe od Polędwicy i na północ od dzielnicy browarów, biegnąc równolegle do ulicy zwanej Aleją Druciarzy.To jedna z najstarszych części miasta, zamieszkana przez prawdziwych rzemieślników.Koleś spojrzał na drzwi stajni.- Chyba zaraz się ściemni.Chcesz tam iść już teraz? - Tak.- To nie miejsce na nocne spacery.Wkrótce wszyscy zamkną interes, pójdą na kolację, a potem mężczyźni ruszą w stronę knajpy na rogu.- No to co, że jest późno? Dla pięciu kobiet jest nawet za późno.Truposz sądzi, że ten gość nie uderzy wcześniej niż za jedenaście, dwanaście dni, ale ja bym na to nie liczył.Koleś skinął głową, zgadzając się z moim punktem widzenia.- Pójdę z tobą- Nie musisz tego robić.Po prostu powiedz mi, gdzie.- Kłopoty to twoja specjalność.Lepiej z tobą pójdę.I tak trzeba wiedzieć, jak rozmawiać z tym Atwoodem.- Dość już mi pomogłeś.- Nie chciałem, żeby Koleś ryzykował [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wblaskucienia.xlx.pl