[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Widziałem jakiś ruch! - szepnął.- Gdzieś tam, na północnym wschodzie.Nie wiem, co to było.znikło wśród piasków.Pobiegłem tam, ale znalazłem jedynie ślady.- Jakie ślady? - spytała Vixa.- Ciężko zgadnąć.Piasek nie trzyma się zbyt dobrze.Mógł to być jakiś czworonóg.Dość duży - odpowiedział zwiadowca.- Jak wielkie były te ślady? - chciał wiedzieć Esquelamar.Wojownik rozsunął dłonie ma odległość może sześciu cali.- Zaprowadź nas do nich - zażądał Armantaro, wstając.Szybki Vanthanoris pomknął ku grzbietowi diuny.Pozostali, brnąc po kostki w piachu, ruszyli za nim.Po drugiej stronie zbocza ujrzeli szereg śladów, zaczynających się z lewej i biegnących ku południowemu wschodowi - równolegle do grzbietu.Harmanutis opadł na kolana, pochylił się i powąchał odciski.- Pachnie mi solą - zameldował.- Cokolwiek to było, wyszło z morza.- Żółw? - spytał jeden z majtków tonem pełnym nadziei.- A skąd! - Esquelamar machnął dłonią.- Żółwie mają płetwy.Ten stwór zostawił wyraźne odciski.- Polazł tam! - Vanthanoris wskazał kierunek i natychmiast ruszył za śladami.Jego długie nogi szybko pochłaniały przestrzeń.Reszta grupy pospiesznie ruszyła za nim.Skierowali się w prawo, podążając za łukiem płytkiego wąwozu.Vanthanoris, rozgrzany gorączką łowiecką, gnał niczym chart.Vixa i Harmanutis usiłowali dotrzymać mu kroku, oboje jednak przypłacili to zadyszką.Smród gnijących wodorostów stawał się coraz intensywniejszy.Nagle Harmanutis poślizgnął się i osunął po zboczu.Vixa skoczyła za nim, odruchowo zamykając jedną dłoń na rękojeści miecza.Gdy dotarła na dno, powietrze rozdarł głośny okrzyk.Vanthanoris wzywał pomocy.Vixa była jeszcze o kilka kroków od towarzysza, który podnosząc się ciężko ze śmierdzącej kałuży, zawołał: - Idź, pani.Ja zaraz się pozbieram!Księżniczka ruszyła przed siebie, rozbryzgując wodę po dnie dolinki.Pilnie rozglądała się za Vanthanorisem.I nagle zauważyła jakiś ruch na grzbiecie sąsiedniej diuny.Zamarła w miejscu, podobnie uczynił biegnący tuż za nią Harmanutis.Na tle jasnego nieba wyraziście rysowała się ciemna postać.Księżniczka mogła jedynie dostrzec, że nie był to krępy, muskularny Vanthanoris.I oczywiście sylwetka nie należała do czworonogiego zwierzęcia.- Hej, ty! - zawołała Vixa.Mroczna postać odwróciła się i znikła za grzbietem.- Idź pomóc Vanowi! - poleciła księżniczka swemu towarzyszowi.I wyjąwszy miecz, skoczyła ku zboczu.Gdy dotarła na grzbiet, mocno się zasapała.I okazało się, że niczego nie osiągnęła.Mroczna figura znikła bez śladu - wszędzie, jak okiem sięgnąć, rozciągały się zwały piasku.Vixa przez chwilę rozglądała się po okolicy, aż wreszcie dała za wygraną.Ruszyła w prawo, krocząc granią, aż dotarła do miejsca, z którego dostrzegła resztę grupy, skupioną na dnie dolinki.Esquelamar i żeglarze znaleźli jej towarzyszy.Vixa nie schodząc w dół, zawołała: - Hej tam! Co z Vanem?Armantaro i Harmanutis rozsunęli się na boki, tak by księżniczka sama mogła przyjrzeć się towarzyszowi.Vanthanoris pomachał jej dłonią.Vixa zsunęła się po piaszczystym zboczu - kiedy znalazła się bliżej, zobaczyła długie rozcięcie na czole Vanthanorisa.- Van, co się właściwie stało? - spytała.- Podążałem za tymi śladami.Kiedy skręciłem tutaj, zobaczyłem kątem oka jakiś ruch.To było coś zielonego.Kiedy zaatakowałem, rozpadło się na dwie osoby!- Rozpadło się?- Nie inaczej, Wasza Wysokość! To, co uważaliśmy za czworonogie zwierzę, okazało się dwoma osobnikami, którzy szli jeden za drugim.Vixa spojrzała ku krawędzi płytkiego jaru.- Widziałam jednego z nich - potwierdziła.- Zdążyłeś im się przyjrzeć?- Nie, pani.Nie miałem zbyt wiele czasu.Ale maskowali się czymś takim.o! - wyciągnąwszy ku niej dłoń, podał Vixie skrawek zielonej tkaniny.- Leżeli i czaili się, czekając, kiedy wypadnę zza zakrętu.Kiedy na mnie skoczyli, zdołałem zedrzeć to z jednego z nich [ Pobierz całość w formacie PDF ]